wtorek, 31 października 2017

Pierwszy przymrozek


O ile nie pada deszcz, jeździmy z Emilią do szkoły na rowerach. Pogoda była do tej pory dosyć łaskawa, i tylko kilka razy lało tak bardzo, że musiałyśmy jechać samochodem.


Droga do szkoły na nogach dłuży się Emilii straszliwie (choć to tylko 10 minut!) podczas gdy na rowerku śmiga jak torpeda.


Poranki bywają mgliste - czasem nie widać nawet wylotu ulicy!

mglisty poranek

Za to po szkole jest tak słonecznie i ciepło, że sweterki, kurtki, czapki i rękawiczki lądują w plecaku.

słoneczne popołudnie

Pewnego dnia zabrałam ze sobą aparat by uwiecznić kolory, jakimi jesień wymalowała drzewa na naszej ulicy.


Zdjęcia robiłam jadąc na rowerze, ale udało mi się nie spaść, co nie zawsze udaje się Emilii - potrafi stracić równowagę na prostej drodze i spaść z roweru. Zwłaszcza, kiedy wydaje się jej, że jazdę na rowerze opanowała w stopniu mistrzowskim.


Cieszę się, że nie zrażają jej te upadki ani nie zmniejszają jej entuzjazmu - Emilia uwielbia jeździć na rowerze! A ja uwielbiam jesień!


A dzisiejszy poranek przywitał nas pierwszym, w tym sezonie, przymrozkiem. Ale i tak pojechałyśmy do szkoły na rowerach!

sobota, 28 października 2017

Boo Barn 2017

W piątek przed Halloween nasz lokalny oddział ośrodka kultury organizuje co roku imprezę okolicznościową. Ponieważ ośrodek mieści się w starej stodole rodziny Petersen (Petersen Barn), impreza nazywa się Boo Barn - nawiedzona stodoła.

Pierwszy raz wybrałam się z dziećmi w zeszłym roku (KLIK), a ponieważ bardzo nam się podobało, w tym roku wybraliśmy się także. W stosownych strojach:


Kolejka do stodoły była długa, najpierw zaliczyliśmy więc wszystkie zabawy na zewnątrz, a było tego sporo. Tak jak i przybyłych - ktoś musiał wspomnieć o imprezie w mediach, bo ludzi przybyło chyba z pięć razy tyle co w zeszłym roku.


Pogoda dopisała - było tak ciepło, że nie potrzebne były kurtki i można było podziwiać wszystkie przebrania. Wśród tłumu uczestników dzieci spotkały parę koleżanek i kolegów.


Spotkaliśmy także jednego z organizatorów imprezy rowerowej, na której byliśmy 2 tygodnie wcześniej. (KLIK) Przebrany na Nemo zabawiał uczestników zagadkami związanymi tematycznie z imprezą. (Co ciekawe, to pan nas pierwszy poznał. Widać, przebranie aż tak bardzo nas nie zmieniło.)

Ponieważ kolejka do stodoły wcale nie malała,a  wręcz przeciwnie, rosła i rosła, ustawiłam się na końcu ogonka, a dzieci same pozaliczały jeszcze trochę atrakcji.

Nareszcie i my dostaliśmy się do środka. Raptem kilkanaście stopni pozwoliło nam opuścić przyjazną Ziemię i przenieść się w przestrzeń kosmiczną pełną straszliwych Obcych.


Jeden z kosmitów zaniemógł i trzeba go było operować. Ochotnicy wyszukiwali odpowiednie pojemniki z organami koniecznymi do uratowania przybysza z obcych światów.


Nie wiem czy będą kolejne wpisy  na tym blogu, ponieważ w stodole zagnieździli się Obcy...


Możliwe, że czary Emilii wystarczą, możliwe, że będzie musiała przybyć nam na ratunek Ripley. A jak nie zdąży?


Nie obyło się bez bardziej przyziemnych staroświeckich strachów.




Było fajnie i bawiliśmy się wyśmienicie. O wiele bardziej odpowiada mi taka zabawa niż chodzenie po domach i żebranie o cukierki.

środa, 25 października 2017

12 sekund


październikowe nagietki

Tego samego dnia, kiedy wybraliśmy się na Hravest Celebration (poprzedni wpis), tylko wcześniej, w południe, wybraliśmy się na imprezę rowerową zorganizowaną przy gimnazjum, do którego chodzi Krzyś - Bike Rodeo.  
(Impreza została zorganizowana pod patronatem lokalnego domu kultury, organizacji Safe Routes to School [Bezpieczna Droga do Szkoły] oraz władz obwodu szkolnego.) Ponieważ impreza była rowerowa a do szkoły nie jest daleko, całą trójką pojechaliśmy - każdy na swoich dwóch kółkach.

