piątek, 30 czerwca 2017

Memorial Weekend 2017: Paprocie w parku stanowym Jedediah Smith

Spacerując między wiekowymi sekwojami nie tylko zadzierałam głowę do góry starając się dostrzec czubki drzew sięgające nieba. Zachwyciły mnie soczyście zielone paprocie ozdobione kroplami deszczu, a może rosy.












wtorek, 27 czerwca 2017

Memorial Weekend 2017: Jedediah Smith Redwood State Park

Drugiego dnia weekendowego wyjazdu z okazji Memorial Day wybraliśmy się obejrzeć potężne sekwoje w parku stanowym Jedediah Smith State Park w Kaliforni.

Jedediah Smith State Park

Ponieważ wiem, że z Emilią nie ma co się porywać na żadne marszruty, wybrałam dwa najkrótsze szlaki z nadzieją, że uda się uniknąć marudzenia, narzekania i żądań niesienia na rękach. (Nie udało się.)

Jedediah Smith State Park

Jeden z najkrótszych polecanych szlaków, The Simpson-Reed Trail, ma niecałą milę długości czyli kapkę ponad kilometr. Na miejscu byliśmy bardzo wcześnie, bo o 9 rano, a przecież byliśmy już i po śniadaniu i po krótkim spacerze na plaży.

Jedediah Smith State Park: The Simpson-Reed Trail

Dzięki wczesnej porze mieliśmy pradawny las niemal wyłącznie dla siebie. Spotkaliśmy dwie osoby, ale kiedy wróciliśmy do samochodu, już było tłoczno - musieliśmy się przepychać między zasłuchanymi w wywody przewodnika uczestnikami jednej z licznych wycieczek. Inni turyści rozpaczliwie poszukiwali jakiegoś miejsca do zaparkowania - oj, był z tym spory problem.

Jedediah Smith State Park: The Simpson-Reed Trail

Sekwoje są rzeczywiście niewyobrażalnie ogromne i robią odpowiednie wrażenie. Celowo zamieszczam zdjęcia z dziećmi, żeby można było zobaczyć ten ogrom w porównaniu z ludzkimi drobinkami wysokości 105 i 145 cm.

Jedediah Smith State Park: Stout Grove

Większość drzew w miejscu, po którym spacerowaliśmy, liczy sobie ok. 500 lat, ale najstarsze drzewa znajdujące się w parku mają nawet 2500 lat (dwa i pół tysiąca!)

Jedediah Smith State Park: The Simpson-Reed Trail

Bardzo mi się podobało na pierwszym szlaku. Cicho, można było się zapatrzeć i zasłuchać. Ale chcieliśmy jeszcze odwiedzić inne miejsce, polecany wszędzie i rozreklamowany Stout Grove (Potężny Gaj). A tam, tłumy ludzi, rozwrzeszczane dzieciaki, pieski biegające bez smyczy, nawołujący się wzajemnie dorośli. KOSZMAR. Emilia i tak odmówiła wyjścia z samochodu, więc na króciutki szlak wybrałam się tylko z Krzyśkiem i jak tylko zorientowaliśmy co jest grane, niemal przebiegliśmy całą trasę, by czym prędzej wrócić do samochodu.

Jedediah Smith State Park: The Simpson-Reed Trail

Emilia jednak wyszła z samochodu, ale tylko dlatego, że zaintrygowały ją leśne wiewiórki.

Jedediah Smith State Park: The Simpson-Reed Trail

Do Crescent City wróciliśmy starą drogą, krętą i wąską, wijącą się przez sekwojowy las.

Jedediah Smith State Park: The Simpson-Reed Trail
c.d.n.

sobota, 24 czerwca 2017

Kartka dla Miny

Mina (Wilhelmina), o miesiąc starsza koleżanka Emilii z przedszkola, skończyła 5 lat w połowie maja. Z tej okazji jej rodzice zaprosili wszystkie dzieci z grupy do wspólnej zabawy w parku.

Prezent zamówiłam przez internet, ale zupełnie zapomniałam o kartce, a w USA bez kartki ani rusz. Nieważne, że osobiście wręczasz prezent - kartka musi być musowo!

Nie pozostało mi nic innego jak kartkę zrobić.

Tym razem postawiłam na recykling kartki, którą dostałam kilka lat temu ja, bo mi się ta sówka za bardzo podobała, żeby kartkę ot tak wyrzucić. (A tak prawdę powiedziawszy to rzadko kiedy wyrzucam jakiekolwiek otrzymane kartki.)


Życzenia na odwrocie wypisała Emilia osobiście, częściowo przepisując tekst, który ja jej napisałam, częściowo pisząc z pamięci, a niektóre wyrazy jej przeliterowałam.


