sobota, 27 czerwca 2020

Motyl, ważka, i nowy komputer

Porzeczki dojrzały, nawet zrobiłam już pierwsze dżemy, ale kiedy jeszcze zieleniły się na początku czerwca, przysiadł przy nich motyl.


Wygrzewał się w promieniach popołdniowego słonka dość długo więc zdążyłam pobiec do domu po aparat i zrobić kilka zdjęć.


Niestety nie udało mi się zrobić zdjęcia z rozłożonymi skrzydełkami. Szkoda...

A na tyczce pomidora przysiadła ważka.


To mój pierwszy wpis z nowego komputera. Wylałam kawę na laptopa i nie udało się go reanimować. Trzeba było kupić nowy. Tyle dobrze, że choć dane z twardego dysku odzyskałam, a wśród nich zdjęcia, także te powyżej.

Pierwsze koty za płoty - następny wpis będzie dłuższy.

wtorek, 23 czerwca 2020

Trestle Creek Falls Loop

25 maja, w Memorial Day, wybraliśmy się na pieszą wędrówkę do wodospadów Trestle Creek Falls. Wodospady są dwa, dolny i górny. Trasa tworzy pętlę, ale by dojść do dolnego wodospadu należy odbić wewnątrz tejże pętli, albo raczej trójkąta, bo tak to na mapie wygląda.


Na miejsce jedzie się od nas nieco ponad godzinkę, choć gdyby tak mocniej docisnąć pedał gazu to byłoby szybciej, ale nam się nie spieszyło.

Pierwszy odcinek trasy wiedzie wzdłuż potoku.


W miejscu, gdzie można dojść do wody, dzieci były gotowe zakończyć wędrówkę i resztę dnia spędzić w wodzie.


W końcu dały się przekonać że jest jednak nieco za chłodno na kąpiele w górskim strumieniu i ruszyliśmy dalej. 

Do dolnego wodospadu dochodzi się dość szybko.


Jest wysoki, ale niezbyt urodziwy.


Potem idzie się i idzie wąską ścieżką, wciąż w górę i w górę. Las jest piękny, ludzi, mimo że był to ostatni dzień długiego weekendu, nie spotkaliśmy wielu.


Podziwialiśmy sobie soczystą wiosenną zieleń oraz dziekie irysy.





Udało nam się także spotkać kilku mieszkańców lasu oto jeden z nich:


Aż dotarliśmy do wodospadu. Dochodzi się do niego z boku, ścieżka prowadzi za kaskadą, zatacza łuk wzdłuż ściany jaru, i dopiero z drugiej strony można podziwiać piękno tego górnego wodospadu.



Emilia trochę się bała, ale ze wspaciem brata przeszła za ścianą wody - obojgu bardzo się to spodobało.
Kiedy stanęliśmy vis-à-vis  wodospadu, przyszła pora na zdjęcia.


A skoro zatrzymaliśmy się tam na nieco dłuższą chwilę, mimo kapiącej na głowę wody, nakręciłam jeszcze jeden filmik.



Z tej strony ścieżka też prowadzi półką pod nawisem sklanym. Miejsce trochę niebezpieczne bo można łatwo się potknąć, poślizgnąć i spaść w przepaść, ale za to jakie piękne!


Resztę trasy pokonaliśmy z łatwością. Na końcówce troszkę przyśpieszyliśmy bo zachmurzyło się i wyglądało na to, że zaraz lunie. Zaczęło kropić jak byliśmy już na ostatniej prostej, dochodząc do samochodu.


Cała trasa, z odbiciem do dolnego wodospadu, wyniosła prawie 7 kilomentrów - to najdłuższa z naszych dotychczasowych pieszych wycieczek.

piątek, 19 czerwca 2020

Pierwsza Komunia Święta i ósme urodziny

Wczoraj Emilia skończyła osiem lat. 



Pogoda dopisała wspaniale, dzień cudownie słoneczny, ciepły z lekkim wietrzykiem, pozwolił by tortem cieszyć się na tarasie. Tort Rapshody (czekoldowy z musem malinowym na górze) wybrała sobie Solenizantka, która też z radością umieściła na nim świeczki. Wietrzyk troszkę się z nami podrażnił, ale przchytrzyliśmy go i udało się odśpiewać Happy Birthday zanim to Emilia (a nie wiatr) zdmuchnęła świeczki.


W dniu ósmych urodzin Emilia przystąpiła do pierszej Komunii Świętej.


W związku z sytuacją (czy jest jeszcze ktoś kto nie wie, że w garści strachu trzyma nas od wielu tygodni COVID-19?) nie doszło do Pierwszej Komunii Świętej w tradycyjnej formie - wszystkie dzieci podczas uroczystej niedzielnej mszy w maju. W mojej parafii najpierw przełożono komunię na bliżej nieokreślony termin, a po namyśle zastosowano takie rozwiązanie, że rozłożono komunie na kilkanaście mszy, po 3-4 dzieci plus bardzo ograniczona liczba członków rodziny.


