czwartek, 31 stycznia 2019

W kwestii wielkiej wagi

Należę do grupy osób nieustannie zmagających się z nadwagą. Czasem większą, czasem mniejszą, ale niechciany tłuszczyk przylgnął do bioder, brzucha i ud,  i nie potrafię się go pozbyć. Lubię jeść, po jedzenie sięgam zarówno w sytuacjach stresowych jak i czytając książkę.

Co jakiś czas, kiedy przestaję się mieścić w posiadane ubrania, porywam się desperacko na jakąś dietę - z różnym skutkiem. Do tej pory udało mi się tak naprawdę znaleźć jedną dietę, z której wyników jestem zadowolona - jest to dieta warzywno-owocowa (odmiana postu leczniczego) Dr Ewy Dąbrowskiej.

Pod koniec lata zastosowałam tę dietę, wytrzymując około miesiąca, i udało mi się zrzucić 12 funtów, czyli 5.4 kg. Po zaprzestaniu diety wróciły 2 funty (0.9kg) a potem, w listopadzie i grudniu, kolejne 3 funty (1.35kg) ale mimo to, rok 2018 zakończyłam o 12 funtów (5.4kg) lżejsza, niż go rozpoczynałam.
To cieszy, ale nie satysfakcjonuje. Zamiary były po dwakroć takie, a nadzieje jeszcze większe.

Tuż przed końcem roku w ręce wpadła mi książka "The Fast Diet" (polskie wydanie "Dieta Dr. Mosleya"propagująca ideę zgodną z dietą doktor Dąbrowskiej. Różnica polega na aplikacji - 2 dni poszczenia w tygodniu, kiedy to należy zmieścić się w 500 kaloriach (600 w przypadku mężczyzn.)

Dwa dni w tygodniu, i do tego niekoniecznie pod rząd, jestem w stanie pościć.

Ruszyłam 2 stycznia.

Na początku było trudno. 500 kalorii to jednak niewiele. Raz nawet nie wytrzymałam i objadłam się wieczorem dość znacznie. Z każdym tygodniem jest jednak łatwiej, tym łatwiej, że odkrywam takie kombinacje niskokalorycznych pokarmów, które dają mi największe poczucie sytości a do tego są smaczne, więc w mniejszym stopniu odczuwam to niedojadanie jako poświęcenie a coraz bardziej jako troskę o siebie i swoje zdrowie.

Po czterech tygodniach widać już pierwsze rezultaty: 7 funtów czyli 3.15 kg. Może wyniki te nie powalają na kolana, ale za to mieszczą się wspaniale w zakresie uważanym zgodnie przez lekarzy jako zdrowe i zalecane tempo utraty wagi. No i przeszłam z drugiej na czwartą dziurkę w pasku!

16 stycznia ruszyła u mnie w pracy kolejna, już chyba czwarta, edycja naszego pracowego Biggest Loser, więc jestem teraz podwójnie zmotywowana by nie załamać się i wytrwać w poście. W odchudzaniu pomaga i to, że od czasu, gdy odkryłam u siebie alergię na kakao, w zasadzie przestałam jeść słodycze. Nieczekoladowe łakocie to już zdecydowanie nie to co czekolada, czekoladki, lody czekoladowe, ciasteczka czekoladowe, Nutella, budyć czekoladowy, itp, itd.

A na koniec, przewrotnie, zdjęcie Kici na bieżni:


poniedziałek, 28 stycznia 2019

Roller Coasters raz jeszcze

Zanim skończy się styczeń chciałabym pokazać ostatni ubiegłoroczny projekt - szydełkowe podkładki Roller Coasters, robione według tego samego wzoru co te: KLIK.



16 podkładek pod kubeczki, 4 pod mniejsze garnki i naczynia żaroodporne, oraz 2 pod największe posiadane naczynia wymagające ustawienia na czymś kiedy gorące.


