środa, 20 lipca 2016

Małże, węże i pacyfotrytony

Wyjazdy pod namiot oznaczają bliski kontakt z naturą. Mieszkając w północno-zachodniej Ameryce zaledwie od dekady, wiele gatunków roślin i zwierząt jest nam nieznanych i zawsze wzbudzają nasze zaciekawienie kiedy wpadną w nasze ręce.

Przy strumieniu Rock Creek, w ręce Krzysia wpadło stworzonko z rodziny salamandrowatych: szaro-bure z jaskrawym pomarańczowym brzuszkiem.

Pacyfotryton szorstki


Kiedy pokazałam zdjęcia w pracy, powiedziano mi, że to newt czyli traszka. Chciałam się dowiedzieć czegoś więcej i szperając w internecie, na stronie Oregon Department of Fish and Wildlife (Ministerstwo Środowiska) natrafiłam na listę płazów występujących w Oregonie (KLIK).

Po lekturze wyszło mi na to, że maleństwo owo to Rough-skinned Newt (Taricha granulosa) czyli pacyfotryton szorstki (KLIK).

Chłopaki chcieli sprawdzić czy po odcięciu ogona zwierzątko przeżyje i ogon na nowo mu odrośnie, ale im na to nie pozwoliłam i pacyfotryton został wypuszczony na wolność kiedy już wszystkie dzieci nacieszyły się jego widokiem

Nie miały tyle szczęścia małże kalifornijskie (Mytilus californianus: KLIK), zebrane wczesnym rankiem podczas odpływu przez kolegę. Skończyły w brzuchach miłośników owoców morza po ugotowaniu lub upieczeniu w żarze ogniska.

 


Z owoców morza jadam jedynie rybę, i do tego rzadko, więc konsumpcję sobie odpuściłam.

Odpoczywając nad potokiem przy jego ujściu do oceanu natknęliśmy się na jeszcze jedno żyjątko - niewielkiego węża, który zwrócił naszą uwagę barwnym szlaczkiem na ciele. Gdyby nie ten kolor, nie zauważylibyśmy go wśród kamieni na plaży.

Przy identyfikacji przydatna okazała się lista wężów występujących w Oregonie (KLIK) - lista znaleziona na stronie Oregon Department of Fish and Wildlife (Ministerstwo Środowiska).

Okazuje się, że to pończosznik prążkowany czyli Thamnophis sirtalis  (KLIK).

Pończosznik prążkowany

Wąż drzemał sobie wśród nagrzanych kamieni ale nasze najście spłoszyło go - umknął do wody, szybko przepłynął otwartą przestrzeń zakola i schował się pod częściowo zanurzonym w wodzie suchym pniem. Nastąpiło to tak szybko, że udało mi się zrobić dwa zdjęcia i to bez zbliżeń.

4 komentarze:

Urszula97 pisze...

Ciekawe to ale ja bym uciekała gdzie pieprz rośnie,nie lubię takich gadów,

hrabina pisze...

Takie spotkania z naturą są niebywale atrakcyjne dla dzieci, choć nie tylko :) bo dorośli też pewnie mają sporo radości.

fidrygauka pisze...

O fuj! Cóż za obślizgły wpis! :)
Zwierzątka to ja owszem, lubię, ale tylko na filmach przyrodniczych, bo tak w kontaktach osobistych to już raczej niekoniecznie.
A małże zaliczają się do jednej z niewielu rzeczy, których nie jadam, ze względu na konsystencję właśnie :/
Ale widać, że rodzinka zachwycona, a o to przecież chodzi :)
Ps. Dziękuję za komentarz pod moim wpisem o Libratusie - odpisałam po ... trzech miesiącach. Przepraszam :)

Motylek pisze...

Urszula - ja też nie lubię takich gadow, ale dzieci ciekawe, więc co było robić...

Hrabina - dzieci chyba wolą to niż oglądanie zwierząt w zoo. Mi natomiast wystarczy samo oglądanie. dotykać już niemuszę,

fidrygauka - jak wyżej! Libertus - lepiej późno niż wcale!

Motylek