Wczoraj, podczas popołudniowej mszy, Emilia, wraz z trojgiem innych dzieci, przystąpiła do komunii. W kościele było nas w sumie 19 osób. Brakowało mi jedynie oprawy muzycznej a poza tym bardzo odpowiadała mi ta skromność sytuacyjna. Emilii też.



Większość zdjęć zrobiłam w ogródku i w domu jeszcze przed wyjściem do kościoła, zakładając, że po powrocie już nie będę miała na to czasu - z urodzinowym tortem czekaliśmy do powrotu z kościoła. Do kościoła nie brałam aparatu ale zrobiłam kilka zdjęć telefonem, w tym to, z obojgiem dzieci:


poniedziałek, 15 czerwca 2020

Kartka i podkładki pod kubeczki dla Pani

Ostatni dzień nauki dzieci spędziły w domu (jak minione trzy miesiące) więc Emilia nie miała jak wręczyć swojej wychowawczyni kartki okolicznościowej na zakończenie roku szkolnego.
Wymyśliłam sobie, że kartkę tę, z drobnym upominkiem (podkładkami pod kubeczki zrobionymi na szydełku) przekażę przez personel wydający posiłki przed szkołą. I tak też zrobiłam dzisiaj rano.

Na kartkę wykorzystałam projekt plastyczny Emilii.


Parę miesięcy temu zrobiłam kilka zestawów podkładek właśnie z myślą o takich okazjach. Emilia wybrała dla swoje pani ten:


Zestaw wykonany jest z resztek bawełny i choć każda podkładka jest nieco inna, widać, że razem tworzą całość.

piątek, 12 czerwca 2020

Absolwent gimnazjum

Dzisiaj pierwszy dzień wakacji - od rana leje jak z cebra. To chyba odpowiednia kropka nad i, wymowne zakończenie tego dziwnego roku szkolnego.

Niemal cały ostatni trymestr, od 16 marca, dzieci uczyły się zdalnie. Z jakim wynikiem, trudno określić. Decyzją władz oświatowych na raportach na koniec roku szkolnego będzie jedynie informacja czy dany przedmiot został zaliczony czy nie. Mimo że przepadły dwa tygodnie nauki, nie wydłużono roku szkolnego ani o jeden dzień. W ostatnich tygodniach nauczyciele nie pracowali w piątki - ponieważ zagląda nam w oczy wizja dziury budżetowej (jak chyba wszędzie) wydział oświaty podjął decyzję by pewne cięcia wprowadzić już teraz.
I tak oto pracownicy oświaty mieli płacone za jedynie 4 a nie 5 dni w tygodniu.
Ale niektórzy z nich i tak byli dostępni dla uczniów jeśli zachodziła taka potrzeba, czym bardzo mnie ujęli, mimo, że moje dzieci akurat nie odczuwały potrzeby kontaktu z ciałem pedagogicznym ani w piątek, ani w żaden inny dzień tygodnia.

Jeśli chodzi o materiał, u Krzyśka zadania z pięciu dni zostały wtłoczone w cztery dni, Emilia nadal dostawała rozpiskę na pięć dni tygodnia, i moje dzieci raczej nie odczuły tej zmiany. No może tylko Krzysiek musiał przenieść "ostanią chwilę" z piątku na czwartek.

Ogólnie rzecz biorąc, podzczas tych trzech miesięcy, moje dzieci spędzały o wiele mniej czasu na zajęciach związanych z nauką w porównaniu z czasem, który normalnie spędzały w szkole przed pandemią. Ale podobno mam zdolne dzieci bo większość uczniów aż tak dobrze sobie nie radziła. Emilia rozprawiała się z "nauką" w ciągu godziny (wliczając wszystkie projkety plastyczne, muzyczne czy WF). Krzyśkowi zajmowało to trochę więcej, tak ze 3 godziny, ale podobno jakość jego pracy nie pogorszyła się. Tak mnie zapewniła jedna z nauczycielek, z którą korespondowałam, zaalarmowana mikroskopijną ilością zajęć mojego gimnazjalisty. Dowidziałam się między innymi, że większość uczniów narzeka na nadmiar zadań i nie radzi sobie z nauką. Chyba byłam jedyną osobą uważającą, że nauczyciele powinni zadawać więcej...

W latach poprzednich koniec roku szkolnego obfitował w atrakcje, których w tym roku uczniowie zostali pozbawieni. Nie tylko u nas, mam tego świadomość, co jednak nie umniejsza żalu.