Dotarliśmy na miejsce po piętnastu minutach.

Poza organizatorami, nie było na miejscu nikogo! Żal mi się zrobiło tych zapalonych cyklistów oczekujących na chętnych do zabawy na rowerach. Pogoda była wprost wymarzona - słonecznie, ale nie gorąco, i naprawdę nie rozumiem jak to się stało, że zainteresowanie było tak niewielkie.

Ponieważ byliśmy jedynymi uczestnikami, każde z moich dzieci dostało prywatnego rowerowego anioła stróża, który najpierw objechał z dzieckiem tor przeszkód oraz trasę wyścigu. Wielokrotnie. Emilia nauczyła się przy okazji kilku sztuczek. Krzyś też był zadowolony, bo w końcu nie musiał dostosowywać tempa jazdy do młodszej siostry i mógł popędzić na ile mięśnie nóg pozwoliły.

W tym czasie, mój rower przeszedł przegląd a kilka rzeczy zostało podregulowanych. (W ramach imprezy oferowany był także darmowy przegląd stanu technicznego rowerów. Ponieważ mój ma już ponad 13 lat, czas był ku temu, żeby ktoś kto się zna na rowerach posprawdzał co trzeba.)

Aż nadszedł czas kiedy mama zmierzyła się z synem na torze wyścigowych - i mimo, że bardzo się starała, przegrała,  o 12 sekund...

Dzieci dostały rowerowe upominki - światełka odblaskowe na rowery i naklejki, a ja wypełniłam kupony bo na koniec miało się odbyć losowanie nagród.

Kiedy już mieliśmy się zbierać, pojawiło się jeszcze kilka osób. Ale chyba w sumie nie było zbyt wielu chętnych, bo następnego dnia okazało się, że oboje, i Emilia i Krzyś, zostali wylosowani i otrzymali nagrody.

Krzyś dostał hulajnogę a Emilia kupon pokrywający jeden z kursów w lokalnym domu kultury. Ponieważ nigdy nie mamy szczęścia w tego typu losowaniach, podejrzewam, że tak niewiele dzieci wzięło udział, że nagród wystarczyło dla wszystkich i każde coś dostało. Nagrody zostały dostarczone dzieciom do szkół zaraz w poniedziałek, u Krzyśka dodatkowo sekretarka ogłosiła na całą szkołę, imiona uczniów, którzy wylosowali nagrody.

Hulajnoga została już przetestowana przez wszystkich członków rodziny, a z kursem Emilii musimy poczekać, bo do końca roku nie ma wolnych miejsc na żadnym w przedziale wiekowym Emilii. Kupon nie przedawnia się, więc zapewne po Nowym Roku zapiszę Emilię na jakieś balety, bo to jej się najbardziej spodobało po przeanalizowaniu oferty.

A ponieważ nie zabrałam ze sobą aparatu, zdjęć z mprezy nie ma.
Wpis postanowiłam ozdobić zdjęciamy październikowych kwiatów z przydomowego ogródka.

październikowa róża

niedziela, 22 października 2017

Harvest Celebration

W poprzednią niedzielę, korzystając z pięknej pogody, zabrałam dzieci na małą lokalną imprezę dożynkową, Harvest Celebration, zorganizowaną przy jednej ze szkół.

Spodziewałam się tłumów, ale okazało się, że frekwencja była niewielka.
W związku z tym dzieci nie musiały się przepychać przy stole, przy którym wykonały karmiki dla ptaków, korzystając z szyszek, masełka fistaszkowego i nasion słonecznika.


Po powrocie do domu szyszki zostały zawieszone, jedna przed domem, druga za domem, tak, by nie mogły się do nich dostać wiewiórki. Na razie nie zauważyłam by jakieś ptaki się zlatywały do nich, ale póki co mają w bród innego pożywienia.

Przy kolejnym stanowisku można było sprawdzić swoją wiedzę na temat dżdżownic. Kręcąc kołem, losowało się pytanie, a w nagrodę dostawało się żelkową dżdżownicę - niezależnie od poprawności odpowiedzi. 


Za udzielenie poprawnej odpowiedzi były inne nagrody, ale okazuje się, że na dżdżownicach za bardzo się nie znamy.

W końcu dotarliśmy do największej atrakcji imprezy i zasadniczego powodu, dla którego się na nią wybraliśmy - prasy do wyciskania soku z jabłek.


Dzieci pomagały wrzucać jabłka do szatkownicy, ale prasy obsługiwać nie mogły - pozostało im tylko obserwowanie jak wyciskany sok zaczyna ściekać do podstawionego wiaderka.


