czwartek, 30 lipca 2020

Wodospad Salt Creek Falls

Wodospad Salt Creek Falls pokazywałam na blogu już wiele razy. To jeden z większych wodospadów w Oregonie, a w ostatnich latach podziwialiśmy go głównie w szacie zimowej. Latem można dojechać samochodem dużo bliżej, więc w drodze z Crescent Lake zrobiliśmy sobie przerwę na mały spacer.
Parking jest na poziomie progu, z którego opada kaskada, ale można zejść ścieżką prawie na samo dno kotliny. Kiedyś można było zejść na sam dół, ale zbocze częściowo się osunęło, niszcząc ścieżkę i uniemożliwiając bezpieczne dotarcie na dół.


Po powrocie na górę zrobiliśmy pętlę wokół dość sporego zalesionego terenu piknikowego. Scieżka przez chwilę biegnie wzdłuż bardzo spokojnego w tym miejscu potoku Salt Creek.


Aż trudno uwierzyć, że ta leniwie płynąca woda kilkadziesiąt metrów dalej spada na łeb na szyję w przepaść. Oczywiście są rozmieszczone ostrzeżenia, że miejsce jest niebezpieczne i że nieopodal jest wodospad.

Nad potokiem przerzucony jest mostek, a po jego drugiej stronie zaczyna się kilka szlaków, które kiedyś mamy zamiar przewędrować.



Przez mostek przeszliśmy, ale na szlak nie wyruszyliśmy bo byliśmy w drodze do domu z wypray pod namiot. Emilia jednak upatrzyła sobie pień zwalonego drzewa do zabawy. Wystosowała nawet rządanie, że mam jej zrobić zdjęcie jak będzie w powietrzu.


Udało się!

A potem posililiśmy się przy jednym ze stolików piknikowych i ruszyliśmy w drogę do domu.

poniedziałek, 27 lipca 2020

Kolejne podkładki

Jeszcze w zimie, zanim nastała pandemia, zrobiłam na szydełku kilka kompletów podkładek pod kubeczki - z przeznaczeniem na drobne upominki na przykład na koniec roku szkolnego. Jeden z tych komplecików powędrował w ręce nauczycielki Emilii (pisałam o tym tutaj: KLIK.)

Drugi otrzymała koleżanka, od której dostaję rozsadę pomidorów. Jest jedną z tych osób, którą ominęło świętowanie urodzin w gronie znajomych, więc kiedy przywiozła mi sadzonki pomidorów, otrzymała spóźniony prezent urodzinowy: kubeczek i podkładki. Wybrała sobie te, które jej się najbardziej podobały:


Pozostałe dwa kompleciki kiedyś powędrują w dobre ręce a prezentują się tak:



Komplet, który podoba mi się najbardziej:


A na zdjęciu poniżej wszystkie razem.


Na wykonanie tych podkładek zużyłam resztki bawełnianych nitek, które miałam w domu. Dobieranie kolorów by ładnie się komponowały z równoczesnym jak najbardziej ekonomicznym wykorzystaniem włóczki zawsze sprawia mi sporo frajdy.

czwartek, 23 lipca 2020

Jak co roku o tej porze: Crescent Lake

Od kilku lat wybieramy się latem pod namiot nad jezioro Crescent Lake.
To jedno z naszych ulubionych miejsc. I nie tylko naszych - aby cieszyć się miejscem przy samej plaży rezerwację trzeba zrobić pół roku wcześniej.
Z większym wyprzedzeniem już się nie da.


Rezerwacji dokonałam pod koniec stycznia i już był problem z tymi najlepszymi miejscami w dogodnych terminach obejmujących sobotę i niedzielę.

W tym roku wybraliśmy się na czetry dni - trzy to za krótko dla moich dzieci.
Po czterech dniach i trzech zimnych nocach wydawały się gotowe były wracać do domu. Rok temu, po trzech dniach, niemal płakały, że chcą zostać dłużej.

Poziom wód gruntowych obniżył się straszliwie od ubiegłego roku. Już od kilku lat stale się obniżał, ale spadek od zeszłego lata jest zatrważający.
W poprzednich latach do wody było kilka kroków - patrząc na zdjęcie powyżej, tuż za miejscem, w którym stoją dzieci, kiedyś była woda. Ale to było wiele lat temu. W stosunku do ubiegłego sezonu, plaża poszerzyła się 3-4 razy a do wody szło się, i szło, i szło... Zapewne są miejsca, gdzie szeroka plaży stanowi atut, jezioro górskie jednak do nich zdecydowanie nie należy. Od kilku lat mamy w Oregonie deficyt jeśli chodzi o opady a efekty rzucają się coraz bardziej w oczy.

Mimo braku ulubionego źródełka i sporej odległości do samego jeziora, bawiliśmy się wszyscy bardzo dobrze. W ciągu dnia w wodzie i na plaży - dzieci wymyśliły sobie zakopywanie się w piachu po szyję. Tak im się wydawało, że z łatwością wykopią się o własnych siłach - nic z tego!



Wieczorami podziwialiśmy malownicze zachody słońca.


