środa, 29 lutego 2012

Kamizelka

Oprócz zabawki, sobotni Solenizant z poprzedniego wpisu, dostał zrobioną przeze mnie na drutach kamizelkę. Prawie taką samą  jak ma Smyk - w innym kolorze i nieco krótszą, jako że jest niższy.
Smakową kamizelkę można obejrzeć tutaj, a Damianową na zdjęciu poniżej, choć zrobienie dobrego zdjęcia kamizelce z szarej włóczki zimą, nawet przy najlepszym oświetleniu, graniczy z cudem. W moim przypadku cud zdecydowanie nie nastąpił, więc zdjęcie do niczego.




Damian zapatrzony jest w starszego od niego Smyka, więc ucieszył się niezmiernie, że ma teraz kamizelkę taką jak starszy kolega. Mama i babcia Damiana to fanki moich wyrobów, więc dodatkowo i im sprawiłam przyjemność.

Kamizelka zrobiona jest z włóczki Lion Brand Wool-Ease Solids (zużyłam około 100 gram), 80% akryl/20% wełna, 100m/85gr, druty 4 i 5 mm. Smykowa kamizelka świetnie sprawdza się w praniu w pralce - nie kurczy się, nie mechaci, nie wyciąga, dlatego Damianową postanowiłam zrobić z tej samej włóczki, choć okazuje się, że od czasu kiedy zrobiłam poprzednią kamizelkę, włóczka zmieniła nieco skład (więcej wełny). Wolałabym ciemny brąz, ale akurat nie mieli w sklepie. Szary też dobry - do wszystkiego pasuje.

poniedziałek, 27 lutego 2012

Basen

W sobotę, kolega Hultajstwa miał urodziny. Świętowanie w gronie kolegów zaplanowano na przyszły weekend, a w dniu urodzin miało miejsce rodzinne wyjście na basen: solenizant, dziadkowie, rodzice, ciocia, brat i Smyk, traktowany jak członek rodziny.

Mama Damiana chciała przyjechać po Smyka i zabrać go ze sobą, żebym ja miała nieco wolnego, ale że moje dziecko nadal połączone jest z mamą niewidzialną pępowiną, pojechałam z nim na basen, tyle, że nie wchodziłam do wody - nie mam stroju kąpielowego w aktualnym rozmiarze.

Smyk bawił się doskonale. Niestrudzenie skakał przez fale, zjeżdżał na zjeżdżalni, skakał do wody i ćwiczył pływanie.  Ponieważ tylko On i Damian wymagali opieki dorosłych, których było w wodzie pięcioro, cały czas miał go ktoś w zasięgu ręki - ja mogłam się ze spokojem oddać robieniu na drutach. Ale i tak obserwowałam to moje Hultajstwo bo brykał nie lada!

Po basenie zatrzymaliśmy się jeszcze na placu zabaw obok. Smyk tak się wyhasał, że wieczorem padł podczas czytania bajki - godzinę przed swoją  typową porą spania. Jeszcze wczoraj było mocno zmęczony i też zasną wcześniej.

piątek, 24 lutego 2012

Po prostu Hultajstwo

Ponieważ Smyk był wczoraj wyjątkowo grzeczny, chwalę go wieczorem za to wspaniałe zachowanie. Smyk marszczy w zamyśleniu czoło i po chwili stwierdza:

- Bo wiesz mama, ja zapomniałem być dla Ciebie niedobry dzisiaj...


A to ci Hultajstwo!

środa, 22 lutego 2012

Reading Log

Na początku stycznia, w szkole Smyka rodzice wszystkich uczniów otrzymali list od pani dyrektor, powiadamiający, że właśnie od stycznia począwszy, wprowadzone zostają dzienniczki, które mają zmobilizować uczniów (poprzez większe zaangażowanie rodziców) do czytania przynajmniej 20 minut dziennie. Do listu dołączona została kopia dzienniczka:




W amerykańskim wydaniu "dzienniczek" ma postać świstka papieru z miejscem na imię i datę. W tabelce poniżej należy wpisać tytuł książki/czytanki, czas czytania no i rodzic ma się podpisać. Na odwrocie świstka jest to same en Espagnol czyli po hiszpańsku.