A potem nastąpiła degustacja! Sok - PYSZNY!!!

Załapaliśmy się jeszcze na spacer po warzywniku, gdzie Krzyś objadł się pomidorami i papryką prosto z krzaków - ostrą paprykę zagryzał soczystymi pomidorami.

czwartek, 19 października 2017

PUR: myjka dwustronna i podkładka

Tak mi się spodobało dzierganie dwustronne (robiłam tą techniką ten kocyk: KLIK), że postanowiłam zrobić dwustronne myjki. Głównie dlatego, że te robione tradycyjnie, po kilku praniach robią się cienkawe, a dwie warstwy dzianiny powinny sprawić, że myjka na dłużej pozostanie nieco grubsza.

Na myjce eksperymentalnej zagościł dinozaur i prehistoryczne palmy.


Zamierzałam zrobić więcej takich myjek, wykorzystując dość spore zapasy bawełny, ale dzieci wróciły z wakacji w Polsce a tym samym czas, który mogłabym poświęcić na robienie na drutach skurczył się tak, że jakby go właściwie w ogóle nie było. A wraz ze zniknięciem czasu, wyparował także entuzjazm i skończyło się na jednej sztuce.


Do pomysłu mam zamiar powrócić - kiedyś...

Kiedy już bawełniane resztki ujrzały światło dzienne, okazało się, że w zasadzie potrzebna mi jest jeszcze jedna podkładka pod gorące naczynia, a te niewielkie kłębuszki świetnie nadają się do noszenia w plecaczku, kiedy gdzieś wybieram się z dziećmi.


I tak 10 minut tu, 15 minut tam - i podkładka została ukończona w dość przyzwoitym czasie dziesięciu dni. Kiedy ją zaczynałam, też miałam optymistyczny zamiar zrobienia kilku podkładek - ponownie na zamiarach się skończyło.

Te dwa skromne projekciki obrazują moje aktualne moce przerobowe jeśli chodzi o robótki ręczne. Niewiele się dzieje...

poniedziałek, 16 października 2017

Modrowronka kalifornijska i sowa

Emilia, bawiąc się w ogródku, wypatrzyła sowę. Sowa siedziała sobie kilka posesji dalej, i nie wiem jakim cudem udało się mojemu dziecku dostrzec ją pomiędzy gałęziami drzew. Sowa doskonale zdawała sobie sprawę z naszej obecności, oraz z faktu, że stanowi przedmiot naszego zainteresowania.


Była uprzejma zaczekać aż przybiegłam z aparatem i zrobiłam zdjęcia, dopiero kiedy miałam ich już kilka, odleciała.


Pooglądałam w internecie zdjęcia sów występujących w północno-zachodniej Ameryce i wydaje mi się, że mógł to być puszczyk plamisty, ale nie jestem pewna.

Jesienią sporo różnych ptaszków odwiedza nasze trawniki w poszukiwaniu pożywienia. Dzieciom podobają się niesamowicie modrowronki kalifornijskie.


Modrowronki żywią się między innymi żołędziami a w naszym ogrodzie rośnie wszak dość potężny dąb, który obfitością żołędzi przyciąga, jak widać, nie tylko wiewiórki.

piątek, 13 października 2017

Liście

Lecą liście z drzew, dzieci je grabią, zbierają w jedną stertę, otaczają deskami - twierdzą, że to ich jesienny basen.


Mają zajęcie a przy okazji robią coś pożytecznego - to połączenie nie występujące w naturze zbyt często. Ale żeby nie było zbyt pięknie, to jak już zgrabili wszystkie liście to do tego basenu wrzucili Kicię - i dziwili się, że jej się zabawa nie spodobała.

Październik to także czas, kiedy wyciągamy pudło z dekoracjami na Halloween i powoli dekorujemy dom. Krzyśkowi już nie zależy, ale teraz Emilia wkroczyła w wiek, kiedy sezonowe dekoracje jawią się jako jedna z rzeczy najważniejszych w życiu. Na razie przyozdobiliśmy dom na zewnątrz.


Na zdjęcie nie załapała się ogromna dynia przywieziona z farmy już po zrobieniu zdjęcia.


