czwartek, 27 lutego 2020

Powoli zaczyna się do nas uśmiechać wiosna

Powoli zaczyna się do nas uśmiechać wiosna. Na razie ciemiernikami, krokusami, forsycją, i pierwszymi narcyzami.






Trawa też już pięknie zielona a chwasty rosną na potęgę.

piątek, 21 lutego 2020

Mt. Baldy w słoneczny Dzień Prezydenta

Poniedziałek był dniem wolnym od zajęć szkolnych z okazji Dnia Prezydenta. Ponieważ pogoda wyjątkowo dopisała, było nie tylko słonecznie, ale i ciepło, wybraliśmy się na oddaloną o 25 minut jazdy samochodem górkę Mt. Baldy. Tam też jeszcze nie byliśmy.

widok z Mt. Baldy

Chyba z racji poniedziałku, a może i przedpołudniowej pory, nie spotkaliśmy zbyt wielu osób na szlaku. Wśród tych kilku trafił się jednak nauczyciel matematyki, z którym Krzyś miał zajęcia w szóstej klasie.


Niecodziennie spotyka się szlaki jak ten na Mt. Baldy. Samochód parkuje się bardzo wysoko, do szczytu spacerkiem wędruje się około dwudziestu minut, a potem szlak prowadzi w dół, do samego podnóża. Wraca się tą samą drogą. (Po drodze, pomiędzy drzewami, udało nam się dostrzec Mt. Pisgah, na którą wdrapaliśmy się niedawno.)

Z mapy wynikało, że szlak dochodzi do samej szosy, tej, którą przyjechaliśmy, więc zastanawiałam się, dlaczego nie można zostawić samochhodu na dole, wejść na szczyt i wrócić.


By rozwiązać tę zagadkę, doszliśmy do samego końca, do miejsca, w którym po przekroczeniu przecudnie nasłonecznionej łączki, szlak dochodzi do drogi. Ostatni odcinek przebyliśmy w akompaniamencie kląskających błotem butów - woda ściekająca zboczami zamieniła ścieżkę w bagnisty potoczek.


No i okazało się, że doszliśmy do drogi, mocno nachylonej w tym miejscu, i do tego na łuku ostrego zakrętu z poboczem szerokości może metra, bez najmniejszej możliwości pozostawienia samochodu bez narażania się na mandat a może nawet i odholowanie pojazdu.

Zawróciliśmy, a w drodze powrotnej, ja, która cały czas upominałam dzieci, żeby nie biegały bo się przewrócą, no więc to właśnie ja poślizgnęłam się i prawie pacnęłam pupą w bagienko. Prawie, bo wsparłam się ręką, która zagłębiła się w błoto mocno za nadgarstek, brudząc kurtkę i bluzę pod kurtką. Siedzenie zatrzymało się na poziomie błota, zaznaczając piękny owal w strategicznym miejscu. Po powrocie do domu zaraz nastawiłam pranie bo poza moją kurtką i bluzą wszyscy troje mieliśmy spodnie całe ochlapane błotem.

Dzieci biegały, moją uwagę zwóciły (chyba) głogi (nie wiem na pewno, może ktoś podpowie czy to głogi czy coś innego.)



Owoce pięknie wyglądały na jeszcze nagich gałązkach. Choć powoli zaczyna się zielenić w lesie - nie tylko trawa i mchy!

W drodze powrotnej "złapałam" też maleńkiego ptaszka, który wraz z kilkoma tuzinami towarzyszy przemieszczał wzdłuż ścieżki pod osłonął porastających zbocze jeżyn.


Ten szlak był nieco dłuższy od poprzednich i na samej końcówce Emilia opadła z sił. Usiadła na środku ścieżki, ale obeszło się bez konieczności donoszenia jej do samochodu, do którego było już bardzo niedaleko - zdjęcie zrobiłam z parkingu.


Na koniec jeszcze mapka i statystyka:

Mount Baldy Trail

poniedziałek, 17 lutego 2020

Festiwal Kultur Azjatyckich i egzamin z geometrii

W miniony weekend odbywał się u nas doroczny festiwal kultur azjatyckich, Asian Celebration. Jak co roku, na jednej ze scen, po kolei prezentowały się lokalne szkoły sztuk walki wschodu, w tym także i ta, w której od siedmiu lat Krzyś uprawia karate (a trochę krócej dżudo.) Jak w minionych latach, Krzyś występował zarówno w sobotę jak i w niedzielę.



Więcej zdjęć z prezentacji BMAI można obejrzeć tutaj: KLIK.

