czwartek, 30 grudnia 2021

3D

Wiele lat temu, dokładnie nie pamiętam ile, ale chyba ponad dziesięć, zaczęłam robić dla kogoś sweter. Zanim narzuciłam pierwsze oczka, długo wybieraliśmy włóczkę o odpowiedniej grubości, miękkości, kolorze. Potem jeszcze dłużej trwało poszukiwanie odpowiedniego wzoru. Kiedy wszystkie te parametry zostały ustalone, z ochotą zabrałam się za mozolne przeplatanie kombinacji wielu warkoczy. Kiedy już miałam przód i plecy gotowe, dowiedziałam się, że ten sweter jakiś taki "dziurawy." Na nic zdały się tłumaczenia, że taka jest natura dzianiny i nie da się zrobić swetra, by splot wyglądał jak polar bądź flanela. Zawsze będą drobniutkie dziureczki między oczkami— chyba że produkt poddamy filcowaniu. Moja praca została odrzucona z pogardą. Mimo upływu lat — nadal boli. Zastanawiałam się dlaczego i doszłam do wniosku, że to z tego powodu, że moja praca została negatywnie odrzucona nie z merytorycznych powodów (krzywych oczek, nierównych rzędów, źle dobranego rozmiaru itp.), ale z powodów całkowicie niedotyczących dzianiny. To tak jakby skrytykować cobler brzoskwiniowy, że nie ma w sobie ani odrobiny maku!

Jak łatwo się domyślić, nieskończony sweter poszedł w kąt, przeleżał w szafie lata całe, aż w końcu go sprułam. Szkoda mi było wyrzucić włóczkę, bo nie należała do tanich, skład też miała dość dobry. Przez te lata banderole zaginęły, ale wydaje mi się, że to było 80% akrylu i 20% wełny, ale z tych mieszanek z wyższej półki. Po nieudanym podejściu z niedobranym wzorem kilka lat temu włóczka znowu powędrowała w czeluść szafy, aż kilka tygodni temu trafiłam na wpis na blogu Zdzid (KLIK) i pomyślałam, że coś takiego będzie dobrze wyglądało zrobione z tej włóczki.


Wprowadziłam kilka modyfikacji, pozmieniałam to i owo, poprzeliczałam sobie oczka i zabrałam się za pracę. Najważniejsza modyfikacja jest taka, że sweter zrobiłam całkowicie bezszwowo. Ponieważ wzory warkoczowe nie wychodzą mi zbyt dobrze robione w okrążeniach (lewe oczka po obu stronach warkocza układają się inaczej, ale nie wiem, czy tylko mi, czy jest to ogólna cecha wynikająca z pracy w okrążeniach) a bardzo chciałam uniknąć zszywania dzianiny z dość grubej włóczki, wykombinowałam pracę w okrążeniach, ale z odwracaniem i przerabianiem w rzędach. Kiedy dochodziłam do końca rzędu, zahaczałam o drugi koniec jak w przypadku rzędów skróconych, łącząc tym samym oba brzegi. Dzianina w tym miejscu wygląda nieco jakby zeszła z drutów mało doświadczonej dziewiarki, ale nie rzuca się to za bardzo w oczy — ja dopiero zauważyłam po sesji zdjęciowej, kiedy wybierałam zdjęcia do opublikowania. Zauważyłam, że założyłam sweter tył do przodu — właśnie po tym niezbyt równym odcinku. Nie przeszkadza mi to jednak, tym bardziej że sweter okazał się szalenie wygodny i dobrze się nosi. 


Z założenia miał być w nieco za dużym rozmiarze i może taki się stanie po praniu, ale na razie zdecydowanie nie jest oversize. Taki mi wyszedł, trudno. 
W sumie to chyba dobrze, bo podoba mi się właśnie taki. 


Rękawy także robione są bezszwowo — nabrałam oczka wzdłuż otworów korpusu, główki kształtowałam za pomocą rzędów skróconych, a potem robiłam na okrągło.


Na koniec zostało jeszcze takie schowanie nitki, by golf można było wywinąć i tej nitki nie było widać. Udało się! Kiedy jest mi nieco za ciepło (czasami się zdarza), wywijam golf, odsłaniając nieco szyję.