Zrobiłam je z bawełny ze sprutego swetra, który zrobiłam dawno dawno temu - stanowczo za krótki. Zle się czuję w tak krótkich sweterkach i koszulkach i dlatego udzierg przeleżał na półce lata całe, aż w końcu postanowiłam przerobić go na coś innego. Pierwotnie planowałam połączyć tę włóczkę z jakimś akrylem i zrobić nowy sweter, ale potem zmieniłam zdanie i dzięki temu powstały podkładki, wykończone muliną do wyszywania, której też mam spore zapasy, więc pobawiłam się kolorami.

Po zważeniu okazało się, że całość waży 560 gr.


Podkładki powstawały na przestrzeni kilku miesięcy jako dorywczy projekt, najczęściej zabierany do torebki. Jak już skończyłam, jeszcze trochę czasu minęło zanim zrobiłam zdjęcia a potem zaczęłam rozmyślać coby tu z nimi zrobić bo mi aż tylu nie trzeba. Podarowałam je wszystkie koleżance z pracy - akurat obchodziła trzydzieste urodziny a do tego niedawno przeprowadziła się z niewielkiego mieszkania do domu, więc ma je gdzie porozkładać, a lubi mieć podkładki w tych wszystkich miejscach, do których zdarza jej się zawędrować z kubkiem w ręku. Kubek też dostała, bo wiem, że lubi kubeczki też.


piątek, 25 stycznia 2019

Sopelki

Foto wspomnienie ulotnej chwili przy wodospadzie podczas sylwestrowego wyjazdu na sanki.





wtorek, 22 stycznia 2019

Robótkowe podsumowanie roku 2018

Wprawdzie został mi jeszcze jeden projekt do zaprezentowania, ale zanim to uczynię, podsumowanie robótkowe roku 2018.

Robótkowo był to rok czapek (5), swetrów (7), i testów (4), oraz drutów, z zaledwie kilkoma projektami szydełkowymi.

Wszystkie testy były dla Amanity - jestem wielką fanką jej projektów.
Udział w tych testach dał mi wiele. Przede wszystkim uwierzyłam w siebie, w swoje umiejętności i możliwości. Okazało się, że potrafię zmobilizować się i tak zorganizować czas i obowiązki, by wywiązać się z testu na czas, skończyć sweter w ciągu 3-4 tygodni, i że udzierg ten nadaje się do noszenia.

W ubiegłym roku zrobiłam dla siebie cztery swetry oraz trzy sweterki dla Emilii. Z tych ostatnich nie jestem specjalnie zadowolona, za to z tych dla siebie - bardzo. Do tej pory było na odwrót. Jeden z moich swetrów wyszedł mi za duży i mam zamiar zrobić go jeszcze raz, tak o dwa rozmiary mniejszy.

Wszystkie udziergi zeszłoroczne zsumowały się do 3966 gr włóczki, z czego 3523 to włóczka z zapasów a 443 gr zakupiona. Pomimo zużycia 3,5 kg zapasów nie widać za bardzo ich uszczuplenia, więc spokojnie mogę nadal dziergać i swetry dla siebie, i dla Emilii, i czapki, i na co tam mi jeszcze przyjdzie ochota lub potrzeba.



sobota, 19 stycznia 2019

Lorelei

Lorelei - jakże wdzięczna nazwa wzoru! Wzoru swetra, pięknego, jak nazwa. Moja Lorelei powstała w ramach testu dla Amanity pod koniec ubiegłego roku.


Bardzo lubię wzory Agaty - łączą w sobie prostotę z pięknem niewielkich ale misternych i pięknych elementów ozdobnych. I taka jest też Lorelei - splot pończoszniczy i ozdobny karczek. Ale za to jaki ten karczek!


W zależności od koloru i struktury włóczki mogą to być fale, rybie łuski, muszle, albo misterne draperie. Ja dostrzegam w nich podobieństwo do splotu łańcuszka - tego co na zdjęciu, stąd moje skojarzenia z draperiami.


