W planach było zdobycie Lava Butte, ale na miejscu okazało się, że ochota wyparowała.
Przed odjazdem wstąpiliśmy do budynku centrum dla odwiedzających aby skorzystać z toalety. Zaraz przy wejściu natknęliśmy się na pracownika służb leśnych, który zaproponował Emilii żeby została Junior Ranger. (Kilkanaście lat temu Krzysiek wziął udział w tym programie w innym parku stanowym – zapis zachował się tutaj – dyplom i plakietka gdzieś są zachomikowane w domu, ale pewnie natknę się na nie szukając zupełnie czegoś innego.) Emilii zaiskrzyły się oczy, wzięła książeczkę z pytaniami i poszła szukać odpowiedzi. Część z nich znała ze szkoły, pozostałe znalazła w materiałach dostępnych w centrum. Pan zapytał Krzyśka czy też chciałby zostać Junior Ranger. Krzysiek chwilę się wahał – czy to aby przystoi dorosłemu osiemnastolatkowi, który za chwilę kończy liceum – ale wahanie to nie trwało długo i dołączył do siostry.
Emilia miała bardzo zły humor od momentu, kiedy podskakując w niższej części jaskini uderzyła się dość mocno w głowę. Gdybym uwierzyła w to co mówi, musiałabym na sygnale gnać do najbliższego szpitala i chyba cudem jedynie jeszcze żyje to moje dziecko. Jako że znam trochę swoją córkę, zaproponowałam jedynie środek przeciwbólowy i że ją przytulę – obie propozycje zostały odrzucone.
W zaistniałych okolicznościach zrezygnowałam z ciągnięcia tej mojej upartej kozy wbrew jej woli ostro pod górę i do tego po asfaltowej drodze – zbocze stożka pokrywa dość sypki żużel wulkaniczny i nie ma żadnego tradycyjnego szlaku dla piechurów, którzy muszą wędrować drogą dla pojazdów mechanicznych. Droga wprawdzie jest na tyle szeroka, aby mogły minąć się dwa osobowe samochody, ale nie ma chodnika, ani nawet wytyczonego pasa dla pieszych.
Pojawił się pomysł, żeby na górę wjechać, ale okazało się, że na ten dzień bilety wstępu zostały już wyprzedane. W tym miejscu obowiązuje zasada kto pierwszy ten lepszy. Na górze może jednorazowo zaparkować tylko 11 czy 12 samochodów i tyle biletów sprzedawanych jest na każde pół godziny.
Został nam więc szlak na dole, asfaltowa ścieżka wiodąca przez morze zastygłej lawy i pumeksu do punktu widokowego: Trail of the Molten Land.
Molten Land |
Emilia bardzo, ale to bardzo nie chciała iść, choć trasa krótka i łatwa – dostępna dla wózków. Zdjęcia nie oddają niesamowitości tego miejsca, kilometry spiętrzonej zastygłej magmy, i daleko na horyzoncie pas lasu, bo natura nie daje przecież za wygraną i gdzie tylko zbierze się odrobinka pyłu i wody, zaniesione w to miejsce nasionko próbuje swych sił. Kilka takich drzew wyrasta na tym bezmiarze bez życia – nie mogłam od nich oderwać wzroku.
Mount Bachelor |
W najbardziej wysuniętym w pole lawy punkcie znajduje się tablica z nazwami wszystkich szczytów, które widać nie tylko z tego miejsca, ale podczas całego spaceru. W czasie naszego pobytu nisko nad horyzontem piętrzyły się cumulusy więc na zdjęciach nie za dobrze widać te wszystkie szczyty ponieważ nie odznaczają się na białym tle, ale na miejscu widać je było dość dobrze. Niesamowity widok!
Przed odjazdem wstąpiliśmy do budynku centrum dla odwiedzających aby skorzystać z toalety. Zaraz przy wejściu natknęliśmy się na pracownika służb leśnych, który zaproponował Emilii żeby została Junior Ranger. (Kilkanaście lat temu Krzysiek wziął udział w tym programie w innym parku stanowym – zapis zachował się tutaj – dyplom i plakietka gdzieś są zachomikowane w domu, ale pewnie natknę się na nie szukając zupełnie czegoś innego.) Emilii zaiskrzyły się oczy, wzięła książeczkę z pytaniami i poszła szukać odpowiedzi. Część z nich znała ze szkoły, pozostałe znalazła w materiałach dostępnych w centrum. Pan zapytał Krzyśka czy też chciałby zostać Junior Ranger. Krzysiek chwilę się wahał – czy to aby przystoi dorosłemu osiemnastolatkowi, który za chwilę kończy liceum – ale wahanie to nie trwało długo i dołączył do siostry.
Kiedy oboje zgodnie wpisywali odpowiedzi, ja przejrzałam półki w księgarni i ucięłam sobie pogawędkę z leśniczym na temat warunków panujących w miejscu, do którego wybieraliśmy się następnego dnia. Dzięki temu dowiedziałam się, że droga dojazdowa do tego miejsca jest nadal zasypana śniegiem, a jeśli chcemy się tam wybrać na piechotę to powinniśmy mieć raki. Raków nie posiadaliśmy, przez zaspy śnieżne przedzierać się ochoty nie miałam, i tak oto plany na następny dzień zostały zmodyfikowane zawczasu, ale o tym będzie następnym razem.
Tymczasem dzieci odpowiedziały na wszystkie pytania, odpowiedzi zostały sprawdzone, przysięga złożona (co zostało uwiecznione na zdjęciach) i teraz mam w domu dwóch Junior Rangers.
3 komentarze:
Wspaniała wycieczka a dzieci masz odważne, pozdrawiam serdecznie.
Interesująca wycieczka przez wystygłe lawinisko. Panorama na szczyty gór wspaniała, a zabawa dzieci i zaliczenie zadań na Junior Rangers to przyjemne zakończenie wyprawy.
Super wyprawa i wspaniałe zakończenie. :)
Przepiękne widoki uchwycone w obiektywie. :)
Pozdrawiam ciepło.
Prześlij komentarz