piątek, 2 listopada 2018

Hatfield Marine Science Center

Niedziela, ostatni dzień naszego pobytu w Newport, przywitała nas zasnutym chmurami niebem. Kontemplując podczas śniadania widok nisko sunących chmur doszłam do wniosku, że raczej nie ma szans na poprawę pogody i że trzeba plany na ten dzień dostosować do panujących warunków atmosferycznych. Ale zamiast lać łzy z powodu braku słońca, poszliśmy na hotelowy basen. Skoro otwarty od ósmej rano a do wymeldowania o 11 jeszcze dwie godziny, to czemu nie? Pomysł podsunęła Emilia, która kąpiele i moczenie się uwielbia.

A potem zebraliśmy się, zjedliśmy co nieco i udaliśmy się na boisko, na którym chłopcy rozegrali mecz - główny powód naszego wyjazdu do Newport.
Ja z Emilią znakomitą część owego meczu spędziłyśmy w samochodzie na lekturze, przy akompaniamencie deszczu koncertującego na karoserii samochodu. (Chłopaki mecz przegrali w straszliwym stylu, 0:10.)

Po meczu niebo opłakiwało przegraną, więc zamiast na plażę i pod kolejną latarnię morską, zabrałam dzieci do zamiejscowego oddziału Uniwersytetu Stanowego Hatfield Marine Science Center.


Wstęp do owego przybytku nauki jest darmowy ale datki są mile widziane.


W centrum są akwaria ale zasadniczy nacisk wszystkich wystaw i interaktywnych eksponatów położony jest na stronę naukową szeroko rozumianego tematu mórz i oceanów.


Centrum zachwyciło moje dzieci. Krzyś natychmiast zabrał się do rozwiązywania wszelkich łamigłówek i rozpracował je w mgnieniu oka. Emilii zabrało to więcej czasu, ale jest przecież młodsza o 6 lat.

Mi bardzo spodobały się dwa urządzenia. Jedno z nich symulujące zwykłe fale oraz fale tsunami oraz wpływ obu rodzajów fal na konstrukcje wzniesione z różnych rodzajów materiałów (drewno, beton, stal.) Budujesz sobie jakąś konstrukcję, a potem generujesz fale, zwykłe lub tsunami. Zwykłe fale nawet nie docierały do mojej konstrukcji, fala tsunami zmiotła niemal wszystko - zostały resztki fundamentów.

A Point Absorber


Drugie urządzenie, które mnie bardzo zainteresowało to Point Absorber, urządzenie które wykorzystuje ruch pionowy fal do produkcji energii elektrycznej - model na zdjęciu powyżej.


Interaktywny stolik z piaskiem kinetycznym zmieniającym się w zależności od uformowania terenu to kolejne super doświadczenie.


Na monitorze zawieszonym na ścianie obok - mapa, odzwierciedlająca ułożenie piasku, zmieniająca się wraz ze zmieniającym pod ruchami rąk piaskiem.


A kiedy nad piaskownicą ustawić, niczym chmurę, dłoń, cień rzucany na piasek działa jak opad deszczu - po stokach wzniesienia zaczyna spływać wirtualna woda, zbierając się w zagłębieniach terenu, tworząc jeziora. Wspaniała zabawa i dla dzieci i dla dorosłych.

Nie sposób zliczyć wszystkich atrakcji. W części poświęconej rybołówstwu zamieniliśmy się na chwilę w rybaków. Wypłynęliśmy na wirtualnym kutrze na ocean i łowiliśmy zarobkowo ryby zgodnie z panującymi w Oregonie przepisami oraz zasadami ekonomii. Za pierwszym podejściem zakończyliśmy na sporym deficycie. Za kolejnym podejściem już na plusie.


Emilia wsiąkła przy komputerze z kryminalnymi zagadkami - już nie pamiętam czy rozwiązała tę zagadkę czy nie.

W centrum moglibyśmy spędzić cały dzień, ale mieliśmy dwa ważne powody by je opuścić. Po pierwsze zgłodnieliśmy, i to porządnie, a po drugie, mieliśmy przed sobą dwie godziny jazdy samochodem do domu, a następnego dnia trzeba było iść do pracy/szkoły, więc nie chciałam wracać zbyt późno.
Ale coś mi mówi, że jeszcze tam wrócimy . . .

2 komentarze:

malgunia pisze...

Cudowna wycieczka! Tak mlodzież łapie bakcyla nauki:) Choć sama nie wiem, kto sie lepiej bawi... Taki powrót do dziecinstwa jest zawsze fajny:)

Motylek pisze...

Malgunia - O tak, i dzieci i ja bawiliśmy się fantastycznie. A chyba nie ma lepszej nauki niż przy dobrej zabawie.

Motylek