piątek, 8 września 2017

Długi weekend nad oceanem - ostatni biwak w tym roku

Ledwie dzieci wróciły z Polski, dwa dni spędziły w domu i wybraliśmy się pod namiot nad ocean. Oczywiście nie pojechaliśmy sami, ale z całą naszą polską grupą - 6 rodzin. Tym razem zarezerwowaliśmy sobie miejsca, więc nie musieliśmy się spieszyć. Dotarliśmy o 2.30 a w godzinę później dzieci już biegały po plaży.

Siltcoos Beach, OR

Tego pierwszego dnia wiał porywisty wiatr i było dość chłodno, za to powietrze było przejrzyste i bez dymu. Po godzinie, przewiana i zmarznięta, przeniosłam się w zaciszny zakątek na wydmie a dzieci znalazły sobie nową zabawę: wdrapywały się na szczyt wydmy by potem zbiec na sam dół. Niespożyte zapasy energii pozwoliły im kontynuować zabawę przez ponad godzinę - po dziesiątym zbiegnięciu przestałam liczyć.

Siltcoos Beach, OR

Usiadły do zdjęcia na moją prośbę - wcale nie były zmęczone.

Tego pierwszego dnia, w piątek, plaża była pusta. W sobotę, następnego dnia, było zupełnie inaczej. Na plaży pojawiło się więcej osób a także dym.
Niestety wiatr wcale nie zelżał w stosunku do piątku a jedynie zmienił kierunek, nawiewając dym znad płonących lasów. Mieliśmy ze sobą parawan, który nieco ochronił nas przed chłodem.

Chłopaki duże i małe grały w piłkę nożną na piasku, wszyscy bawili się w piachu, a starszaki po kolei wkładali jedyną piankę do serfowania jaką dysponowała nasza grupa. Deski do serfowania wprawdzie nie mieliśmy, ale dzięki piance możny było wejść do wody i nie obawiać się hipotermii.

Niestety zapomniałam zabrać ze sobą tego dnia aparatu - został na krzesełku przy ognisku, więc zdjęć z tego dnia z plaży nie ma.

Mam za to kilka zdjęć z porannego spaceru, na jaki zabraliśmy dzieci ścieżką prowadzącą z kempingu do oceanu. Szlak biegnie częściowo wzdłuż rzeki Siltcoos.

Siltcoos River, OR

Niestety, z powodu zadymienia podziwianie widoków było mocno ograniczone.


Krzyś tradycyjnie wdrapywał się na każde możliwe drzewo a Emilia tradycyjnie marudziła, narzekała i domagała się noszenia na rękach ewentualnie na barana.


A że miała pod ręką tatę i brata, to tak długo jęczała, aż się panowie zlitowali.

W niedzielę pojechaliśmy na plażę Heceta w pobliżu Florence.
Cechą charakterystyczną tamtej plaży jest ogromna ilość drewna wyrzucanego przez fale na piasek. Od niewielkich kawałków bo ogromne kłody, grube pnie wiekowych drzew.

Heceta Beach, OR

Kolejni plażowicze używają tego drewna do budowy najróżniejszych szałasów i domków.  Wszystkie nasze dzieci spędziły kilka godzin na wspaniałej zabawie rozbudowując zastany już szałas. Tego dnia było ciepło, ale nadal błękit nieba przesłaniał dym - ta szarość na zdjęciu to właśnie zadymienie.

Niemal siłą trzeba było dzieci wywlekać z plaży - żołądki dorosłych domagały się konkretnego posiłku, ale dzieci zaabsorbowane zabawą, głodu nie odczuwały.

*          *          *

Znajomi przywieźli pożyczone od przyjaciół kajaki - jedną dwójkę i jedną jedynkę - więc po kolei wszyscy zainteresowani próbowali swoich sił w kajakowaniu po rzece Siltcoos.


Krzyś też wybrał się, w poniedziałkowy poranek, z kolegą Maciejem.
Popłyną też z nimi tata Maćka, więc byłam spokojna, że w razie jak by się coś stało, chłopcy nie są sami.

Siltcoos River, OR

Nic się nie stało, tylko nachlapali wody do środka, więc musieli się po powrocie przebrać w suche rzeczy. Ale bardzo się im podobało.

Długi weekend minął jak z bicza strzelił i trzeba było wracać do domu.
Z każdą pokonywaną milą dym wokół nas gęstniał i stan powietrza się pogarszał.

To był już ostatni biwak w tym roku. Na kolejny przyjdzie nam poczekać do następnego lata.

2 komentarze:

Urszula97 pisze...

Świetny biwak,szkoda że ten dym.Wiem co to znaczy gdyż kilka lat temu kilkanaście km od mojego mieszkania też paliły się lasy ale nie taka ilość ja u Was.

Motylek pisze...

Ula- a no widać nie można mieć wszystkiego. Było ciepło, było świetne towarzystow to musiał być dym, żeby nie było aż tak doskonale...

Motylek