W przypadku dzieci z zerówki oraz pierwszaków, nie muszą one czytać samodzielnie całe 20 minut, ale rodzice mogą doczytać resztę.

Dzienniczki mają być przynoszone do szkoły codziennie - do wglądu.

Doszłam do wniosku, że skoro mam sobie zadać trud czynienia notatek, to z korzyścią dla mnie będzie prowadzenie ich w nieco trwalszej formie - w zeszycie. Smyk wybrał sobie w sklepie taki, który mu się podoba i zaczęło się zapisywani ile minut co czyta. Nasze zapiski są nieco bardziej skomplikowane ponieważ odzwierciedlają to, że Smyk czyta sam po polsku, sam po  angielsku, ja mu czytam po polsku, opiekunka czyta mu po angielsku.

Pani nauczycielka - zachwycona szczegółowością dzienniczka, Smyk po pierwszym tygodniu rozpłakał się, i oświadczył, że on chce tak jak inne dzieci. Teraz prowadzę dzienniczek w obu formach. Ten szkolny, oddawany co tydzień, zdążył się już kilka razy gdzieś zapodziać (nie tylko z winy Smyka), ale na szczęście mamy zeszyt, więc zawsze możemy odtworzyć Smykowe osiągnięcia w czytelnictwie.

A określenie "osiągnięcia" jest tu jak najbardziej zasadne. Z zapisków wynika bowiem niezbicie, że Smyk bez problemu czyta sam zalecane 20 minut codziennie, często przekraczające zalecany czas. Myślę, że jak na sześciolatka - to jest to nie lada osiągnięcie!

Jeśli dodam do tego czas, który poświęcam na czytanie mu wieczorem, oraz czytanie przez opiekunkę - wyrabiamy 200-300 procent normy!

Po upływie miesiąca przyszła pora na podsumowania. Do klasy Smyka przyszła pani dyrektor aby wyróżnić dzieci, które najwięcej czytają. Smykowi bardzo odpowiada fakt, że w tej dziedzinie jest bezspornie najlepszy w całej klasie.  Słusznie sobie wydedukował, że jak będzie codziennie czytał dłużej, to ja to zapiszę w dzienniczku i jego osiągnięcia w tej dziedzinie będą jeszcze lepsze. W niedzielę rano, na własne żądanie czytał i czytał i czytał - w sumie 40 minut! Byłam w szoku, który pogłębił się jeszcze, kiedy moje dziecko zażądało przeprowadzenia z nim lekcji matematyki. Żądaniu stało się za dość - skwapliwie skorzystałam z chwilowego pędu dziecięcia do wiedzy...

Wracając do czytania. Po angielsku Smyk radzi sobie świetnie. Po polsku nadal wymaga ćwiczeń - w chwili obecnej czyta na poziomie końca pierwszej klasy. Też myślę że nieźle, jeśli się weźmie pod uwagę wiek, a przede wszystkim fakt, gdzie mieszkamy, szczątkowy kontakt z polszczyzną czy brak polskiej szkoły.

Bardzo jestem dumna z mojego Smyka!

poniedziałek, 20 lutego 2012

Breloczki

Z okazji walentynek, opiekunki Smyka dostały nie tylko kartki (dwie z tych, które pokazywałam w zeszłym tygodniu), ale też po drobnym upominku. Przyznam, że jestem bardzo zadowolona z troski jaką otaczają moje dziecko (jedyne co bym zmieniła to ich nawyki żywieniowe...) i chciałam to jakoś wyrazić niewerbalnie. Ponieważ obie nieustannie zachwycają się moimi robótkami, postanowiłam coś dla nich zrobić. I tak powstały dwa breloczki: lew i słoń.




Schematy obu pochodzą z Crochet World, February 2012 (tej samej gazety, w której znajdują się opisy wykonania pieska i myszki, które zrobiłam w styczniu) - stanowią elementy karuzeli nad kołyskę, której nie mam zamiaru zrobić, ale może ktoś inny miałby ochotę (skan w moim chomiku pod nazwą Balloon Mobile).

Na etapie robienia lew wyglądał tak sobie, ale po dodaniu grzywy szalenie mi się podoba.




Odwrotnie było ze słoniem. Dopiero po skończeniu i pozszywaniu okazało się, że trąba jest za długa! Więc przywiązałam ją do głowy wstążeczką. Tak wygląda lepiej...