Wewnątrz na razie zawisł jedynie wieniec z nietoperzami, i gdzieniegdzie pojawiły się tematyczne naklejki, za to dzisiaj kupiliśmy słodycze dla tych, którzy zdecydują się zastukać do naszych drzwi 31 października

*               *               *

W ogródku kwitnie jeszcze trochę kwiatów, ale już niewiele. Natomiast nadal jemy pomidory, które w tym roku obrodziły wyjątkowo obficie. Pierwsze pomidorki dojrzały pod koniec lipca, ostatnie jeszcze zrywamy. Nie pamiętam tak długiego sezonu na pomidory, a na dodatek przez cały czas zbiory były mniej więcej równomierne - nie wystąpił wysyp pomidorów w krótkim czasie, tylko przez te wszystkie tygodnie niemal przez cały czas dojrzewało ich tyle samo. Zdecydowanie był to u nas rok pomidorowy. W kwestii innych warzyw i owoców szału nie było. Tylko porzeczki nie zawiodły, więc udało mi się zrobić sporo drzemów i zamrozić trochę czarnej porzeczki. Innych owoców było ledwo na pojedzenie.

wtorek, 10 października 2017

Na farmie

 

Jak październik, to wybieramy się na farmę. Mamy tę swoją ulubioną, i choć w przeszłości, za namową innych, odwiedzaliśmy i inne, to w tym roku skończyliśmy z eksperymentami i wybraliśmy się w miejsce, które lubimy najbardziej.


Z ogromną radością dzieci zaliczyły wszystkie dobrze sobie znane atrakcje jak labirynt z kostek słomy, labirynt na polu kukurydzy, zagroda z kozami, kojce z królikami, prosiaczkami i drobiem.


Wśród kóz w tym roku znalazła się także owieczka - Emilia zachwycała się miękkością jej runa, a owca z cierpliwością znosiła pieszczoty wszystkich dzieci.


Emilia nie byłaby sobą, gdyby jednego z koziołków nie chwyciła za rogi.
Na szczęście dla Emilii zwierzę nie było w nastroju bojowym.

Jedna z kóz najwyraźniej nie przepada za małoletnimi homo sapiens - uciekała przed Emilią oraz innymi małymi dziećmi, pozwalała jednak głaskać się dorosłym. Pozwoliła się też pogłaskać Krzyśkowi ale dopiero po długich podchodach, powolnym i spokojnym przybliżaniu się z unikaniem gwałtownych ruchów. Kiedy Emilii zobaczyła, że brat głaska tę kozę, zaraz przybiegła - koza uciekła.


Kiedy dzieci zniknęły w labiryncie na polu kukurydzy, ja porobiłam trochę zdjęć. Przepięknie kwitną jeszcze cynie, kosmosy, oraz zatrwian wrębny.


W tym roku na farmie zastaliśmy nową atrakcję - lokomotywę, na którą dzieci mogły się wspiąć. Wszystkie po kolei ciągnęły za sznurek dzwonka, a że dzieci było sporo, to dzwon dzwonił i dzwonił...


Na farmie można za opłatą pojechać wozem na pole by wybrać sobie dynie. Dynie są też zebrane wzdłuż płotu przy sklepie i to tam moje dzieci wybrały sobie jedną - ogromną! Przy okazji kupiliśmy jabłka, gruszki, arbuzy i melony, jedne z ostatnich pomidorów gruntowych - wszystkie sprzedawane warzywa i owoce uprawiane są na tejże farmie.


Do tego kupiliśmy jeszcze świeżo wyciśnięty sok z jabłek - pyszność nad pysznościami!  


Dzieci jeszcze trochę pobiegały wśród makiet udających płyty nagrobne - Emilia udawała umarlaka bardzo sugestywnie.

sobota, 7 października 2017

Październikowe pływanie

W październiku, po dwumiesięcznej przerwie, Emilia ponownie zaczęła uczęszczać na lekcje pływania. Tym razem udało mi się upolować miejsce na najbliższym, oddalonym o kilometr, basenie, więc nie musimy jechać przez pół miasta w godzinach szczytu tracąc na dojazd 45 minut. Jesteśmy na basenie w ciągu pięciu minut. Emilia jest zachwycona także z tego powodu, że chodzi na ten sam basen co Krzysiek chodził latem - ma to dla niej ogromne znaczenie.


Zajęcia prowadzi pan (na zdjęciu w dolnym prawym rogu), dzieci przepływają już kilka metrów bez podtrzymywania przez instruktora, a skoki pod koniec lekcji odbywają się w najgłębszej części basenu i ze słupka - wcześniej dzieci skakały w najpłytszej części basenu i tylko z brzegu.

Jakby tych powodów do Emilkowego szczęścia było mało, w październiku Krzyś nie chodzi na karate ani dżudo więc po basenie nie musimy gnać na złamanie karku by go odebrać z dodżo. Mamy czas na dłuuugi prysznic po lekcji.

