środa, 26 sierpnia 2020

Rujada Campground

Kolejny wyjazd weekendowy pod namiot, niedaleko, godzinkę jazdy samochodem, na Rujada Campground. Jeszcze nas tam nie było!

Kemping położony przy potoku Layng Creek, i to właśnie w tej rzeczce dzieci spędziły większość czasu. Potok niezbyt głęboki, rozlewa się łagodnie oferując sporo miejsc do beztroskiego brodzenia, ale w pewnym momencie zbiega się w wąski przesmyk i spada niezbyt wysoką kaskadą w bardzo głębokie rozlewisko. Tak głębokie, że nawet dorośli spokojnie mogą skakać bez obaw, że dotrą do dna.


I właśnie skoki do wody stanowiły główną rozrywkę - mimo, że woda, jak to w górskim potoku, była zimna.


Skakało się i ze skały górującej nad wodą, i z półki tuż nad poziomem wody. Skakało się także do celu - do rzuconej na wodę nadmuchanej opony.

Spływało się także na takowej oponie z nurtem wody, a najwięcej emocji dostarczał metrowy próg - sztuką było tak go przebyć, by przy tym nie wypaść z opony.


Najfajniej nad wodą było porą popołudniową, kiedy to miejsce skąpane było w promieniach ciepłego popołudniowego słonka.

W sobotni poranek, zaraz po śniadaniu, wybraliśmy się na pobliski szlak oplatający pętlą teren kempingu (Swordfern Loop Trail.)


Trasa niedługa (3 km) i niewyczerpująca ale bardzo urocza. To właśnie podczas tego spaceru okazało się, że karta pamięci z aparatu została w domu, w komputerze. Zdjęcia podczas tego wyjazdu robiłam więc były wyłącznie telefonem - co niestety widać po ich dość kiepskiej jakości.

Pierwszego dnia, wieczorem, zaczął padać deszcz. Kapuśniaczek zaledwie, ale padał całą noc i rano namioty i wszystko wokół było mokre. Od lat jeździmy pod namiot i dopiero teraz przyszło nam sprawdzić czy tropik aby napewno nie przemaka. Nie przemaka. Przynajmniej nie przy takich niewielkich opadach. Rano dość szybko się przejaśniło i po obiedzie dzieci już szalały w wodzie.

To chyba dzięki tym chmurom, które zatrzymywały ciepło, w nocy nie zmarzliźmy. Ba! Dzieciom było tak ciepło, że zamiast w, spały na śpiworach! Nawet ja, straszny zmarzźluch, zrezygnowałam z dresu i skarpet!

Ostatniego dnia, kiedy już byliśmy spakowani i gotowi do wyjazdu, okazało się że w jednej z opon samochodu koleżanki (która tego dnia obchodziła urodziny) nie ma powietrza. I nie wiadomo było, czy opona przebita czy powietrze zeszło z innego powodu a żeby było ciekawiej, w tym rejonie nie ma zasięgu.
Na szczęście na miejscu obok ktoś miał kompresor, oponę udało się napompować. Ktoś inny zasugerował, że może to tylko nieszczelność zaworu, zawód dokręcono - solenizantka wróciła szczęśliwie do domu.
Takiej przygody jeszcze niemieliśmy!

1 komentarz:

splocik pisze...

Byłam na wszystkich Twoich wycieczkach i powiem ogólnie.
Jestem zauroczona widokami - świetnie je wychwytujesz. :)
Pozdrawiam ciepło.