Słoń koniecznie musiał być fioletowy, bo to ulubiony kolor Connie. Jak na złość nie mogłam dostać odpowiednio cienkiej włóczki w tym kolorze, a  nie czułam się na tyle dobrze, żeby objechać wszystkie możliwe sklepy w okolicy, więc w końcu dałam za wygraną i poszperałam w swoich  zapasach i znalazłam resztkę tej oto bukli. Ciekawe czy ktoś pamięta, że to resztka, które została po tym sweterku.
Hania właśnie z niego wyrosła ku ogromnemu żalowi mamy.

Włóczki jeszcze kapkę zostało i chodzi mi po głowie pewien pomysł...

piątek, 17 lutego 2012

Słodko pachnie sarcococca

Moja sarcococca kwitnie i pachnie już od dawna, od miesiąca, ale jakoś nie miałam głowy do wpisów ogrodowych. W zeszłym roku dość mocno podcięłam krzaczki w celu lepszego uformowania, więc ukwiecone pędy są może nieco krótsze w tym roku, ale pachną nie mniej intensywnie. Już kilka metrów od domu unosi się ten specyficzny, słodki zapach.




Krzaczek za domem ma kuleczki owoców w kolorze czarnym, krzaczki przed domem mają kuleczki owoców w kolorze bordowym - nie mam pojęcia od czego zależy różnica w kolorze ponieważ jest to dokładnie ten sam  gatunek. Może od intensywności naświetlenia? Za domem słońce operuje nieco dłużej.




Na szczęście Smyka te kuleczki nie kuszą jako jedzenie.

Powolutku przebiły się przez warstwę niezgrabionych liści przebiśniegi. Mam dwie maleńkie kępki, z roku na rok przybywa po jednym kwiatuszku - tak powoli!




Jedna kępka (na zdjęciu), ta w bardziej nasłonecznionym miejscu, zaczęła kwitnąć wcześniej. Ta druga, pod murem domu, ma dwa  tygodnie opóźnienia w stosunku do pierwszej.

A w ślad za sarcococcą i przebiśniegami, koeljne zimowo-przedwiosenne kwiaty pną się w górę: ciemierniki.




Ten biały jeszcze w pąkach, ten bordowy, już w pełnej krasie.


 Wiosna tuż tuż!

wtorek, 14 lutego 2012

Kartki walentynkowe

Nie przepadam za tym "świętem", ale w tym roku jakby nieco mniej mnie drażni ten ociekający czekoladą, czerwienią i różem dzień - jak to jedna dobra wiadomość potrafi zmienić spojrzenie na świat, prawda?

Ja mogę mieć swoje zdanie, inni mają prawo poważnie podchodzić do tego dnia - stąd moje kartki walentynkowe. Potrzebowałam trzech ręcznie wykonanych:




Wszystkie od Hultajstwa oczywiście. Jako pierwsza powstała ta (wynik zabawy dopiero co kupionym dziurkaczem-serduszkiem):




Na drugiej kartce znalazł się hafcik-serduszko wykonany z półtora roku temu z resztek muliny w serduszkowych kolorach. Trochę poleżał w szufladzie aż nadszedł jego czas. Te wystające spod tasiemki niteczki zostały usunięte już po zrobieniu zdjęcia. 




Potrzebna mi była jeszcze trzecia kartka, choć wena gdzieś się ulotniła. Z braku lepszego pomysłu powstało coś takiego:




Ponoć od przybytku głowa nie boli, choć ja za taką przesadą za bardzo nie przepadam. Ale to dla amerykańskiej opiekunki mojego dziecka, więc jest spora szansa, że mimo wszystko się spodoba.

poniedziałek, 13 lutego 2012

Trzynastka, która przyniosła dobre wiadomości

Okazuje się, że trzynastka może być szczęśliwa. To właśnie dzisiaj, dwie godziny temu, zadzwoniono do mnie z przychodni genetycznej z wynikami.

Moja córeczka ma normalne chromosomy - bez najmniejszych wątpliwości wykluczono zarówno syndrom Downa jak i inne choroby o podłożu genetycznym. Oraz potwierdzono płeć.

