W lutym, kiedy przez nasze miasto przewalało się kowidowe tsunami, z braku personelu zamknięto kilka pływalni. Ostały się dwa obiekty obsługiwane przez jeszcze zdrowy personel zebrany ze wszystkich placówek — jedna nieduża kryta pływalnie oraz letni obiekt odkryty, normalnie zamykany z końcem listopada. Ponieważ akurat była to końcówka licealnego sezonu pływackiego, wszystkie drużyny, szkolne i pozaszkolne, trenowały na tychże dwóch obiektach.
Nam się trafiły treningi na odkrytym basenie po drugiej stronie miasta. Treningi dzieci nieco się zazębiały, ale zawsze któreś musiało czekać przed albo po. Zazwyczaj wyruszaliśmy wszyscy, Krzysiek zaczynał wcześniej, a tę godzinę do rozpoczęcia treningu Emilii spędzałyśmy na pobliskim placu zabaw. Pewnego dnia mgła była tak gęsta, że wygłuszała wszelkie odgłosy z oddalonego raptem o kilkanaście metrów basenu — tylko chlor czuć było w powietrzu!
Krzysiek kończył wcześniej a godzinę czekania na siostrę spędzał w dżakuzi z kolegami z drużyny.
A ja, kiedy obie pociechy były już w wodzie, opatulałam się kocem i dodatkowym szalikiem, odpalałam audiobuka, i robiłam na drutach.
Ponieważ obiekt jest letni, recepcja nie ma ogrzewania. Pierwszego dnia strasznie zmarzłam, ale potem już wiedziałam jak się przygotować: dwie pary spodni, ciepła czapka, szale, mitenki, koc. Na szczęście sytuacja trwała tylko dwa tygodnie i po tym czasie treningi wróciły na nasz basen — oddalony o 3 minuty jazdy (albo pół godziny na nogach).
2 komentarze:
Dzieci bywają okrutne. A Emilka staje się coraz ładniejsza młodą osóbką.
Tak, przeistacza sie w sliczna, wysportowana nastolatke..
No i syn, tez sportowiec - przystojniak jest. :D ))
Gdyby nie koronawirus , to juz bys sie od jego kolezanek nie mogla odpedzic.
;D
Prześlij komentarz