Wczorajszy wieczór nagrodził sobotnie trudy i znoje malowniczym spektaklem wyświetlonym przez zachodzące słońce na niebie.
Przedstawienie nie trwało długo, ale we właściwej chwili podeszłam do okna, zauważyłam i zdążyłam pobiec po aparat.
Przez cały dzień pogoda była iście wiosenna - słońce tak radośnie świeciło, że wyszłam do ogródka by dokończyć jesienno-wiosenne porządki. Dzieci dorwały pistolety na wodę (najwyraźniej nie dość dobrze schowane) i urządziły sobie dyngusową mokrą wojnę nabierając z wiaderek deszczówki. Przemoczeni byli do suchej nitki, ale że cały czas biegali, więc zimno im nie było. A po bitwie zagnałam ich do łazienki, w nadziei, że gorąca kąpiel zapobiegnie przeziębieniu.
W czasie gdy dzieci harcowały, ja przycinałam, wykopywałam, rozsadzałam i przesadzałam. Trochę się przy tym zmachałam, ale zrobiłam sporo.
Nie starczyło już jednak czasu na ściągnięcie światełek bożonarodzeniowych z domu. Trudno - jeszcze trochę powiszą. Wczoraj też rozebrałyśmy z Emilią choinkę a przedwczoraj wszystkie ozdoby świąteczne powędrowały do kartonu i wyniesione do garażu. I po świętach!
(A dzisiaj już nie ma tak pięknej pogody - pochmurno i ponuro...)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz