W sobotę przed południem przetoczyła się nad naszą okolicą burza.
Wprawdzie wcale aż bardzo tak nie błyskało i nie grzmiało, ale za to lało jak z cebra i wiało okrutnie. Właśnie ten wiatr spowodował zerwanie linii zasilającej naszą dzielnicę w energię elektryczną - stało się to raptem o kilka domów od nas.
Zanim naprawili, przez sześć godzin nie mieliśmy prądu.
(Tego typu awaria, a co za tym idzie przerwa w dostawie prądu, miała u nas miejsce drugi raz w ciągu dziesięciu lat jak mieszkamy pod tym adresem. Pierwszy raz, kiedy Krzyś był w podobnym wieku co Emilia teraz.)
Brak prądu okazał się nowym, i jakże ciekawym doświadczeniem dla Emilii, która jeszcze czegoś podobnego nie przeżyła w swoim krótkim, 3.5-rocznym życiu.
Bajek nie można oglądać - ani w telewizji, ani na DVD, ani na tablecie bo nie ma prądu. Nie można zagrzać mleka ani w mikrofalówce ani na kuchence bo nie ma prądu. Nie działają lampy ani bieżnia, w lodówce ciemno, mama nie może nastawić prania ani poodkurzać, drzwi garażowych nie można otworzyć pilotem bo nie ma prądu. Woda ciepła jeszcze była bo zanim ostygnie w bojlerze, to jednak trochę to trwa.
Najpierw dziecko było przekonane, że to mama, z jakiegoś powodu, zabrania oglądania bajek, i zastosowało stałą, skuteczną w przypadku jednego z rodziców oraz brata, broń - wrzask. Okazało się jednak, że prąd jest odporny na decybele i nie zechciał się pojawić ani w naszym, ani w sąsiednich domach.
Kiedy już do Emilii dotarło, że to siła wyższa i na nic nie zdadzą się płacze, prośby, jęki czy zapewnienia o miłości, pojawiło się zaciekawienie. Własnoręcznie sprawdziła każdy pstryczek w całym domu bo mogłoby się przecież zdarzyć, że któraś lampa zadziała i zaświeci. (Zapewne nie tylko moje dzieci żyją w przekonaniu, że mama nic nie wie i z pewnością nie chodziła do szkoły i nie miała okazji się dowiedzieć, więc nie można jej tak po prostu uwierzyć na słowo.) Potem, co chwila biegała do lodówki, żeby sprawdzić czy może już się w środku świeci. Jakby nie wystarczyło rzucić okiem na modem, który zazwyczaj przyciąga uwagę kolorowymi diodami, a który, pozbawiony dopływu energii elektrycznej, nie mrugał zalotnie do domowników.
A potem padło pytanie - to co my mamy teraz robić?
Jak to co - bawić się! Zabawkami!
Och to tabletowe pokolenie...
No i bawili się, oboje...
A potem zaczęło szarzeć na zewnątrz i zaczęliśmy przygotowywać oświetlenie na wieczór - latarki, świeczki, kempingowa lampa na gaz. A kiedy już Emilia wybawiła się świeczkami, pojawił się prąd, rozświetlając zapadające ciemności.
4 komentarze:
nie da się ukryć że było to dla Emilii ciekawe doświadczenie.
Ja z dzieciństwa pamiętam nieustanne braki prądu i palące się lampy naftowe.
Ja w Toronto raz przezylam brak pradu. W zimie. Okazalo sie wtedy, ze w mieszkaniu na prad jest doslownie wszystko. Brak ogrzewania. Brak wody w kranie. Niemoznosc spuszczenia wody w toalecie. Kuchenka nieczynna. No i ta winda... do mojego 21-go pietra :)
Ja sobie rąk myślę, że jesteśmy niewolnikami obecnej cywilizacji. Pozostawieni sami sobie, gdzieś na odludziu , na łamach tylko przyrody , poza wyjątkami, nie dalibysmy sobie rady.
Dawniej ludzie pierworni , pięknie koegzystowali. Teraz sobie siła naturę podporzadkujemy, ale jak tylko nas nie ma, to cała nasza cywilizacja jest grzebana przez naturę. Tak przyrodę jak u aurę. :)
Jak to się mówi : nie było nas był las - nie będzie nas, będzie las. :D )))
Tak, jak to życie inaczej wygląda z perspektywy przeżytych lat , zwłaszcza malolatow. ;) ))
Hrabina - A wiesz Aniu, że ja zupełnie nie pamiętam braku prądu w czasach dzieciństwa, choć przecież musiały występować, a czasami nawet dość często, biorąc pod uwagę tamte lata... A może to i lepiej, że pamiętam inne rzeczy...
O depresji - u nas też wszystko jest na prąd, więc o gotowaniu nie było mowy, chyba, że na kuchence turystycznej, ale poszliśmy na obiad do restauracji...Na szczęście mamy kominek, którym ogrzewamy dom, więc zimno nam nie doskwierało, no i jakby nie było, mieszkamy na parterze... Rany, jak Ty się wygrzebałaś na to 21 piętro???
Jula - oj Jula masz rację - w takiej prawdziwej dziczy to byśmy nie przetrwali zbyt długo...
Motylek
Prześlij komentarz