Następnego dnia za to mieli wybór wypieków na śniadanie. Miało być tylko ciasto dyniowe, ale przez pomyłkę odmroziłam ser, więc upiekłam też i sernik. W świąteczny poranek sąsiad przyniósł własnoręcznie upieczone ciasto kukurydziane, jeszcze ciepłe, a na koniec naszła mnie ochota na wypróbowanie nowego przepisu na ciasteczka owsiane z jabłkiem. Słodkości było więc sporo. Kupiłam też lody, ale zostały zjedzone jeszcze przed świętem...
Wszyscy troje odczuwaliśmy dogłębną potrzebę nic-nie-robienia i zaspokoiliśmy ją do pewnego stopnia w ten długi weekend – zwłaszcza w piątek i niedzielę. Pospaliśmy, poleniuchowaliśmy. Dzieci pograły w gry komputerowe, ja trochę podziałałam w ogródku. W piątek ustawiliśmy choinkę i Emilia miała przez kilka godzin zajęcie ubierając ją. Trochę pomógł jej brat, zwłaszcza przy zawieszaniu ozdób na najwyższych gałązkach.
Pierwszy raz od lat, od czasu kiedy byłam jeszcze za mała, by stroić choinkę, nie przyłożyłam ręki do ubierania choinki. Jedyne co zrobiłam to podłączyłam kabelki światełek i przyniosłam z garażu pudła z bombkami. Na razie stoi choinka a reszta domu jeszcze nie udekorowana. W sobotę wybraliśmy się na wycieczkę nad ocean, wróciliśmy późno i zmęczeni i dzisiaj (w niedzielę) dochodziliśmy do siebie. Cztery tygodnie adwentu powinny wystarczyć jednak by wszystkie dekoracje bożonarodzeniowe znalazły się na swoich miejscach.
W piątek dzieci powiesiły część światełek na domu (na zewnątrz). Ponieważ zabrały się za to późno, zrobiło się ciemno a do tego padał deszcz, więc te światełka, które wiesza się wchodząc na dach, muszą jeszcze poczekać zanim rozjaśnią mrok grudniowej nocy. Za to pobawiliśmy się z Krzyśkiem i zawiesiliśmy dwa sznury światełek ledowych w kuchni. Nie da się ich połączyć więc byliśmy mocno ograniczeni lokalizacjami gniazdek ale cel oświetlenia kuchni nastrojowo został osiągnięty. Na zdjęciu widać światełka i wewnątrz i na zewnątrz.