Pani musiała mi powtarzać chyba z pięć razy - wcale nie dlatego, że nie zrozumiałam! W jej głosie też było sporo radości, z pewnością woli powtarzać w kółko takie dobre wiadomości i cieszyć się z rodzicami, niż przekazywać hiobowe wieści.

Bardzo dziękuję tym, którzy w tych trudnych dniach myśleli o nas ciepło, dając temu wyraz w pełnych troski i serdeczności komentarzach i rozmowach telefonicznych. Znaczyło i nadal znaczy to dla mnie wiele, bardzo wiele. Jesteście kochane! Dziękuję!

piątek, 10 lutego 2012

Odell Lake

Czekanie jest straszne, i choć myśli uparcie krążą wokół jednego tematu, trzeba jakoś dotrwać do wyników. Tym bardziej, że ta ponura i dość napięta atmosfera w domu źle się odbija na Smyku, a przecież w żaden sposób nie przyczynił się do zaistniałej sytuacji, dlaczego więc miałby być w jakikolwiek sposób karany za to, czego przychodzi nam doświadczać.

Tak więc w sobotę wybraliśmy się w góry, na sanki - na wyjazd ten, Smyk czekał niecierpliwie od października!




Wydział matematyki naszego lokalnego uniwersytetu co roku spotyka się  na zimowym wyjeździe nad Odell Lake. Ponieważ zajęcia integracyjne zaplanowane są dopiero na wieczór, znajomi zaprosili nas żebyśmy spędzili sobotę z nimi. A akurat był to pierwszy weekend od ponad trzech miesięcy, kiedy to mdłości złagodniały na tyle, że byłam w stanie porwać się  na taką wyprawę.


 

Spakowaliśmy sprzęt na śnieg i pojechaliśmy, choć wyruszyliśmy dużo później niż zazwyczaj. Śniegu w tym roku jest maleńko. Właściciele ośrodków narciarskich załamują ręce, drogowcy cieszą się - chyba jeszcze ani cencika nie wydali w tym sezonie na odśnieżanie. Długo, długo jechaliśmy zanim udało nam się wypatrzeć biały puch. Na szczęście nad Odell Lake było go trochę - akurat tyle, żeby dzieciaki mogły się wyszaleć.

Najpierw Smyk zaliczył z tatą sanki. Ja w tym roku odpuściłam sobie, ale chętnie pospacerowałam, choć nawet ten krótki spacer, po trzech miesiącach przelegiwania na kanapie wykończył mnie.




W przerwie między sankami  a spacerem, posilaliśmy się w cieple domku, w którym zamieszkali na weekend nasi znajomi.

Na miejscu można wypożyczyć narty, więc Smyk posmakował białego szaleństwa na biegówkach.

Jak łatwo się domyślić, nie poszło łatwo - tyle zasad do opanowania! Nie krzyżować  nart, ugiąć nogi, pochylić się, odpowiednio trzymać kijki...



Samego szusowania było niewiele, za to wywrotek, sporo. Smyk dzielnie podnosił się, lub był podnoszony przez rodziców, i uparcie parł do przodu. Bardzo spodobało  mu się zjeżdżanie z niewielkiej pochyłości - to nic, że za każdym razem kończyło się na pupie! Spodnie narciarskie skutecznie niwelują uderzenia, poza tym nie rozwijał aż takiej prędkości, żeby się miał boleśnie poobijać.



Smyk walczył dzielnie przez 45 minut, a potem padł. Siły odzyskał dopiero po powrocie do domu. Ja też padłam - przespałam 11 godzin, a snu trzeba mi było, bo ostatnio źle sypiam.

środa, 8 lutego 2012

Amniocenteza

Amniocenteza in. amniopunkcja — badanie polegające na pobraniu niewielkiej próbki płynu owodniowego, w którym rozwija się płód i zbadaniu go w laboratorium. Płyn ten zawiera pewną liczbę komórek płodu. Badanie najczęściej wykonuje się w celu poznania kariotypu dziecka (układu chromosomów) i wykrycia prawdopodobieństw wystąpienia u niego niektórych chorób czy wad wrodzonych, takich jak np. zespół Downa. (informacja pochodzi stąd)

Po USG lekarz zapytał czy chcemy przeprowadzić amniocentezę. Byłam tak spłakana, wyczerpana fizycznie i psychicznie, że nie byłam w stanie podjąć decyzji. Mąż jednak stanowczo stwierdził, że tak, że chce wiedzieć na pewno.