A w nocy w zdumienie wprawił mnie widok komety - tak nieco na prawo od Diamond Peak (to ta góra na zdjęciach poniżej.) No bo jak to? Skąd niby się tam wzięła? Ale kolejnej nocy też tam była - dzieci potwierdziły, że też ją widzą (pojawiła się zanim jeszcze na dobre się ściemniło) więc wątpliwości zachowałam dla siebie. A po powrocie do domu z lokalnych wiadomości dowiedziałam się, że właśnie przelatuje w odległości nieco ponad 100 milionów kilometrów od Ziemi kometa Neowise a wskazówki odnośnie jak ją namierzyć na niebie potwierdziły, że to właśnie tę kometę oglądaliśmy dzień wcześniej na własne oczy.

Ale niebo tak wysoko w górach, bez żadnego źródła sztucznego światła w odległości wielu kilometrów, zachwyca i bez komety. Droga mleczna wprost zapiera dech! Chciałoby się wpatrywać w niebo bez końca tyko żeby te noce nie były tak potwornie zimne! (6-8 st C)

Jeden z dni okazał się pochmurny. Poranek wprawdzie powitał nas błękitem nieba, ale potem nawiało chmur i nawet obawiałam się czy z nich nie spadnie deszcz. Do wieczora chmury jednak przewiało za horyzont a widoku rozgwieżdżonego nocnego nieba nie zasłaniał ani jeden obłoczek. Za to mogliśmy podziwiać Diamond Peak przystrojony i obłokami (a potem i szarymi chmurami):


i na tle bezchmurnego nieba:


Zdawało się, że dzieci, po czterech dniach, nasyciły się miejscem, ale wyruszając w drogę powrotną, jednak padło pytanie:
Możemy tu przejechać jeszcze raz? W tym roku?

poniedziałek, 20 lipca 2020

Hortensja

Zaczynała kwitnąć w otoczeniu drobniutkich białych kwiatuszków  złocienia  maruna.


Złocień przekwitł, hortensja nadal cieszy oczy moim ulubionym odcieniem niebieskiego koloru.




A na koniec jeszcze róża w moim ulubionym kolorze.


piątek, 17 lipca 2020

Rzut oka na Odell Lake

W drodze na kolejny kemping zatrzymaliśmy się na krótki spacer po lesie. 
Tuż przy szosie znajduje się parking, z którego rozchodzą się zimowe szlaki dla fanów sportów zimowych (głównie biegówek), Gold Lake Snow Park.  
Poszliśmy jedną z tych tras a zaprowadziła nas ona do punktu widokowego, z którego roztacza się piękny widok na jezioro Odell Lake. (Sam szlak nosi nazwę Gold Lake Snow Park to Odell Lake Viewpoint.)

Te małe białe kropki na zdjęciu ponieżej to żaglówki.


Ponieważ parking usytuowany jest dość wysoko (m.n.p.m) więc różnica wysokości do pokonania jest niewielka. Zmęczył nas upał a nie odległość czy marsz pod górę. Z parkingu do punktu widokowego jest dwa kilometry.


Trasa prowadzi przez las i jest dość dobrze oznaczona zamocowanymi wysoko na drzewach niebieskimi rombami. Sama ścieżka momentami zlewa się z otoczeniem, zanika, i w pewnym momencie przestraszyłam się bo przecież tak łatwo się zgubić a kiedy wyruszaliśmy, na parkingu, poza naszym, nie było żadnego innego samochodu.


Podziwiając panoramę też należy uważać ponieważ od przepaści nie odgradza żadna barierka czy płotek. Jest jedynie tabliczka z ostrzeżeniem, że klify są niebezpieczne i to tyle. Na szczęście moje dzieci czują respekt przed Naturą i nie zbliżały się do urwiska - wystarczyło im podziwianie widoków z bezpiecznego miejsca.

W drodze powrotnej zwiedziliśmy shelter, czyli takie niby schronisko niby chatkę dla narciarzy. Wybudowana w 1986 roku konstrukcja jest otwarta z jednej strony, ale zaopatrzona w piec i zapas drewna.


Szalenie się dzieciom spodobała, gruntownie ją zwiedziły, sprawdzając każdy kąt i wdrapując się na pięterko.


Kiedy wróciliśmy na parking, obok naszego samochodu stał jeszcze jeden, ale podczas całego czterokilometrowego spaceru nie spotkaliśmy na trasie nikogo. Najwidoczniej właściciele tego drugiego samochodu wybrali inny szlak. 


wtorek, 14 lipca 2020

Fioletowy pas

W piątek Krzysio zdawał egzamin praktyczny z karate. 
Zdał i otrzymał filetowy pas.


Teoretyczne egzaminy pisemne zaliczał wiosną - po jednym na każdy już posiadany kolor: żółty, pomarańczowy, zielony, niebieski.

sobota, 11 lipca 2020

Serca:łapki lub podkładki

Z resztek bawełny zrobiłam na szydełku kilka ni to podkładek ni to łapek do gorących naczyń w kształcie serca. Skorzystałam z filmu na uTube (KLIK), którego autorka, Donna Wolfe, dość łopatologicznie pokazuje jak serce takie wykonać. Nawet ja załapałam! Na stronie Donny Wolfe naztazia.com można znaleźć sporo darmowych wzorów i filmików instruktażowych.