Czerwona włóczka leżała i czekała na swoją kolej ponad 10 lat. Zdjęcia robiłam w grudniowy ponury dzień i nie udało mi się oddać koloru nawet obrabiając zdjęcia na komputerze. Jest to dość ciemny czerwony, taki z lekka buraczkowy. Od dawna chciałam mieć taki sweter, nie tylko na święta Bożego Narodzenia, a że skończyłam 20 grudnia, to świetnie się złożyło.


Ciekawa jest konstrukcja swetra. Najpierw robimy karczek - w poprzek, potem dorabiamy górę i lecimy w dół swetra, całkowicie bezszwowo. Rękawy też robione bezszwowo.


Tym razem udało mi się dobrać rozmiar idealnie i jestem z mojej wersji Lorelei szalenie zadowolona. Wprowadziłam dwie niewielkie modyfikacje: przedłużyłam rękawy i zrobiłam nieco bardziej zamknięty dekolt, dodając 3 okrążenia.

W niedzielę ruszył KAL na Ravelry. Jeśli ktoś chciałby dołączyć do grupy dziergających Lorelei, podaję link: KLIK. Termin - 31 marca. Ja chyba zrobię sobie jeszcze jedną Lorelei, także ten KAL bardzo mi na rękę.

Garść informacji:
  • włóczka Troitsk Yarn Москвичка, 50% wełna, 50% nylon; 200 m/50 gram; zużycie: 315 gram (1260 metrów);
  • druty: 2 mm i 2.5 mm;
  • wzór: Lorelei by "Amanita" Agata Mackiewicz
  • zdjęcia by Hultajstwo




środa, 16 stycznia 2019

Czytelnicze podsumowanie roku 2018

Połowa stycznia - czas najwyższy na podsumowania minionego roku.
Zaczynam od podsumowania czytelniczego.

W 2018 roku przeczytałam 31 książek, częściowo tradycyjnych, częściowo e-buków, większość po polsku, kilka po angielsku. Do tego wysłuchałam 25 audiobuków co razem daje wynik 56. To o dziesięć książek mniej niż w roku 2017, ale z wyzwania czytelniczego na Goodreads wywiązałam się z nawiązką - zadeklarowałam przeczytanie 54 książek.


Dokładna lista przeczytanych i odsłuchanych książek znajduje się w zakładce Książki.

Na mojej liście jest kilka pozycji, których poza mną, nikt inny na Goodreads nie zaznaczył jako przeczytane w roku 2018 (Cezary Chlebowski "Reportaż z tamtych dni", Waldemar Łysiak "Ostatnia kohorta"), ale udało mi się też załapać na książkę bardzo popularną w ubiegłym roku (R. J. Palacio "Wonder").

Szalenie wciągnął mnie kwartet neapolitański Eleny Ferrante. Tak bardzo, że odłożyłam w czasie, na kiedyś, przeczytanie ostatniego tomu bo boję się, że akcja potoczy się w nie tym kierunku, co bym sobie życzyła i za bardzo bym to przeżyła. Tak, aż tak emocjonalnie usidliła mnie ta lektura!

Z książek robiących mocne wrażenie, skłaniających do przemyśleń - "Us against you" Fredrika Backmana, chyba jeszcze nie została przetłumaczona na język polski.

Inne serie, które pochłonęłam z ogromną przyjemnością to W Trójkącie Beskidzkim  Hanny Greń, wszystkie przetłumaczone na język polski powieści Lindy Holeman (ostatnią skończyłam już w tym roku), kilka pozycji Remigiusza Mroza, oraz trylogia Elizabeth Chadwick o Eleonorze Akwitańskiej.

