Arizona Beach (w tle: Humbag Mountain) |
Ten niezbyt długi (około kilometra) piaszczysty odcinek wybrzeża zamykają z obu stron dość wysokie skaliste wzniesienia, skutecznie osłaniając plażę przed wiatrami. Jak nie wieje, to na plaży jest ciepło - stąd nazwa. (Tak przeczytałam na stronie oregońskich parków stanowych tutaj: KLIK.)
Ciepło ulatniało się jednak w miarę zbliżania się do spienionych fal...
Zimna woda nie odstraszyła moich dzieci - Emilia zdołała sobie zamoczyć krótkie spodenki.
Na plaży znaleźliśmy moc białych kamyków różnej wielkości - sporo z nich przywieźliśmy do domu. Zostały wkomponowane w rabatki. Ładnie wyglądają i przywodzą miłe wspomnienia.
Arizona Beach to także ujście rzeczki Myrtlewood Creek.
Myrtlewood Creek |
Rzeczka, zataczając łuk, rozlewa się tworząc dość obszerne i głębokie rozlewisko. Zbyt głębokie, by móc bezpiecznie przedostać się na drugi brzeg. Ale moje dzieci, jak się na coś uprą, to nie odpuszczą. (Cecha ta, w zależności od okoliczności zwana wytrwałością bądź upartością.) Udaliśmy się wzdłuż brzegu Myrtlewood Creek, mając po lewej stronie wody oceanu, a po prawej, rzeczki, aż doszliśmy do miejsca, gdzie wody wypłyca się na tyle, że można spokojnie przejść na drugą stronę. Co niezwłocznie uczyniliśmy.
Drugi brzeg rzeczki - dość wysoka i stroma wydma. Zalegliśmy na chwilę na rozgrzanym piasku.
A potem doszliśmy nad rozlewisko - z tej strony wyglądało podobnie jak z tej, z której zaczęliśmy, ale moi mali badacze musieli się sami o tym przekonać.
Powrót, tą samą drogą, zaczął się Emilii dłużyć. Oj, nie lubi ta moja córcia za długo przebierać nóżkami!
(Jak widać na zdjęciach, i na tej plaży, poza nami, nie było nikogo.)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz