Krzysio uciął sobie w drodze drzemkę, Emilii zasnąć się nie udało — podobno przeszkadzało jej mocno świecące słońce, to samo, które uśpiło jej starszego brata. Momentami i mnie nieco morzyło, ale na szczęście to tylko godzina jazdy.
A na plaży wcale tak ciepło nie było, co nas nie zaskoczyło — taki urok plażowania w Oregonie.
Przespacerowaliśmy się nieco, aż dotarliśmy do wielkiej sterty drewna wyrzuconego na brzeg przez fale.
Dzieci zabrały się za budowę chatki — Emilia znosiła budulec, Krzysiek wznosił konstrukcję. Po godzinie mogli odpocząć w środku.
Kiedy słońce zaczęło się chylić ku zachodowi, na plaży wyraźnie ochłodziło się, więc zebraliśmy się w drogę powrotną. Do domu mieliśmy jeszcze szmat drogi i posiłek (ryba z frytkami) w planach. Niemniej jednak zatrzymaliśmy się w kilku miejscach, by podziwiać widoki, ale nie ruszaliśmy się dalej niż kilka kroków od samochodu.
KONIEC
2 komentarze:
Super wyprawa, a to na pierwszej fotce, to...?
Pozdrawiam ciepło.
Splociku - Na pierwszym zdjęciu to tak zwany Sand Dollar, czyli szkielet jednego z gatunków jeżowca należącego do grupy Clypeasteroida.
Motylek
Prześlij komentarz