Sweter skończyłam dwa dni przed Wigilią. Ponieważ zapowiadano opady śniegu, miałam nadzieję, że uda się zrobić zdjęcia w zimowej scenerii. Czasami marzenie się spełniają — dzieci dostały zimę na ferie, ja dostałam ładne tło dla swetra. 


Kiedy wieczorem zabrałam się za wybieranie zdjęć do wpisu, okazało się, że w pośpiechu założyłam sweter tył do przodu. Bałam się, że do następnego poranka śnieg już nieco stopnieje, spadnie z gałązek drzew, i nie będzie tak ładnie i świeżo wyglądał. Szczęście mi dopisało — w nocy spadł świeży śnieg, więc następnego dnia, jak tylko zrobiło się jasno, na piżamę założyłam sweter, Emilii wręczyłam aparat i pobiegłyśmy robić zdjęcia. Nawet się nie umyłam o malowaniu nawet nie wspomnę. 


Na dwóch zdjęciach w tym wpisie mam rzęsy pociągnięte tuszem (to cały mój makijaż) - ciekawa jestem czy ktoś będzie w stanie zidentyfikować te dwa zdjęcia. Moim zdaniem różnicy nie widać — nie wiem, czy się cieszyć, czy martwić. 😉


Emilia stwierdziła, że sweter wygląda bardzo 3D (trójwymiarowo) —  stąd nazwa.

Kolor na zdjęciach jest nieco ciemniejszy niż w rzeczywistości. To taka ładna, ciemna zieleń w dość typowym odcieniu.

640 gram; druty 5 mm

poniedziałek, 27 grudnia 2021

(po) Świąteczny Cud

W dolinie Willamette, gdzie mieszkam, rzadko pada śnieg. Abyśmy mogli cieszyć się białym puchem, musi dojść do spotkania zimnego frontu arktycznego znad Kanady z wilgotnym frontem znad Pacyfiku — poprzednim razem takie dwie masy powietrza spotkały się na naszej wysokości i szerokości geograficznej dwa lata temu. Czasami nadciąga zimne powietrze z przecudnie błękitnym niebem — a w nocy z rozgwieżdżonym, ale najczęściej znad Pacyfiku napływają fronty przynoszące opady deszczu. A tym razem, późnym wieczorem w dniu Bożego Narodzenia układ frontów przyniósł nam śnieg. Prószyło, sypało, aż napadało 10-15 cm. Temperatura oscylowała wokół zera, a następnej nocy nieco spadła, więc śnieg nie stopniał. Co jakiś czas prószy, dokładając kolejne warstwy ku radości dzieci i dorosłych — tych, którzy nie muszą jechać samochodami do pracy. 










Dzieci mają ferie, ja mam urlop — możemy się cieszyć prawdziwą zimą. Drogi śliskie, więc baseny pozamykane dzisiaj i jutro (treningi odwołane), a co będzie w środę, to się dopiero okaże.


piątek, 24 grudnia 2021

środa, 22 grudnia 2021

Przedświąteczne niespodzianki

Ostatnie dni przed świętami zasypały nas niespodziankami — niezbyt miłymi. 

Emila znowu dostała migrenę. Scenariusz niemal taki sam jak w sierpniu tylko wszystko nieco łagodniej (z mocnym podkreśleniem "nieco") oraz bez interwencji pogotowia ratunkowego. Dzisiaj mija trzeci dzień i chyba możemy mieć nadzieję, że do Wigilii migrena jej przejdzie. Może nawet uda jej się pójść jutro na basen, bo i w tym tygodniu i w następnym oboje (Krzyś i Emilia) mają treningi od poniedziałku do czwartku. Urozmaicenie stanowi pora — Krzysiek zaczyna o 7.30 rano (czyli wstajemy wcześniej niż w szkolne dni) a Emilia po południu, ale 1.5 godziny wcześniej niż normalnie. Zamienili się też w kwestii basenów krytego i na zewnątrz. Emilia ma trening na krytej pływalni w czasie tych ferii a Krzysiek w basenie na zewnątrz. Pomimo wczesnej pory, pod basen przed 7.30 rano podjeżdża karawana samochodów — to rodzice przywożą licealistów na trening.