Cieszy mnie, że mój syn nadal uprawia sporty a nie tylko gra na PS4 czy ogląda filmy na uTube. Poza karate i dżudo powoli dobiega u nas końca sezon koszykówki i to właśnie koszykówką głównie żyjemy: treningi trzy razy w tygodniu plus mecze w weekendy.

Ale równie emocjonująca była końcówka stycznia i to z zupełnieinnego powodu. O ile szkoły podstawowe i gimnazja w naszym okręgu szkolnym mają rok szkolny podzielony na trymestry, o tyle rok szkolny liceum podzielony jest na dwa półrocza. Jeśli chodzi więc o wystawianie ocen na koniec jednostek administracyjnych, mamy niejakie rozdwojenie jaźni. Z większości przedmiotów oceny semestralne były wystawiane w grudniu, ale z geometrii, na którą syn chodzi do liceum, na koniec stycznia. Na ostatnie zajęcia wyznaczono egzamin semestralny - pierwszy tego rodzaju w szkolnej karierze mojego dziecka. Wszystkie zwykłe testy z geometrii zaliczał na 90-97%, więc za bardzo nie denerwowałam się egzaminem końcowym. Krzysiek nie denerwował się wogóle, trochę powtórzył w wieczór przed, a sam egzamin zaliczył na 100%.
Średnia grupy wyniosła 80% i była to najwyższa średnia z wszystkich grup przerabiających ten kurs geometrii.
Krzysiek bardzo zadowolony, a ja bardzo dumna.


wtorek, 11 lutego 2020

Komplet podkładek

Wzór North Sea Mandala Tatsiany Kupryianchyk, wydrukowany kilka lat temu, wreszcie doczekał się realizacji.


W połowie grudnia naszło mnie na świąteczne, czerwono-białe podkładki, które zrobiłam posługując się opisem wykonania Mandali z Morza Północnego.
Opis wyposażony jest w zdjęcia, więc nawet jak się za bardzo nie kojarzy terminilogii, można sobie poradzić posługując się zdjęciami.


Z włóczki Vanna's Glamour (185m/50 gr, akryl + nitka metaliczna) zrobiłam siedem podkładek pod kubeczki i jedną większą pod dzbanek.


Małych podkładek jest siedem, bo przy jednej się pomyliłam. Zamiast pruć, zostawiłam na stoliku przy fotelu, w którym dziergam i czytam.

Trochę potrwało zanim zabrałam się za zdjęcia, ale za to na fotki załapała się serwetka świąteczna, którą wyhaftowałam w ósmej klasie.

Komplet waży 50 gr, ale nie wiem ile przypada na każdy z kolorów.


Resztę włóczki wykorzystałam dziergając na drutach, ale co, to pokażę innym razem.

sobota, 8 lutego 2020

Mt. Pisgah, trasa nr 1

W niedzielne słoneczne popołudnie wybraliśmy się na wznoszącą się na 467 mnpm Mt. Pisgah. Choć góra ta znajduje się zaledwie 26 kilometrów od naszego domu, jeszcze nigdy tam nie byłam. Zbocza i przyległe tereny przecinają liczne szlaki, z których wybrałam ten najkrótszy, z parkingu na szczyt i z powrotem.

wyruszamy

W sumie niecałe 5 kilometrów, odrobinkę więcej niż poprzednio - akurat na moje aktualne możliwości. Krzysio z łatwością przebiegłby trzy razy tyle,  a Emilia zaczyna opadać z sił po czwartym kilometrze.

Słoneczne niedzielne popołudnie zwabiło wiele osób na spacer, i na szlaku panował spory ruch. Zaraz na początku minęliśmy rodzinkę z czwórką dzieci, wszytkie młodsze od Emilii, a to najmłodsze jeszcze w wózku. Jedno ze starszych strasznie marudziło - wypisz wymaluj jak Emilia podczas ostatniego spaceru, czego oboje z Krzysiem nie omieszkaliśmy zauważyć. Dało to do myślenia Emilii, która podczas tej wyprawy nie marudziła wogóle.


Trasa okazała się bardziej wymagająca niż poprzednia - ostatecznie wdrapaliśmy się 301 metrów ponad poziom parkingu. Po drodze jest kilka ławek, i na każdej z nich koniecznie musieliśmy na chwilę przysiąść.

odpoczynek na jednej z ławek, podziwiamy widoki i pałaszujemy kanapki

Podziwialiśmy widoki popijając wodę bądź pałaszując zabrane z domu kanapki - mimo, że wybraliśmy się zaraz po obiedzie, świeże powietrze i niska temperatura poprawiła wszystkim apetyt (mój akurat zawsze miewa się świetnie.😉)


Po jednej stronie szlaku mieliśmy piękne błękitne niebo, po drugim, chmury, których w miarę upływu czasu napływało coraz więcej. Ale jakże piękne obrazy malowały!