Serduszka wpadły wi w oko dzięki dwukolorowemu wykończeniu - przy okazji nauczyłam się jak takowe zrobić bo wcześniej nie umiałam.


Fioletowa bawełna została mi po zrobieniu kocyka i stanowi bazę dla łapek. Pozostałe trzy kolory, morski, zielony, i cyklamenowy, też zostały po zrobieniu tego samego kocyka, ale w o wiele mniejszej ilości - akurat na tego wypu wykończenie.


W sumie wyszło mi siedem podkładek/łapek. Na tyle wystarczyło włóczki.


Wzór łatwo się zapamiętuje i gdybym miała w domu więcej odpowiedniej włóczki, pewnie wyprodukowałabym hurtową ilość serc a tak skończyło się na tylko siedmiu.

Szydełko 3.25 mm, 118 gram niezidentyfikowanej bawełny niewiadomego pochodzenia (zapewne przygarniętej na jakiejś wyprzedaży garażowej.)

środa, 8 lipca 2020

Whittaker Creek Ridge Trail (Old Growth Trail)

Tuż przy naszym miejscu kempingowym, po drugiej stronie alejki, zaczyna się szlak Whittaker Creek Ridge Trail znany pod inną nazwą, Old Growth Trail.  Old Growth znaczy starodrzew i właśnie to stanowi największą atrakcję tej trasy prowadzącej na pobliskie wzniesienie: drzewa liczące sobie ponad 150-200 lat. 


A do tego bujne poszycie, tak gęste, że ciężko byłoby się przez nie przedrzeć bez maczety.


Tuż przy ścieżce natknęłam się na takie oto kwiaty:


Emilia z koleżanką zbierały jadalne kwiatuszki, najpierw wkładały do buzi po jednym, potem uzbierały całą garść.


Szlak zatacza pętlę, z której odbija ścieżka na szczyt. Po powrocie do punktu, w którym szlak się rozwidla, część z naszej grupy wróciła tą samą trasą a my kontynuowaliśmy marszrutę aż zamknęliśmy pętlę.


Na początku trasa biegnie ostro pod górę, ale potem już cały czas górą i trawersami powoli w dół. W sumie niezbyt wymagająca i nawet Emilia nie miała problemu z jej pokonaniem.


Pięć kilometrów przeszliśmy w dwie godziny a ja podobno spaliłam w tym czasie 499 kalorii.

niedziela, 5 lipca 2020

Whittaker Creek

Właśnie wróciliśmy z wyjazdu pod namiot. Spędziliśmy minione czetry dni nad rzeczką Whittaker Creek na terenie Whittaker Creek Recreation Site. Byliśmy tam już w zeszłym roku - wówczas na miejscu numer 16, teraz na miejscu numer 23.

Whittaker Creek Recreation Site, #23

W związku z pandemią wiele kempingów jest pozamykanych a na tych otwartych, dostępne jest jedynie co drugie miejsce - nawet jeśli odległość między miejscami wynosi kilkanaście metrów. Nasze zeszłoroczne miejsce było jednym z tych niedostępnych. Za to miejsce numer 23 miało wspaniały "zamek", czyli drzewo, które widać na zdjęciu powyżej. Obok tego drzewa przechodziło się by dostać się nad potok płynący zaledwie kilka metrów od namiotu. Od ulicy odgradzały nas krzewy zapewniając prywatność. 


A dróżka kempingowa jest wyasfaltowana, o czym wiedzieliśmy i zabraliśmy ze sobą hulajnogi na których dzieci śmigały niezależnie od wieku i wzrostu (także te 17-letnie mierzące 180 cm.)

Vis-a-vis naszego tegorocznego miejsca zaczyna się Old Growth Trail, szlak prowadący przez przepiękny starodrzew, ale o tym będzie następnym razem.


Pierwszego dnia niesamowicie dopisała nam pogoda i niemal cały dzień dzieci spędziły chlapiąc się w potoku, w którym woda jest tak czysta, że żyją w niej raki.


Jest ich bardzo dużo i niemal wszystkie dzieci starają się je złapać tak by uniknąć szczypców.

Kolejne dni już nie były ani tak gorące ani tak słoneczne jak ten pierwszy, za to bardziej sprzyjające bieganiu, jeżdżeniu na hulajnodze, i spacerom po lesie.


Trafiliśmy na końcówkę okresu kwitnienia naparstnic, których rośnie na kempingu mnóstwo wzdłuż wszystkich alejek. Na tym zdjęciu biała i różowa przytulają się do siebie.


Pierwszy raz od lat, mimo przesiadywania wieczorami przy ognisku, wróciłam z wyjazdu pod namiot wyspana. Dobrze przespałam te trzy noce a do tego udało mi się zasypiać ponownie po pobudce fundowanej  o świcie przez ptaki.


A do snu co wieczór lulał nas szum wody w potoku wraz z koncertami świerszczy. Jeden z nich wszedł pod tropik i muzykował nam tuż przy naszych uszach.