Kolejną niespodziankę sprawił mi odkurzacz. Niemiłą niespodziankę! Złamał się jeden z bolców wtyczki. Nowy odkurzacz ma dotrzeć jutro wieczorem. Jak poczta nawali, będę zamiatać kuchenną szczotką, żeby było czysto na święta. 

Jak już jesteśmy przy poczcie, rozmawiałam dzisiaj z naszą listonoszką. Dostarcza nam pocztę od lat i jest przemiłą osobą. Kilka razy przyuważyłam, jak rozpieszcza koty na naszej ulicy kocimi łakociami, które nosi w kieszeni. Nawet z nią kiedyś o tym rozmawiałam — przyznała, że bardzo lubi koty. Kiedy zauważyłam ją dzisiaj przez okno, pobiegłam złożyć jej życzenia świąteczne. Powiedziała mi, że miesiąc temu jej syn popełnił samobójstwo. 
Blask światełek na choince jakby przygasł.



Za chwilę jadę na próbę chóru — śpiewamy w maskach. Przetestowałam, w której masce (rodzaj) najwygodniej mi się śpiewa, najlepiej słychać, a przy nabieraniu głębokiego oddechu maska nie wpada mi do gardła. A jeszcze niedawno martwiłam się jedynie tym, że nie wyciągam górnych dźwięków!

Chór znowu zaczyna być chórem — po różnych perypetiach życiowo-zdrowotnych wróciły dwie osoby i teraz jest nas w sumie 5! Kwestią otwartą na razie pozostaje czy uda nam się wyśpiewać co zaplanowane w Boże Narodzenie, ponieważ prognoza pogody daje nadzieję na śnieg, począwszy od świątecznego poranka. Byłby to najwspanialszy prezent dla dzieci, jaki mógłby im wpaść pod choinkę — odkąd mieszkam w Oregonie, czyli od 2004 roku, nie zdarzyło się, abyśmy mieli białe święta. Ba! Nawet szronu nie dane nam było uświadczyć w czasie świąt. Zobaczymy, co z tych obiecanek będzie. 

Oczywiście pozostaje kwestia dojazdu do kościoła bladym świtem (na 8,30) po (zapewne) nieodśnieżonych i (możliwe że) oblodzonych ulicach. 

niedziela, 19 grudnia 2021

Dekoracje świąteczne

Dom już udekorowany na święta! 
Wprawdzie w tym roku nie powiesiłam światełek na zewnątrz, ale na tym stracili sąsiedzi, nie my. My podziwiamy ich światełka widoczne przez nasze okna kuchenne. 

To zacznijmy od kuchni. 

W małym oknie, tym nad zlewem, pędzi jeleń nad czubkami choinek. 


W nocy ta sama scenka rodzajowa na tle światełek sąsiadów  wygląda jeszcze ładniej. 


W drugim oknie, tym dużym, zawiesiłam bombki, a w donice z roślinami powsadzałam inne ozdoby świąteczne. 


Spostrzegawcza osoba dostrzeże cebulki tulipanów w szklanym naczyniu. Wsadziłam je do wody trzy tygodnie temu — ciekawa jestem, kiedy zakwitną. 

Kicia lubi sobie usiąść na stole i wyjrzeć przez okno.


Przypuszczam, że uwagę jej przyciągają kolibry przylatujące do poidełka, ale wygląda to tak, jakby wąchała sztuczne poinsecje. Okno wygląda ślicznie wieczorem, podświetlone światełkami. 


Pokoje dzieci też zostały przystrojone, choć nie tak bogato, jak kuchnia. 
Łatwo było przyczepić ozdoby do lustra w pokoju Emilii. 


Krzyśkowi wetknęłam bukiet okolicznościowy do słoika z ołówkami. 


Przy drzwiach do łazienki zawiesiłam wieniec z szyszek posypany brokatem. 