Ceremonia ukończenia gimnazjum odbyła się wirtualnie. Nie była nawet zorganizowana na żywo a dostaliśmy okolicznościowego emaila z linkami do poszczególnych plików: najpierw kilka słów od dyrektora, potem poszczególnych nauczycieli, uwtór w wykoaniu chóru i orkiestry, oraz bardzo mądre słowa na zakończenie z ust jednego z nauczycieli. No i gwóźdź programu czyli prezentacja slajdów, w kolejności alfabetycznej,  wszystkich ósmoklasistów. (Tydzień czy dwa temu dyrekcja prosiła o przesłanie zdjęć.) Może i lepiej, że nie na żywo a w postaci plików, które można zachować, do których można wracać, które można jeszcze raz obejrzeć i wysłuchać.

Wcześniej, we wtorek, uczniowie odbierali wyprawkę na "do widzenia", na dobrą drogę do liceum. Nie mogliśmy wyjść z samochodu, dyrektor podał nam papierową torbę przez okno, inni nauczyciele pomachali z oddali. Tego dnia deszcz też padał i atmosfera była dość smętna. Trochę się poprawiła jak Krzysio zaczął wyciągać rzeczy z torby. Koszulka z listą absolwentów na plecach, plecaczek z logo szkoły, bluza z Honor Society  (z aplikacją częściowo zaprojektowaną przez mojego syna), plik dyplomów i certyfikatów. oraz karteczki wypisane przez nauczycieli. Pani z English Lanuage Arts napisała sporo pięknych słów prosto z serca, nie jakichś tam oklepanych ogólników, ale skierowanych specjalnie do Krzyśka, czym niesamowicie wzruszyła mojego Nastolatka. Później wyznał mi, że właśnie tę panią uważa za najlepszą nauczycielkę w swojej szkolnej karierze. Muszę przyznać, że potrafiła tak wpłynąć na mojego syna by wydobyć ze ścisłowca, zainteresowanego głównie matematyką, talent pisarski. Jak to Krzysio podsumował, nigdy wcześniej nie miał okazji pisać to nie pisał.

Ta sama nauczycielka postarała się by każdy uczeń dostał karteczkę z zabawnymi życzeniami nawiązującymi do ostatniej lektury przerabianej już na sam koniec ósmej klasy ("Outsiders"). Gra słów nawiązywała do imion bohaterów, ale także do nazw łakoci, którymi wypełniona była papierowa torebka. Przemyślane, zabawne, i z pewnością docenione - przynajmniej przez co bystrzejszych uczniów.

I tak oto mój Pierworodny ukończył naukę w gimnazjum a od września rozpoczyna naukę w liceum. W jakiej formie? Tego jeszcze nikt nie wie. Stanowe władze oświatowe pozostawiają decyzję w tej kwestii lokalnym wydziałom oświaty. Ten nasz rozważa kilka możliwości ale już teraz zapewnia, że początek nowego roku szkolnego na pewno nie będzie wyglądał tak jak dotąd. Co do tego nie ma wątpliwości, zwłaszcza przy wzrastającej liczbie zachoworowań w naszym zakądku globu. 

Ostatni tydzień roku szkolnego przyniósł nam także pożegnanie z aparatem ortodontycznym. Wprawdzie jeszcze przez jakiś czas Krzysiek musi nosić nakładkę na zęby, ale to już nie są druciki a plastikowa przejrzysta nakładka, której prawie wogóle nie widać. Czery lata zajęło skorygowanie zgryzu mojego dziecka, ale kiedy widzę jak pięknie się uśmiecha ukazując równiutkie, prościutkie zęby to wiem, że wartało.

wtorek, 9 czerwca 2020

Czerwcowy taras

Upały nieszczególnie sprzyjają długości okresu kwitnienia piwonii.
Gwałtowne i rzęsite opady także.

Pod koniec maja wystąpiły najpierw jedne, potem drugie, w ciągu trzech dni skutecznie eliminując cyklamenowe piwonie. Na szczęście różowe kwitną nieco później, więc się trochę ich uchowało. Tak jak i ta, która kwitnie jako ostatnia, Strawberry Sorbet, której maleńkie kłącze dostałam od koleżanki kilka lat temu. Dopiero w tym roku porządnie zakwitła.

Zmieniła się kwiecista dekoracja wokół tarasu, ale nadal jest pięknie - i bardzo soczyście zielono.







Strawberry Sorbet


Nieco dalej, na grządce, zakwitły pierwsze pomidory.