Od jakiegoś czasu w oko wpadają mi książki na temat "co by było gdyby."
Nie wiem czy ten nurt ostatnio cieszy się większą popularnością, czy akurat ja natrafiam częściej na tego typu książki, ale wysłuchałam cztery (z sześciu) książek Marcina Ciszewskiego z serii www i moim zdaniem są rewelacyjne.

niedziela, 13 stycznia 2019

Koszmarny piątek

W piątek, o 11.11, otrzymałam wiadomość wysłaną przez szkołę mojego syna, że budynek został zamknięty, a na żądanie policji, uczniowie nie mogą opuszczać klas lekcyjnych, które zostały zamknięte na klucz. Dodano także, że żadnemu z uczniów nic się nie stało. Na koniec - prośba by nie przychodzić do szkoły ani nie dzwonić tylko czekać na kolejne wiadomości.

Zaalarmowana treścią, otworzyłam stronę internetową lokalnej stacji telewizyjnej.

Pierwsza wiadomość na ten temat zwaliłaby mnie z nóg, gdybym nie siedziała:

Na terenie szkoły są policja oraz karetki pogotowia, a świadkowie twierdzą, że słyszeli strzały. Przed szkołą, od frontu widać żółtą taśmę policyjną. Nic jeszcze nie wiadomo na temat ofiar.


Pół godziny od wydarzenia już nadawali na żywo. Choć chyba lepiej by było gdybym w ogóle tego dnia nie sprawdzała wiadomości i żyła sobie w nieświadomości.

Całe dwie godziny przyszło mi czekać na nieco mniej enigmatyczne obwieszczenie, i te dwie godziny, pełne domysłów i spekulacji, łatwe dla mnie nie były - mimo wielokrotnych zapewnień, i na stronie szkoły, i w wiadomościach, że żadnemu uczniowi nic się nie stało.

W końcu rzecznik policji wystąpiła przed kamerami i dowiedzieliśmy się nieco więcej: strzały padły, na zewnątrz budynku, wszyscy uczniowie i personel szkoły bezpieczni.

Coraz więcej szczegółów zaczęło docierać, odnośnie samego zdarzenia ale także i sytuacji w szkole, uczniów i nauczycieli. Dzieci zostały w szkole do końca dnia. Ponieważ przed głównym wejściem toczyło się dochodzenie i parking był zablokowany, zorganizowano punkt odbioru dzieci w pobliskim kościele.

Po rozmowach z Krzysiem oraz kilkoma innymi osobami muszę przyznać, że w tej kryzysowej sytuacji szkoła spisała się wzorcowo. Zapewne pomogły im szkolenia, które od kilku lat są przeprowadzane w szkole, oraz wcześniej uzgodniona współpraca z pobliskimi placówkami (kościół) na wypadek sytuacji kryzysowych.

Personel zareagował natychmiast, dzieci też spisały się na medal - przez pierwsze dwie godziny musiały siedzieć w absolutnej ciszy, i mimo, że to wbrew naturze nastolatków - zastosowały się, zachowując powagę w tej trudnej sytuacji. Mimo, że tak do końca nie wiedzieli, czy to kolejne ćwiczenia, czy rzeczywista potrzeba. Po dwóch godzinach, kiedy już policja dała przyzwolenie na poluzowanie środków bezpieczeństwa, nadal pozostali w klasach, ale mogli już rozmawiać a nauczyciele zaczęli puszczać im filmy.

Moje dziecko utknęło na pięć godzin w klasie z algebry, czyli z ośmioklasistami, w klasie najbardziej oddalonej od wejścia do szkoły. Powiedział mi, że słyszał tylko krzyki (małego dziecka) ale nie strzały. Nie wiedział, jak i inni uczniowie, co się dzieje, ale wszyscy bali się. Zachowali spokój i nikt nie panikował ani nie histeryzował. Co się działo w innych klasach, nie wie, ponieważ nie wolno nikomu było opuszczać klas lekcyjnych, jedynie za potrzebą oraz na obiad do szkolnej stołówki, na który poszli pod eskortą.