Szyszki są ciemne i dość ciężko zrobić im zdjęcie, ale pozłotka ładnie na nich wygląda. Czerwony ptaszek maskuje gwóźdź, na którym zawieszony jest wieniec. 

Nawet łazienka dostała akcenty świąteczne — na lampie!


W pokoju dziennym króluje choinka, ale tę pokażę Wam następnym razem. Dzisiaj tylko podświetlana girlanda na karniszu i wiecheć przyczepiony do lampki. 


Ozdób jest dużo więcej, ale może wystarczy tych zdjęć na dzisiaj.

środa, 15 grudnia 2021

Białe, puchate, znalezione w szafie

Dwa lata temu, kilka miesięcy przed pierwszą komunią Emilii, zabrałam się za biały sweterek dla córki. Ponieważ pierwsza komunia jest u nas zazwyczaj zaraz po Wielkiej Nocy, kiedy jeszcze bywa dość chłodno, zwłaszcza o 8.30 rano, sweterek miał być nieco grubszy i dość ciepły. Zrobiłam, ale wyszedł sporo za duży. 

Powędrował do szafy. 

Z powodu pandemii komunia została przesunięta o ponad dwa miesiące, odbyła się pięknego, słonecznego czerwcowego popołudnia i żaden sweterek, nawet najcieńszy, nie był potrzebny. 

A ten nieudany leżał sobie w szafie. Kilka miesięcy temu postanowiłam go spruć, ale do dzisiaj nie udało mi się tego zamiaru zrealizować. W zeszłym tygodniu Emilię wzięło na szperanie po szafkach i w końcu natknęła się na puchatą kulkę, która po założeniu okazała się czymś, w czym można paradować.


- Mamo, mogę sobie to wziąć? Zapytało dziecko z nadzieją w głosie. Oderwałam wzrok od tego, co akurat robiłam i zdziwiłam się, zobaczywszy, jak dobrze sweter pasuje obecnie na Emilię! 


Jest trochę za szeroki, ale w sumie może być. Wprawdzie nigdy nie zdążyłam kupić do niego guzików, ale Emilii wcale to nie przeszkadza. 


Cieszę się, że nie zdążyłam spruć tego swetra!



sobota, 11 grudnia 2021

Jeszcze kilka kartek świątecznych

Zrobiłam jeszcze kilka kartek świątecznych, o które proszono w kościele.


Przyszedł pomysł i chciałam od razu sprawdzić, czy wyjdzie tak, jak w zamierzeniu. Tym razem pobawiłam się Emilkowymi farbkami. 


Najpierw popaćkałam kartoniki — wykorzystałam do tego kawałek filcu, jaki przykleja się pod nogi krzeseł, stołów, i foteli by nie rysowały podłogi. Potem pochlapałam farbką bezpośrednio z pędzelka. Na część kartoników sypnęłam brokatem, na który natknęłam się ostatnio w jednym z kartonów w szafie. Na taki podkład zaczęłam naklejać wycięte z papieru śnieżynki. Białe gubiły się na jasnym tle, więc spróbowałam z ciemnoniebieskimi, ale to te jasnoniebieskie okazały się najlepsze. Kiedy już farba i klej wyschły, nałożyłam warstwę utrwalacza, który kupiłam kilka lat temu na jakiejś wyprzedaży — postanowiłam w końcu go użyć. Miałam nadzieję, że zadziała jak klej i sprawi, że brokat pozostanie na kartoniku. Takich kartek, z niebieskim tłem w białe szlaczki, powstało osiem.


Ponieważ nadal miałam ochotę na taką zabawę, wykonałam drugi zestaw kartoników, ale tym razem zamiast śnieżynek, wykorzystałam starą kartkę świąteczną. Kartka, zamiast jednego obrazka, składała się z dziewięciu małych, wykorzystałam je — wszystkie z wyjątkiem tego typowo sylwestrowego. Te kartki dostały tło zielono-białe a powstało ich cztery na tle białym w zielone szlaczki i cztery na tle zielonym w białe kropki. W sumie 16 kartek.



wtorek, 7 grudnia 2021

Shotgun Recreational Area

W niedzielę po Świecie Dziękczynienia wybraliśmy się ze znajomymi na pieszą wycieczkę. Zaproponowałam wyjazd do Shotgun Recreational Site. My miejsce to znamy, ale nasi znajomi jeszcze tam nie byli.