Badanie to zawsze obarczone jest pewnym ryzykiem utraty ciąży, choć niewielkim. Zapytałam lekarza kiedy ostatnio doszło u jego pacjentki do utraty ciąży w wyniku amniopunkcji. Odpowiedział, że od czasu kiedy pracuje w tej przychodni, czyli od 10  lat, nie mieli ani jednego takiego przypadku. To mnie nieco uspokoiło.

W pokoju zagęściło się od personelu medycznego. Kiedy zobaczyłam tę bardzo długą, choć cienką igłę, słabo mi się zrobiło. Dzięki USG, na ekranie przede mną cały czas widzieliśmy Kruszynkę oraz odległość dzielącą ją od tej strasznej igły - odlegość ta była cały czas uspokajająco duża.

Pobrano dwie próbki płynu owodniowego, z którego wydzielone zostaną komórki Kruszynki, podchodowane, a potem dokładnie przebadane. Na wyniki trzeba czekać 14-16 dni, czyli jeszcze do końca przyszłego tygodnia.

To czekanie jest straszne...

niedziela, 5 lutego 2012

Badania

Pojechaliśmy na badania razem z mężem.
Najpierw stos ankiet i formularzy do wypełnienia.

Potem rozmowa z pierwszą lekarką, szczegółowe omówienie wyników przesiewowych badań krwi, danych statystycznych, umiejscowienie mnie na wykresie prawdopodobieństwa: punkt wyjściowy, z racji wieku, 1:137.

Pocieszające: na wynik badań potrójnych krwi składa się wiele czynników i mimo, że wynik ogólny wyszedł pozytywny, analiza poszczególnych składników jest optymistyczna - na wykresie zostałam przesunięta nieco w prawo - prawdopodobieństwo zmniejszyło się do 1:200.

Słuchałam i ryczałam. Jakie jest prawdopodobieństwa trafienia szóstki w totka? Czym przy tym jest 1: 137 czy 1:200?

Potem omówienie badań, które nas czekały.
Najpierw bardzo dokładne USG.
Jeśli niczego na nim nie znajdą - znowu zostanę przesunięta na wykresie w prawo, prawdobodobieństwo zmniejszy się do 1:500.

Ale nawet USG nie daje jednoznacznej odpowiedzi. Tę można uzyskać po przeprowadzeniu amniocentezy dającej 99.99% pewności.

Nareszcze koniec gadania, idziemy na USG.
W przeciwieństwie do tego sprzed tygodnia, żadnych zarysów ogólnych dziecka, żadnych ujęć rączek, nóżek - osoba wykonująca badanie skoncentrowała się na krytycznych organach, starając się doszukać czegokolwiek co mogłoby wskazać na syndrom Downa.

Badanie trwało bardzo długo.
Potem lekarze analizowali zdjęcia.
Potem jeszcze jeden lekarz starał się czegoś doszukać - nie znalazł.

Pozostało jeszcze do wykonania ostatnie badanie: omniocenteza.

czwartek, 2 lutego 2012

Dlaczego?

Pielęgniarka, która do mnie zadzwoniła powiedziała, żebym się nie martwiła, bo to jedynie wynik badań przesiewowych, nie diagnostycznych. Oznacza on, że w moim przypadku jest większe prawdopodobieństwo wystąpienia syndromu Downa, ale żeby postawić diagnozę, trzeba wykonać badania genetyczne.

Jakże łatwo stwiedzić "Nie martw się!" jeżeli sprawa nie dotyczy bezpośrednio Ciebie ani twojego dziecka.  Jakże zmienia się perspektywa i znaczenie słów "zwiększone ryzyko" w aspekcie potencjalnie przechlapanego życia, które się jeszcze na dobre nie zaczęło!

Natychmiast zadzwoniłam do poradni genetycznej żeby umówić się na zalecone przez lekarza dokładne badania diagnostyczne. Niestety, najbliższy termin mieli dopiero za cztery dni.

O jakże się te cztery dni dłużyły! Przepłakany czas, wypełniony pytaniami bez odpowiedzi, tak wiele z nich zaczynających się od słowa dlaczego. Dlaczego? Dlaczego? Dlaczego...