czwartek, 30 września 2021

Remont tarasu

Pod wpływem wahań temperatury oraz wilgoci farba na deskach tarasu wybrzuszyła się i zaczęła odchodzić od drewna, co przykuło uwagę Emilii. Zaczęła odrywać płaty farby, stwierdziwszy, że sprawia jej to ogromną przyjemność. Zerwała w ten sposób dość sporo farby, odkrywając spróchniałe drewno. Wyglądało to tak paskudnie, że nie mogłam na to patrzeć, musiałam coś z tym fantem zrobić. Nie wartało malować spróchniałych desek, już lepiej je było wymienić i pomalować nowe. Gdyby Emilia nie zdarła farby, deski wytrzymałyby jeszcze z sezon lub dwa, ale jej zabawa przyspieszyła wymianę desek.



Nie wymieniałam wszystkich — było to nie tylko ponad moje siły, ale i dość kosztowne. Wymieniłam 28 desek w tej części tarasu, której nie osłania żadne zadaszenie. Każda deska miała 16 stóp długości czy prawie 5 metrów. 


Najpierw trzeba było zerwać stare deski. Trzymały się zadziwiająco dobrze i gdyby nie siła młodych mięśni nastoletniego syna, sama bym sobie z tym nie poradziła. Nowe deski malowałam dwukrotnie z każdej strony i dopiero potem je przykręcałam. Prace wykonywałam partiami, po 6-8 desek, głównie dlatego, że nie dysponowałam odpowiednim zacienionym miejscem, by ułożyć do malowania wszystkie 28 desek. W letnim słońcu, przy temperaturze 30 - 40 stopni, malowanie nawet w cieniu było mocno wyczerpującym zadaniem. Pot lał się ze mnie strumieniami i raz niemal się odwodniłam. Potem już dbałam o to, by mieć pod ręką butelkę z wodą.


Po zerwaniu starych desek, spod tarasu wygarnęłam tony śmieci, które się tam zebrały przez lata. Znalazło się kilka skarbów takich jak pędzelki, ołówki, flamastry, sznury plastikowych korali — które kiedyś wpadły przez szczeliny między deskami pod taras i już się ich nie dało wyciągnąć.

Niestety, pomimo słonej ceny, którą zapłaciłam za nowe deski, okazały się nie najlepszej jakości — po prostu krzywe, z każdej możliwej strony. Położone na płasko, niektóre z nich wygięte były w łuk w poziomie, inne w pionie, jeszcze inne, po przekątnej. Przykręcając je stanęłam wobec nie lada wyzwania starając się by odstępy między deskami były w miarę jednakowe - jak udało się zgrać na końcach, to w środku była różnica, a jak pasowało w środku, to na jednym z końców coś nie pasowało.


Narzędziami i wskazówkami poratował mnie sąsiad. Bez jego wiedzy nie bardzo bym wiedziała jak się za to całe zadanie zabrać. Jeśli chodzi o narzędzia, szczególnie przydatną okazała się mała piła tarczowa, którą pocięłam na mniejsze kawałki wszystkie stare deski.

Żeby było jeszcze zabawniej, okazało się, że słupy, na których oparty jest dach altanki, nie mają fundamentów i wspierają się jedynie na deskach tarasu. 


Czyli jak taka deska kiedyś spróchniej lub przegnije, to altana zapadnie się, bo słup straci oparcie. Nie ma także możliwości wymiany takiej deski, bo altana waży sporo i nie wiem jak można by ją podnieść, by wymienić deski, do których przykręcona jest konstrukcja nośna. Wymyśliliśmy z sąsiadem, że wsuniemy w te miejsca betonowe płytki chodnikowe, ułożone jedna na drugiej, dochodzące do samej śruby belki nośnej. Dodatkowo wsunęliśmy element metalowy by ewentualny nacisk śruby nie rozkruszył betonu a rozproszył siłę nacisku w miarę równomiernie. Udało mi się zrobić takie wsparcie pod trzema słupami, ale czwarty został mi już na następny sezon. Mam problem z dojściem — nie udaje mi się oderwać deski tak, by przy okazji nie zniszczyć sąsiadujących. Myślę jednak, że uda mi się z czasem wymyślić jak rozwiązać ten problem.

Na koniec wymieniłam jeszcze kilka desek na końcu tarasu z drugiej strony. Oczywiście, że i tutaj pojawił się jakiś problem, bo jakże by inaczej! Stare deski okazały się innej szerokości i kiedy ściągnęłam trzy stare, trzy nowe były w sumie za szerokie, a tylko dwie—za wąskie. Wymyśliłam, że do tych dwóch szerszych dołożę inną, o połowę węższą — znalezioną na szczęście wśród rupieci w szopie. Po pomalowaniu nie widać, że to inny gatunek drewna, a że w miejscu tym stoją stół i krzesła, to inna szerokość nie rzuca się tak w oczy.

Sam taras nie był jeszcze w najgorszym stanie, ale schodek z tarasu na trawnik z pewnością trzeba było wymienić już teraz.


Trochę musiałam pokombinować, ponieważ nie miałam desek o odpowiedniej szerokości a nie chciałam wydawać już więcej na materiały. Przejrzałam zasoby własne, czyli składzik desek wszelakich i znalazłam dwie, jedną szerszą od oryginalnej, drugą węższą, ale przykręcone obok siebie odpowiadające wymiarom starego stopnia.



Z remontem tarasu bawiłam się niemal trzy miesiące, od połowy czerwca (deski przywieźli w dniu urodzin Emilii) do połowy września. Wyjątkowo nie miałam serca do tego projektu, który zdecydowanie był ponad moje siły, ale kwotę, którą musiałabym zapłacić firmie, zaoszczędziłam na wymianę okna w pokoju dziennym.

Bardzo się cieszę, że w końcu zaczęło padać i już nie muszę niczego malować, odnawiać, remontować!

3 komentarze:

Jula pisze...

Wspolczuje i podziwiam..
Ja tez caly czas sie oje mieszkanko oenawiam. Niektore stare rzeczy sama. Inne niestety eymieniam na nowe. Co moge to robie sama. To co nie , odwkekam w czasie i zqtrudnienie fachowca w polskiej rzeczywistosci wcale nie oznacza , ze bedzie super. Przy kupowaniu polek zastanawuam die, czemu te rze czeczy nie maja roznych rozmiarow, jak ubrania. Bo na przyklad pasuje moje stoluk z polkami na kolkach, wprost idealny u mbie w kat miedzy lodowke a kuchenke a jest za szeroki o 1 cm. :) .. Caly czas kombinuje jak uzyskac ten cm. ;D

hrabina pisze...

Gratuluję wytrwałości, zacięcia i oczywiście efektu koncowego - bo to najważniejsze! MOgę sobie tylko wyobrazić, jak bardzo się cieszysz, że na tę chwilę koniec z pracami remontowymi :)

Do nowego sezonu zapewne znajdziesz rozwiązanie na ten jeden słup od altanki.

Motylek pisze...

Jula - Tutaj z fachowcami jest tak jak w Polsce, więc co się da robię sama bo w zasadzie jakość wykonania niewiele odbiega od jakości fachowców. Z tymi wymiarami też jest podobnie - ileż trzeba się naszukać, żeby znaleźć taki rozmiar jak potrzeba!

Hrabina - dziękuję!

Pozdrawiam,
Motylek