Mieszkamy w dwóch dość od siebie oddalonych dzielnicach, więc umówiliśmy się, że spotkamy się na miejscu. Ku zaskoczeniu wszystkich a niesamowitej uciesze dzieci, spotkaliśmy się już na szosie. W pewnym momencie wydało mi się, że rozpoznaję samochód jadący za nami. W tym samym momencie Krzysiek dostał dwie wiadomości od dzieci jadących tymże samochodem, oznajmiających nam entuzjastycznie, że są za nami! Pomachaliśmy sobie przez uchylone okna, zamrugaliśmy światłami, a dzieci rozmawiały przez telefon do momentu, kiedy skończył się zasięg. Uciechę mieli także dorośli przysłuchujący się rozmowie pociech, bo oba telefony były na głośnomówiących.


Kiedy Emilia była młodsza i miała krótsze nóżki, przeszliśmy oddzielnie dwie części szlaku, które razem tworzą sporą pętlę (KLIK). Tym razem, ponieważ najmłodsza w grupie Emilia jest już zaprawionym piechurem, połączyliśmy oba szlaki w jedną trasę, którą przybyliśmy w dwie i pół godziny. 



Początkowo dzień był ciemny i ponury z powodu nisko zawieszonych chmur, niemal na poziomie czubków drzew. W lesie było bardzo mokro, bo choć nie padało tego dnia, wilgoć z tak nisko położonych chmur oraz porannej mgły skraplała się i spadała nam na głowy. Ale w dobrym towarzystwie nie zwraca się uwagi na takie niedogodności. Pod koniec marszruty zza chmur pokazało się słońce, podkreślając piękno terenu, przez który szliśmy. A zanim dojechaliśmy do domu, na wieczornym niebie nie było już ani jednej chmury!

sobota, 4 grudnia 2021

Zaszczepieni

W środę przyjęłam dawkę przypominającą szczepionki przeciwko kowidowi, a wczoraj Emilia dostała swoją drugą dawkę. Szkoła, w której zorganizowano szczepienie, została pięknie udekorowana, żeby odwrócić uwagę dzieci od igieł strzykawek. Temat: podwodny świat. Podwieszone pod sufitem serpentyny imitowały fale a baloniki, bańki powietrza w wodzie. Dzieci dostawały  monety zalegające na dnie morza (czekoladki w złotkach) oraz muszelki. A do tego zwykłe lizaki i drobny upominek — do wyboru z szerokiej kolekcji wystawionej na stołach. Organizacja ponownie na szóstkę!

Postanowiłam nie odkładać na później swojej dawki przypominającej, bo ostatnio w kręgach bliskich domu sporo zaszczepionych osób zachorowało, a niektórzy nawet wylądowali w szpitalu i walczą o życie. Jak widać, licho nie śpi. Tuż przed Świętem Dziękczynienia robiłam nawet test, ale na szczęście wyszedł negatywny. Istniała możliwość zakażenia podczas próby chóru, a potem podczas śpiewania w czasie mszy. Kantorka, mimo że zaszczepiona, zachorowała. Kilka dni później okazało się, że inna chórzystka, również zaszczepiona, zachorowała. A potem zachorowała jej mama – to właśnie ona jest w szpitalu. Wszyscy w chórze są zaszczepieni, niektórzy nawet już po trzeciej dawce. Wróciliśmy jednak do śpiewania w maskach. Może i niewygodne, ale za to bezpieczniejsze.

Cała nasza trójka jest już teraz zaszczepiona, więc jestem nieco spokojniejsza. Dzieci w szkołach nadal noszą maski, na basenie też — ściągają je dopiero tuż przed wejściem do wody. Ja nadal pracuję z domu.

