Kolejne Halloween za nami.
Dzieci nie mogły pójść w kostiumach do szkoły, ale ja wybrałam się do pracy w spódnicy, którą uszyłam sobie dwa lata temu. Poza mną jeszcze trzy osoby nie wstydziły się powygłupiać i przyszły do pracy w przebraniach, dyskretnych, acz jednoznacznie odbiegających stylistycznie od codziennej garderoby.
W tym roku czekała na nas w pracy niespodzianka. Wezwano nas do sali konferencyjnej na krótkie szkolenie BHP, a na miejscu okazało się, że z okazji Halloween mamy branch (późne śniadanie/lunch.) Na deser podano ciasteczka w kształcie duszków, dyń i nietoperzy udekorowane stosownie do okazji, była też torba z cukierkami, z której można było czerpać garściami.
Pogoda w miarę nam dopisała. Bezchmurne niebo sprawiło, że było sucho, ale za to zimno.
Przez kilka lat dzieci paradowały w tych samych strojach, więc w tym roku zmieniliśmy kostiumy.
Krzyś wystąpił jako przedstawiciel ciemnych mocy. Nazwy postaci nie pamiętam - kostium kupiliśmy rok temu na wyprzedaży po Halloween i opakowanie nie zachowało się a ja nie jestem biegła jeśli chodzi o złe moce. Na szczęście wystarczyło, że wyglądał strasznie.
Zanim wyszliśmy z domu postraszył trochę młodszą siostrę, której się to strasznie podobało.
Na tej samej wyprzedaży Emilia uparła się, żeby jej też coś kupić. Wprawdzie strasznie jej się podobały przebrania czarownic, ale że jedno już w domu mamy, padło na róg i ogon jednorożca.
Pierwotnie miałam zamiar uszyć jej resztę przebrania, ale im bliżej Halloween, tym bardziej topniał mój zapał, aż w końcu wymyśliłam coś mniej czasochłonnego. Emilia dostała białe spodnie dresowe, od brata pożyczyła sobie białą bluzę, a że bluza za duża, to i dwa swetry się pod nią zmieściły. W roli kopytek wystąpiły zimowe buty.
W sumie wyszło oryginalnie a dziecku było ciepło. Nawet za długie rękawy, początkowo podwinięte, świetnie spisały się zamiast rękawiczek.
Po wyjściu z domu, a było przecież już ciemno, Emilia założyła jeszcze jedną opaskę ze świecącym rogiem i uszkami. Słodko to wyglądało, ale że trudno złapać w obiektyw, więc zdjęcia nie ma.
Z roku na rok wydłuża nam się trasa, w tym roku zaliczyliśmy aż cztery ulice a do domu wróciliśmy z wiaderkami wypełnionymi łakociami po brzegi.
Sąsiedzi zapytali jeszcze czy mogą jutro przynieść cukierki, które im zostaną. Natychmiast wzrosły ich notowanie u moich dzieci!
Potem nastąpiło sortowanie według kolorów opakowań i pamiątkowe zdjęcia.
A teraz usiłuję zagonić dzieci do łóżek bo jutro jest normalny dzień i muszą wstać do szkoły.
4 komentarze:
Jak zwykle fajnie sie bawiliscie :-) U nas kiedys Gandalf wymyslil, ze bedzie rozdawal cukierki dziciakom, zakupil slodycze i jakas pajeczyne z pajakiem w komplecie. Dekorecje zainstalowal na oknie przy drzwiach, a slodycze na poleczce pod tym oknem. Dzieci przyszlo dwoje, jednemu drzwi otworzyl on, a drugiemu ja .... To byl pierwszy i ostatni raz.
A co do Twojego pytania u mnie pod postem, to wole tam nie pisac za wiele, a dlaczego i czego dotyczy wyzwanie moge odpowiedziec prywatnie, ale nie potrafie u siebie, zrobic tego miejsca "napisz do mnie" wiec napisz tu < gosiapenther@gmail.com >
Przebrania całkiem udane, a słodyczy wystarczy chyba do Świąt BN. :)))
U nas dzieci coraz śmielej poczynają sobie z tym straszeniem i co roku jestem gotowa na poczęstunek.
Jednak z roku na rok liczba dzieci wzrasta, a ja muszę zwiększać zapasy. :)))
Pozdrawiam ciepło.
Wspaniała zabawa u Was, myślę że u nas te bale WSZYSTKICH śWIĘTYCH to ma być chyba w zastępstwie.U mnie na bloku nie było nikogo, u siostry jedna grupka.Najstarszy wnuk w innym mieście też chodził, przyniósł ok.1kg słodyczy.
U mnie już tylko dwie młodsze poszły zbierać słodycze. Najstarsza robiła za "obstawę". Słodyczy już prawie nie zajada, więc ich też nie zbierała.
Prześlij komentarz