sobota, 9 stycznia 2016

Wodospad Salt Creek Falls zimą

W pierwszą sobotę nowego roku ponownie wybraliśmy się w góry aby zakosztować zabawy na śniegu.

Tym razem nie było już tak bajecznie - biały puch z drzew opadł, a ten na ziemi został udeptany stopami tych wszystkich fanów zimy, którzy postanowili poruszać się nieco podczas ferii zimowych a nie tylko siedzieć przed ekranem.

Zbocze górki, oblodzone, z licznymi dołkami i muldami, zbyt było niebezpieczne, by spokojnie cieszyć się zjeżdżaniem. Bardzo szybko przenieśliśmy się na niewielkie zaspy śnieżne utworzone w wyniku odgarniania śniegu z parkingu. Niewysokie, ale strome, zapewniały daleki zjazd.

W ruch poszły także wyciągnięte z bagażników samochodów saperki - świetnie nadały się do kopania jam i norek w zaspach śnieżnych, do pogłębiania tych już zastanych bądź do ulepszania naturalnych jam i niszy powstałych przy pniach drzew podczas zamieci. Śnieżne domki okazały się źródłem o wiele większej radości dla dzieciaków niż zjeżdżanie z górki.

A na koniec wybraliśmy się na spacer do wodospadu Salt Creek Falls. To drugi co do wysokości spadku wodospad w Oregonie (87 metrów).

Salt Creek Falls, Oregon

Spacer z parkingu zimowego zajmuje około 20-30 minut. Śnieg, mimo że zalegał dość grubą warstwą, był tak ubity, że i bez raków  można było spokojnie dojść na miejsce.

Zaraz po wyjściu z parkingu przechodzi się przez mostek nad potokiem Salt Creek. Czy można tak po prostu przejść sobie po moście nad wodą? Może jak się ma więcej niż 10 lat to tak, ale moje dzieci nie mogły odpuścić okazji do zabawy nawet tak niepozornej - trzeba było powrzucać trochę kulek śniegowych i kawałków lodu do wody. Widok z mostku na potok poniżej.

Salt Creek, Oregon
Emilia prawie całą trasę do wodospadu przedreptała na własnych nóżkach, tylko troszkę wsparłam ją noszeniem.

Na miejscu nie zabawiliśmy zbyt długo, bo warstwa śniegu przy barierkach była tak gruba, ze płotek odgradzający od przepaści sięgał poniżej kolan, nie chroniąc przed wypadkiem. Nie ryzykowaliśmy, że ktoś z nas spadnie - punkt widokowy usytuowany jest wyżej niż próg skalny z którego woda potoku spada w dół - przepaść w tym miejscu sięga stu metrów.

Na zdjęciu poniżej Krzyś siedzi obok poręczy, która biegnie przy schodkach na ścieżce w pobliżu barierki. Ten kawałek drewna wystający ze śniegu to górna część poręczy.


Dzieci zostały odegnane w bezpieczne miejsce, ja zabawiłam jeszcze chwilkę aby zrobić kilka zdjęć.



Drogę powrotną Emilia przebyła na pożyczonych sankach - jazda bardzo jej się podobała, ale zmarzła, ponieważ tego dnia było przeraźliwie zimno a do tego wiał wiatr. Wprawdzie byliśmy dobrze ubrani w kilka ciepłych warstw, ale jak się nie ruszało dłużej niż 5 minut, to zaczynały marznąć stopy i ręce.

Ale nasz pobyt i tak dobiegał już ku końcowi - w samochodzie wszyscy zagrzaliśmy się i posililiśmy a potem pojechaliśmy do domu. Mimo, że Emilia ponownie nie była zachwycona śniegiem, udało nam się dość znacznie wydłużyć pobyt w porównaniu z poprzednim wyjazdem.

Zebrałam zdjęcia z obu wyjazdów w formie filmiku  - do obejrzenia poniżej.

2 komentarze:

Antonina pisze...

Piękne miejsce. Mnóstwo śniegu. Wspaniała zima.
U nas zimy śniegu niewiele, troszkę mrozi. Chociaż przed Trzema Królami mrozy dochodziły do -18 st. C.

hrabina pisze...

Zdjęcia prześliczne, a wodospad w zimowej szacie urokliwy. POwoli, powoli i Emilia przywyknie do śniegu, a może... nie będze aż tak wielką jego fanką :)