środa, 1 grudnia 2021

Święto Dziękczynienia 2021

W zeszły czwartek obchodziliśmy Święto Dziękczynienia. Pierwszy raz mieliśmy z tej okazji gości u siebie i to na trzy dni! Już w środę przyjechali do nas znajomi z dziećmi, Ci sami, którzy schronili się u nas przed pożarami w ubiegłym roku. Lubimy się z nimi bardzo, a dzieci wprost przepadają za sobą, nie zaskoczyło więc nikogo, że dni razem spędzone minęły nam bardzo przyjemnie i bardzo szybko. Atmosfera bardzo przypominała święta Bożego Narodzenia, tylko jedzenie inne i pogoda zgoła nie zimowa.
Pracami kuchennymi podzieliłyśmy się z koleżanką, a jej mąż zajął się dziećmi, i młodszakami i starszakami, trochę na zewnątrz (pogoda była bardzo wiosenna tego listopadowego dnia), a potem w domu. W końcu zasiedliśmy do uczty. 


Tradycyjnie królował indyk, a do niego słodkie ziemniaki, zwykłe ziemniaki, moc sałatek i surówek, a na deser wybór ciast: ciasto z gruszkami i jabłkami, szarlotka, sernik, i ciasto dyniowe.

Już dawno nie piekłam tylu ciast z jednej okazji – przypomniałam sobie, jaka to frajda! Bo ja bardzo lubię piec. Jeść to, co upiekę też! Tym razem miałam sporą konkurencję i, mimo że wypieków było sporo, szybko zniknęły, więc w piątek rano upiekłam jeszcze jedno ciasto dyniowe. Przydało się, kiedy wróciliśmy ze spaceru. 

Na spacer do Golden Gardens Park zaprosiliśmy jeszcze jedną zaprzyjaźnioną polską rodzinę i nawet udało nam się ich namówić, by po spacerze przyszli do nas na obiad. Mimo że do stołu zasiadło nas trzynaścioro, nie uporaliśmy się z indykiem, którego jeszcze do dzisiaj w całości nie zjedliśmy. A po obiedzie – deser! Resztka sernika i ciasto dyniowe upieczone tego dnia rano.

Wieczorem znajomi pojechali do domu, ja z dziećmi ogarnęliśmy dom, a wieczór spędziliśmy odpoczywając po tym świętowaniu– oglądając nasz obecnie ulubiony serial.

W sobotę zadzwoniła koleżanka, która dzień wcześniej pomagała nam dojadać „resztki”:
- Wczoraj my pomogliśmy Wam, dzisiaj Wy musicie pomóc nam!

Szybko upiekłam ciasto dyniowe – trzecie w ciągu trzech dni i pojechaliśmy. Pomogliśmy z tymi „resztkami”, dopchaliśmy deserami, do domu wróciliśmy późno, ale za to udało mi się namówić znajomych, by wybrali się z nami następnego dnia na pieszą wycieczkę. Ale o tym będzie innym razem.

A dzisiaj znowu będę piekła, ale szarlotkę, bo dzieci szperają po szafkach w poszukiwaniu czegoś słodkiego.

wtorek, 23 listopada 2021

Kolejny zwyklak

Z włóczki, która odleżała w szafie ponad dekadę, zrobiłam sobie taki zwykły, bardzo prosty sweterek. 

Najpierw chciałam zrobić inny, ale okazało się, że nie za dobrze wyszedł z tej włóczki. Sprułam i zrobiłam taki jak widać na zdjęciach, według sprawdzonego wzoru Simple Summer Top Down V-Neck  Heidi Kirrmaier. Druty 3.75 mm, 310 gram włóczki Baby z Troitsk Yarn (80% akryl, 20% wełna; 135 metrów/50 gram). Mimo sporej zawartości akrylu włóczka trochę podgryza, choć po wypraniu jakby nieco mniej. Sweter robiony w całości na okrągło i bez zszywania.


Niedzielne przedpołudnie było dość chłodne, ale akurat słonko przedarło się na chwilę przez mgłę, więc poprosiłam Emilię, żeby mi zrobiła kila zdjęć. 

Kolor włóczki jest taki jak na zdjęciu - bardzo blady błękitny lub arktyczna biel wpadająca w lodowy odcień niebieskiego.