Kiedy jednak całkowicie przesłoniły słońce, zrobiło się naprawdę zimno.


Dzień był dość chłodny a u góry wiał przejmujący wiatr, więc mimo, że widoki były piękne, za długo na szczycie nie zabawiliśmy. Miałam rękawiczki, głowę schowaną w ocieplanym kapturze i szalik, a zmarzłam tak bardzo, że odtajałam dopiero w samochodzie w drodze powrotnej do domu.

widok ze szczytu Mt. Pisgah

Dobrze że nie daliśmy się zwieść zimowemu słonku, zabraliśmy ciepłe kurtki i szaliki! Na szczęście, mimo że najpierw nieźle się upociliśmy a potem nas owiał zimny wiatr, nie zaziębiliśmy się.


Dzieci bawiły się doskonale podczas tej wycieczki, goniły się, biegały, rozgrywały jakieś wymyślone scenariusze. Największą frajdę sprawiło im zbieganie z góry. Mimo uszu puszczali moje napomnienia by uważać, że przecież łatwo się na żwirowanej alejce przewrócić.


No i w końcu Emilia się potknęła i przewróciła. Za pierwszym razem złapał ją starszy brat - w zasadzie to wpadła mu między nogi i tylko dlatego udało mu się ją złapać. Za drugim razem nie miała tyle szczęścia i w wyniku bliskiego kontaktu z nawierzchnią szlaku zdarła sobie nieco skórę na kolanie i ręcę. Ale do samochodu było już bardzo blisko, a tam, w apteczce, czekał zapas plasterków. A jak wiadomo, plasterki czynią cuda!

Na koniec mapka z zapisem trasy i nieco statystyki bo nadal korzystanie z aplikacji w telefonie sprawia mi niesamowitą frajdę.


środa, 5 lutego 2020

Amarylis

Na Boże Narodzenie 2018 dostałam od koleżanki amarylis.
Kiedy przekwitł, postąpiłam według zaleceń, latem wystawiając go na działanie promieni słonecznych, potem zasuszyłam, aż wreszcie po święcie dziękczynienia zaczęłam podlewać. Odrodził się silniejszy, wypuścił dłuższe liście, aż w końcu, w połowie stycznia zakwitł.


Najpierw byłam nieco rozczarowana, ponieważ myślałam że zakwitnie na święta, ale kiedy z domu zniknęły choinka i inne świąteczne ozdoby, amarylis wypełnił pustkę po nich i stał się główną ozdobą. Już wiem, że nie będę wprowadzać zmian w terminach zasuszania i ponownego podlewania.

Z innej beczki - w poniedziałek nawiedziła nas typowa tutejsza zima: odrobinkę poprószyło, ale że było ciepło, jedynie na trawie, dachach i samochodach śnieg ten utrzymał się na kilka chwil. Ot na tyle, żeby się zabawić przed szkołą.


Do południa po śniegu nie zostały nawet mokre plamy, a odbierając Emilię po południu ze szkoły wypatrzyłam kępę kwitnących stokrotek.


sobota, 1 lutego 2020

Robótkowe podsumowanie roku 2019

To już luty a jeszcze nie zabrałam się za robótkowe posumowanie ubiegłego roku. A przecież jeśli chodzi o dzierganie to działo się całkiem sporo i rok 2019 uważam pod tym względem za bardzo udany.

Przez ręce przeszło mi ponad 6 kg przędzy (6339 gr), z tego prawie 4 kg z zapasów (3876) a reszta (2463) to włóczka kupiona, głównie na najcięższy ubiegłoroczny projekt czyli koc. Ale nie tylko, bo przygarnęłam też trochę włóczki na różnych wyprzedażach - zasiliła ona już i tak dość bogate zapasy.

Jeśli chodzi o poszczególne projekty, których nazbierało się 23, to najwięcej udziergało mi się czapek - aż 10! Tylko jedna z nich, zrobiona dla syna, została w domu, reszta powędrowała w świat. Syn dostał od mamy czapkę, a córka sukienkę. Dla siebie wydziergałam 3 swetry, chustę i koc. Zdecydowana większość udziergów to wynik machania drutami, nie szydełkiem.

Wzięłam też udział w kilku testach, ale te wzory zostaną opublikowane na wiosnę,  i dopiero wówczas pochwalę się swoimi udziergami.

W zdjęciach, dziewiarski rok 2019 Motylka wygląda tak:


Są jeszcze dwa projekty z przełomu 19/20, ale o nich dopiero będzie. Zdjęcia już zrobione, tylko ciężko mi się dopchać do komputera bo nawiedziła nas ponowna fala fascynacji Minecraft a tylko na moim komputerze można w tę grę grać.