Za pierwszym razem Emilia namydliła się trzy razy, włącznie z włosami, za drugim, już tylko dwa, ale i tak dobrze, że miałam druty i siedziałam nieopodal i dziergałam bo inaczej chyba bym oszalała czekając aż się dziecko nacieszy tym gorącym prysznicem.

wtorek, 3 października 2017

Kocyk Tęczowe Stópki

Ponad rok temu natknęłam się na Ravelry na kocyk Rainbow Footsteps (KLIK), skontaktowałam się z autorką, Agatą Piasecką, i otrzymałam opis do przetestowania.

Zabrałam się za dzierganie z wielką ochotą i na początku szło mi nieźle, choć wolno, z powodu ogromnej ilości oczek na drutach. Kocyk jest dwustronny i ma dwie warstwy, które robi się równocześnie - każdy rząd w przypadku mojego kocyka oznaczał 354 oczka a przerobienie go zajmowało mi 20-25 minut.


Po drodze co i rusz wyskakiwały inne projekty do wydziergania, albo nachodziła mnie nagła i nieodparta potrzeba ukończenia jakiegoś dziergadła i wówczas kocyk szedł na jakiś czas w odstawkę. Sprzyjał temu także fakt, że nie było na horyzoncie żadnego bobaska, którego mogłabym obdarować kocykiem.

Początkowo zamierzałam wydziergać wersję podstawową, czyli 7 x 7 (siedem kwadratów w każdym z siedmiu rzędów) ale po drodze zabrakło mi włóczki.



Zanim zaczęłam dziergać, kupiłam po dwa motki w obu kolorach i kiedy niemal kończyłam piąty rząd, zabrakło mi tej melanżowej. Nie zabrakłoby, gdyby nie to, że jest jej w motku mniej niż fioletowej. Informację tę można znaleźć na etykiecie, ale ja sprawdziłam tylko banderolę na włóczce fioletowej i założyłam, że skoro to ta sama włóczka tylko inny kolor, metraż jest ten sam.


Dokupiłam trzeci motek włóczki melanżowej, skończyłam piąty rząd, a kiedy dotarłam do 3/4 rzędu szóstego, zabrakło mi z kolei włóczki fioletowej.

Kiedy w końcu dotarłam do sklepu, tak mi się wydawało, że motek trzymany w dłoni ma nieco inny kolor, ale pewność uzyskałam dopiero po powrocie do domu i przyłożeniu do robótki. Różni się i to bardzo!


Nie miałam ochoty dociekać, czy istnieją dwa dość podobne odcienie fioletu, czy w przeciągu miesięcy, odkąd zaczęłam pracę nad kocykiem, Lion Brand zmieniła paletę barw. Sprułam to co miałam w szóstym rzędzie i zakończyłam robótkę po pięciu rzędach.

Kocyk i tak wyszedł dość spory bo 85 na 110 cm, tyle, że stópki spacerują na nim w poprzek - mają krótszą trasę do przebycia.


Kocyk jest dość czasochłonny, ale efekt jest świetny. Bardzo podoba mi się pomysł na dwie prawe strony (po drugiej stronie jedynie układ kolorystyczny kwadratów jest odwrotny). Tak bardzo, że poczyniłam już inne próby wykorzystania tego pomysłu w innych projektach. (Tak powstała myjka do ciała, ale nie z dziecięcymi stópkami a dinozaurami.) Same stópki też urzekają.

Opis jest porządnie wykonany a pakiet, z którego korzystałam zawierał zarówno schematy wszystkich kwadratów ze stópkami (4 różne schematy stópek) jak i dokładną rozpiskę rzędu po rzędzie - tak jak to lubią i powszechnie stosują w Ameryce. (Ja akurat nie jestem fanką takich opisów - wolę schematy.)

Emilii kocyk bardzo się podoba, ale go nie dostanie. W końcu wśród znajomych pojawiło się maleństwo, na razie jeszcze w zaciszu mamusinego inkubatora i płci nieznanej, ale kiedy już będzie wiadomo czy to Ona czy On, koleżanka dostanie do wyboru jeden z trzech kocyków - możliwe, że zechce właśnie Stópki. 

Garść informacji:
  • włóczka fioletowa: Baby Soft Solid (Lion Brand), 60% akryl, 40% poliamid; 420 m/140 gram; zużycie: 280 gram (840 metrów);
  • włóczka melanżowa:  Baby Soft Print (Lion Brand), 60% akryl, 40% poliamid; 336 m/113 gram; zużycie: 240 gram (716 metrów);
  • druty: 2,5  mm;
  • wymiary: 85 x 110 cm
  • wzór: Rainbow Footsteps by Agata Piasecka