W końcu dowiedzieliśmy się wszyscy co nieco na temat samego zajścia.
W ten piątkowy poranek doszło w szkole do scysji na temat praw do opieki nad jednym z uczniów. Szkoła wezwała policję na pomoc. Policja przybyła i zaczęła wyprowadzać awanturującego się ojca na zewnątrz budynku. W trakcie tej czynności wydobył on broń, wywiązała się walka i policja go zastrzeliła - tuż przy drzwiach frontowych, ale już na zewnątrz. Zdarzenie miało miejsce podczas trzeciej lekcji, wszyscy uczniowie byli w klasach. Żaden uczeń ani pracownik szkoły nie został poszkodowany. (Fizycznie . . . )

A dzisiaj na stronie stacji telewizyjnej zaczęły się pojawiać komentarze robiące z zastrzelonego męczennika (ponieważ został zastrzelony przez policję) z całkowitym przemilczeniem faktu, że człowiek ten zamierzał wkroczyć z bronią w ręku do szkoły pełnej uczniów.  Strasznie mnie te komentarze zbulwersowały.

Podaję link do strony lokalnej stacji telewizyjne z kolejnymi aktualizacjami KLIK, z zastrzeżeniem, że nie wiem jak długo będzie aktywny.

Nie jestem w stanie pisać na temat strony emocjonalnej tego wydarzenia, uczuć i emocji nadal kłębiących się w głowie, i mojej, i moich dzieci, zwłaszcza syna.

czwartek, 10 stycznia 2019

Pierwsza robótka w roku 2019

Jak byliśmy na sankach, zwróciłam uwagę Krzysiowi, że ma czapkę tył do przodu. Okazało się, że założył ją tak celowo - "wyrósł" już ze swojej kriperowej czapki, więc nosi ją tak, żeby nie było widać motywu z Minecraft. Dodatkowo naciągnął na czapkę kaptur kurtki, ale było tak zimno, że ja też tak zrobiłam, i to wcale nie po to by ukryć swoją czapkę.

Żeby się dziecię nie męczyło (wszak niełatwo być nastolatkiem!) postanowiłam zrobić mu nową czapkę.


Dałam włóczki do wybrania, wypytałam o to jak ma wyglądać, podczas dziergania konsultowałam grubość każdego paska co do jednego okrążenia.


Czapka miała być gruba - no to jest.  Mam nadzieję, że będzie ją nosił i chronił głowę przed chłodem.


Garść informacji:
  • 86 gram nieoznakowanych włóczek z zapasów
  • druty 5 mm
  • 64 oczka, tubular cast-on + ściągacz podwójny
Pierwsza robótka roku 2019 ukończona! Jeszcze mam dwa zaległe udziergi ubiegłoroczne do pokazania, ale i na nie przyjdzie czas - już niedługo!

poniedziałek, 7 stycznia 2019

Oj, nie spisała się w tym roku poczta . . .

Oj, nie spisała się w tym roku poczta! Niezależnie od kraju a nawet kontynentu - nawaliła!

W to, że kartka od Splocika została wysłana nie wątpiłam, ale poczta, po obu stronach Atlantyku, urządziła nam obu w tym roku test na cierpliwość i wiarę. Ja cierpliwie czekałam, Splocik już powoli traciła wiarę, że przesyłka dojdzie.

Doszły obie, i moja kartka do Splocika i przesyłka od Splocika do mnie, bo w kopercie, poza przestarannie ręcznie wykonaną kartką były jeszcze inne cudeńka. Może drobne rozmiarowo, ale ogromne pod względem wartości niemierzalnych wagą i centymetrem.


Zawieszki jeszcze sobie trochę powiszą na choince.


Zakładkę musiałam schować, bo by mi ją zaraz Emilia podebrała.


W kopercie były jeszcze notesiki dla moich dzieci, ale nie załapały się na sesję, zbyt szybko wywędrowały do pokoi moich wielce zadowolonych pociech.