Czerwone porzeczki zaczynają zmieniać kolor z zielonego na właściwy, dzieci wypatrzyły także pierwsze jagody i maliny - tych ostatnich niewiele w tym roku. Za to obrodziły czereśnie. Owoce mają niewielkie, ale w przeciwieństwie do lat poprzednich nie gniją jeszcze na drzewie. Zwłaszcza żółta odmiana hojnie nas w tym roku obdarowała. Dzieci mają frajdę wspinając się na drzewa bądź zrywając owoce z drabiny.

sobota, 6 czerwca 2020

Shafter Nect Warmer

Nadrabiam zaległości w prezentowaniu udziergów. Dzisiaj: komin, zrobiony w styczniu z włóczki kupionej na Old Gym Sale w szkole Emilii.

Lubię kominy - sprawdzają się fantastycznie i choć miałam już jeden, zrobiony kilka lat wcześniej, doszłam do wniosku, że przyda mi się kolejny. Znalazłam wzór DROPSa na stronie Granstudio, czapka i szyjogrzej Shafter.


Sprawdziłam jak długi jest mój pierszy komin i wydłużyłam mój Shafter do tej samej długości.


Komin użytkowany był sporo zimą ponieważ okazuje się, że świetnie komponuje się ze swetrami, sprawiając, że wyglądają jeszcze ładniej niż kiedy noszone bez komina. Kilka osób nawet zapytało czy mam nowy sweter!


Kolor włóczki fantastycznie pasuje do mojej zimowej kurtki, ale nie jest jednolity, choć niesamowicie trudno oddać prawdziwą kompozycję kolorystyczną na zdjęciu.

Zostało mi jeszcze trochę tej włóczki i od stycznia zastanawiam się czy by sobie nie zrobić z niej mitenek.

Zdjęcia, jeszcze w styczniu, zrobiła Emilia.

środa, 3 czerwca 2020

Żółwie i inne gady

Odkąd zamknięto szkoły, w miejsce śniadań i obiadów serwowanych w szkolnej stołówce, od poniedziałku do piątku przez dwie godziny wydawany jest suchy prowiant - dla każdego dziecka w wieku od dwóch do osiemnastu lat. Wydawany jest przed szkołą, na wolnym powietrzu, wystarczy się zgłosić. Jeździmy więc co rano na rowerach do szkoły. Zażywamy nieco ruchu a dzieci muszą wygrzebać się z łóżek przed południem. Oboje uwielbiają sprawdzać co danego dnia znalazło się w papierowej torebce. Większość zjada mój nastoletni syn, ale słodyczami dzielą się po równo.

W piątek na szkolnym parkingu natknęliśmy się na żółwia. Miał tak ze 40 cm długości i dziarsko maszerował po nagrzanym asfalnie zaprzeczając utartym stereotypom na temat żółwiego tempa. O żółwiu powiedziałam pani wydającej prowiant, która sama pobiegła zwierzaka obejrzeć. Obie zachodziłyśmy w głowę skąd ten żółw wziął się pod szkołą, zdala od jakichkolwiek większych obszarów zieleni. Żółw grzecznie sam wgramolił się do podsawionego kartonu, nie trzeba go było popychać czy podnosić, pani zadzowniła do stosownej instytucji by zgłosiła się po niego, a my wróciliśmy do domu.

Wczoraj dopytałam jak się sprawa z żółwiem zakończyła (w poniedziałek wypadło mi z głowy.) Okazało się, że to nie był gatunek występujący lokalnie a przywieziony z dalsza, najprawdopodobniej trzymany przez kogoś w domu - nielegalnie. Najwyraźniej dał drapaka i dobrze, że go złapaliśmy bo gatunek ten żywi się między innymi naturalnie wystęującymi u nas żółwiami. Wykazuje się także agresją wobec ludzi i mógłby kogoś pokąsać. A tak niewinnie wyglądał! Jak to pozory mogą mylić!

Wczoraj dzieci wypatrzyły w ogródku innego gada, naturalnie występującego w naszych okolicach. Spoczywały obie, jaszczurka i Kicia, w cieniu winogrona, gapiąc się na siebie nawzajem.


To jaszczurka, ale że zoolog ze mnie marny i nie byłam pewna, poszperałam w otchłanii internetu i wyszło mi na to, że okaz, na który natknęliśmy się w ogródku, to  Oregon Alligator Lizard (E. m. scincicauda).

Kiedy podeszliśmy, ja i dzieci, jaszczurka wcale nie zaniepokoiła się naszą bliskością. Dopiero kiedy Emilia spróbowała ją, ku mojemu przerażeniu, pogłaskać, jaszczurka zareagowała.


Wówczas uciekła na drugą stronę winogrona, w maliny. A Kicia - za nią. My też.


Dość szybko namierzyliśmy ją w maliniaku, ale postanowiliśmy już jej więcej nie niepokoić. Kicia ulokowała się w pobliżu.


My przenieśliśmy swe zainteresowanie na właśnie dojrzewające czereśnie.