Nie tylko poczta miała poślizg w tym sezonie świątecznym. Amarylis, który miał zakwitnąć na święta, zakwitł po, i właśnie teraz okrasza swym pięknem smutną refleksję, że czas wysypiania się, odpoczywania i niewiele-robienia właśnie się skończył.


Od dzisiaj wracamy do zwykłego trybu szkoła/praca. Dobrze, że i dzieci lubią swoje szkoły, i ja lubię swoją pracę!

piątek, 4 stycznia 2019

Sylwestrowy wyjazd na sanki

I tak, jak już wspomniałam, w sylwestrowy poranek wybraliśmy się na sanki. Dotarliśmy na miejsce na tyle wcześnie by załapać się na jedno z nielicznych już miejsc na parkingu - wielu innych rodziców wpadło na podobnie genialny pomysł wymęczenia swoich pociech.

widok ze szczytu górki

Na górce było dość tłoczno, ale jak zawsze, ruch w górę i dół sam się naturalnie regulował, podobnie samo zjeżdżanie - wszyscy grzecznie czekali aż poprzednik zjedzie, żeby na siebie na wzajem nie wpadać.


Dzieci natychmiast zabrały się za saneczkowanie, ale po jakimś czasie Emilia miała nieco dość, jej krótsze nóżki szybciej zmęczyły się wdrapywaniem na górkę, więc przez jakiś czas bawiłyśmy się u jej podnóża. Ktoś wcześniej wybudował śnieżny fort, Emilia usiłowała go nieco wzbogacić, ale że zimno było przeraźliwie to i śnieg się nie lepił. Za to pięknie skrzypiał pod butami - oj dawno nie słyszałam tego dźwięku!

maluchy dwa

Jak zawsze z bagażnika wywędrowała saperka bo przecież kopanie w śniegu to taka atrakcja! Emilka wykopała sobie dołek, wsadziła do niego tyłek i stwierdziła, że teraz jej tak ciepło!


Ja starałam się dreptać jak najwięcej, bo moje podobno ciepłe zimowe buty okazały się nie aż tak ciepłe, ale na szczęście miałam w samochodzie drugą parę wełnianych skarpet. Dzieci cały czas twierdziły, że im ciepło - rzeczywiście ręce miały ciepłe, nawet jak biegały bez rękawiczek, choć czapek nie ściągały. Krzyś na chwilę ściągnął ale po paru minutach sam włożył z powrotem. Szalika nie ściągnął ani na chwilę.


Po prawie trzech godzinach ściągnęłam Krzysia z górki, mimo że świetnie się bawił z nowo poznanymi kolegami, i poszliśmy na spacer do wodospadu. Obiecałam Emilii, że ją pociągnę na sankach, ale do wodospadu dzieci ciągnęły się nawzajem - na zmianę.

spacer do wodospadu Salt Creek Falls

Najpierw Krzyś gnał na złamanie karku ciągnąc Emilię, potem Emilia, w tempie ślimaczym, ciągnęła brata. Udawało jej się posuwać do przodu bo było z górki. Ja szłam stałym tempem i podczas kolejek Emilii najpierw się z nimi równałam, potem nieco wyprzedzałam. Radości i śmiechu było co niemiara, udzielały się też mijanym spacerowiczom.

W końcu dotarliśmy do wodospadu.

Salt Creek Falls, OR

Śniegu nie było zbyt wiele, więc można było podejść bezpiecznie do barierki.


Bywało, że śniegu napdało tyle, że górna część barierki sięgała jedynie do połowy łydki a wówczas strach było się do niej zbliżać - małe potknięcie i można było polecieć w przepaść, 100 metrów w dół. Emilia, mimo barierki, minę miała nietęgą kiedy pozowała do zdjęcia z tą przepaścią w tle - co i rusz się oglądała, czy aby nie stoi za blisko.

Podeszłam bliżej wodospadu i zrobiłam zdjęcie na tę samą barierkę - widać pionową ścianę poniżej. I tak jest do samego dna.


W drodze powrotnej trochę ciągnęłam Emilię, a nawet i Krzysia - w końcu obiecałam! Zjedliśmy, wypiliśmy ciepłą herbatę i dzieci wróciły na górkę. Do końca razem już zjeżdżali a bawili się tak dobrze, że niemal siłą musiałam ich zaganiać do samochodu. Udało się wyjechać o 3.45, już  jakiś czas po tym jak słońce schowało się za linią drzew.

W ciągu dnia, w promieniach słońca, śnieg na drodze roztopił się mimo niskiej temperatury, ale kiedy tylko słońce przestało operować, woda zaczęła zamarzać i bardzo się bałam jazdy po takiej ślizgawicy, w dół, z tymi przepaściami tuż za barierką. W porównaniu z ogromem gór te barierki wyglądają dość licho . . .
Niby drogi posypane żużlem, ale ryzykować nie chciałam.
Bez żadnych ekscesów dojechaliśmy do domu, tak wymęczeni, że jeszcze następnego dnia dochodziliśmy do siebie.

wtorek, 1 stycznia 2019

W drodze

Witajcie w Nowym Roku! Niech będzie dobry i piękny a pod wieczór każdego z jego 365 dni niech na waszych buźkach gości uśmiech!

Sylwester 2018 - w drodze na sanki

Rok 2019 przyszedł do nas mroźną choć bezśnieżną nocą, a jego pojawienia się nie zauważyłam aż do rana - pogrążona w głębokim smacznym śnie. Śnie tak mocnym, że nawet huk fajerwerków nie był w stanie mnie z niego wybudzić.
A spało się tak dobrze, i mi i dzieciom, ponieważ sylwestrowy dzień spędziliśmy szalejąc na sankach. Do zjazdów z górki doszedł jeszcze spacer do pobliskiego wodospadu, a potem jeszcze trochę z górki za pazurki, tak że po powrocie do domu cała nasza trójka ledwie zdołała doczołgać się do kanapy.

Sylwester 2018 - w drodze na sanki

Trochę pomógł nam gorący prysznic, ale tych sił na długo nie wystarczyło.
Krzyś strasznie chciał przywitać nowy rok o północy. Dla Emilii pora nie miała znaczenia, ważne było to, że będzie prawdziwy szampan tylko bez alkoholu (gazowany sok winogronowy.) Kompromis osiągnęliśmy dość szybko i wznieśliśmy toast noworoczny o północy czasu wschodnio-amerykańskiego (21.00 u nas.) Po każdym łyku szampana, przeszczęśliwa Emilia przybiegała obsypać mnie pocałunkami a tak promieniała radością, że postanowiłam serwować im tego szampana i z innych okazji, np. urodzin. Jeszcze przez godzinę pooglądaliśmy relację z zabawy w Nowym Yorku a potem udaliśmy się do łóżek. Tak mi się wydaje, że to ja odpłynęłam najszybciej.

Sylwester 2018 - w drodze na sanki

Ostatni poranek starego roku opatulił się i wszystko wokół gęstą mgłą, a brak słońca i mrok nastrajał dość ponuro, ale prognoza pogody zapowiadała bezchmurne niebo w górach. I rzeczywiście, 40 kilometrów od domu ujrzeliśmy błękit nieba, a zalesione pagórki opromienione porannym słońcem tak nas zachwyciły, że zatrzymałam się, by zatrzymać to piękno na nieco dłużej.

Na tym odcinku droga biegnie wzdłuż zbiornika zaporowego, w którym obecnie wody jest niewiele, raptem odrobina na samym dnie, ale jest ona tak czysta, że trzeba się dobrze przyjrzeć, by dostrzec linię oddzielającą brzeg zbiornika od odbicia. Pomiędzy zbiornikiem a szosą biegnie linia kolejowa - tory widać na pierwszym zdjęciu.

A o tym jak bawiliśmy się na sankach będzie następnym razem.