Emilia nie omieszkała kartki upiększyć naklejkami. Podobny los spotkał kopertę, na której pozostało bardzo niewiele białej, niezaklejonej przestrzeni. Ale kartka spodobała się ogromnie, zwłaszcza mamie Miny, co sprawiło mi sporą przyjemność.

środa, 21 czerwca 2017

Zakończenie roku szkolnego - ukończenie szkoły podstawowej

Ostatni dzień wiosny był u nas w tym roku ostatnim dniem zajęć szkolnych.
Dzień wcześniej, w poniedziałek, miała miejsce uroczystość pożegnania uczniów ostatniej klasy - piątej.

Zanim na sali gimnastycznej pojawili się piątoklasiści, oczekujący goście mogli obejrzeć pokaz slajdów - na każdym zdjęciu kolejni uczniowie trzymali planszę z napisem "Przyszły/Przyszła ______." Nader ciekawe okazały się plany i ambicje obecnych jedenastolatków. Sporo było lekarzy, pielęgniarek, naukowców, żołnierzy, ale były i takie ciekawostki jak uTuber czy Internet Star.

A jakie plany na przyszłość ma Krzyś? A takie:

Przyszły pływak olimpijski

Krzyś chce zostać pływakiem olimpijskim. To dobrze, że go zapisałam na letnie zajęcia z pływania i piłki wodnej, które zaczynają się w przyszłym tygodniu...

Na podwyższenie wkroczyli uczniowie obu klas piątych. Były przemówienia, dyplomy i nagrody oraz wręczenie zaświadczeń o ukończeniu szkoły podstawowej.

zaświadczenie o ukończeniu szkoły podstawowej

Świadectw takich, jakie znamy w Polsce, tutaj nie ma, ale za kilka dni przyjdzie pocztą zestawienie wyników z wszystkich trzech trymestrów.

Moje dziecko strasznie się wzruszyło a łzy ciekły tym łatwiej, że Krzyś był jeszcze zmęczony i niewyspany po urodzinach Emilii dzień wcześniej.

Po części oficjalnej przeszliśmy do szkolnej stołówki na słodkie co-nieco czyli tort i poncz. Ani ja ani Krzyś nie mieliśmy ochoty na tort, ale za to udało mi się porozmawiać choć przez chwilę z wszystkimi kolejnymi nauczycielkami Krzysia od zerówki, po piątą klasę.

Kiedy tłum się nieco przerzedził a łzy Krzysia nieco obeschły i oczy nie były już aż tak bardzo czerwone, przyszła kolej na kilka pamiątkowych zdjęć, jak na przykład to z panią dyrektor:

z panią dyrektor

A w klasie, jeszcze zdjęcie z panią, która uczyła Krzysia w piątej klasie:

z nauczycielką klasy piątej

Widać, że nawet Krzysiek, jeden z niższych uczniów w klasie, przerósł swoją panią. Pani, która właśnie kończy pierwszy rok w szkolnictwie, zapytana o plany na przyszłość zdradziła mi, że w szkole pozostaje i nadal będzie uczyć piąte klasy, tyle, że pod innym nazwiskiem - we wrześniu wychodzi za mąż.

Wczoraj, ostatniego dnia roku szkolnego, wszyscy uczniowie mieli dość luźne zajęcia podobne do tych, jakie w Polsce są organizowane w Dniu Sportu.
Był też apel, na którym wręczono kolejne dyplomy - Krzyś dostał dyplom za 100-procentową obecność na zajęciach w trzecim trymestrze. Dostał też jakąś książkę, ale już nie pamiętam za co.

Ze szkoła podstawową nie żegnam się na zawsze a jedynie na czas wakacji letnich ponieważ od września swoją sześcioletnią kadencję rozpoczyna w tej samej szkole Emilia.

niedziela, 18 czerwca 2017

Piąte urodziny Emilii

Dzisiaj Emilia skończyła pięć lat.


Obudziła mnie już o szóstej rano by mnie o tym fakcie powiadomić.
Parę minut później podobny los spotkał resztę rodziny.

Już kilka miesięcy temu Emilia zażyczyła sobie tort tęczowy, a w tym tygodniu doprecyzowała, że ma być o smaku cytrynowym. Nawet znalazła mi na uTube filmik pokazujący jak takowy tort zrobić. No to zrobiłam.


Upiekłam sześć placków (wiem, że tęcza ma 7 barw ale z powodów technicznych tort miał tylko 6 kolorowych warstw)  i przełożyłam je cieniutką warstwą bitej śmietany z aromatem cytrynowym.


Całość obsmarowałam bitą śmietaną a na górze wymalowałam tęczę.
Przez noc tort trochę puścił farbę, ale ani Solenizantce ani gościom to nie przeszkadzało.

W tym roku nie było basenu ponieważ dopiero na dwa dni przed urodzinami Emilii zrobiło się ciepło - trochę za późno by nagrzała się woda w dość dużym basenie. Dzieciom wystarczyła woda z węża ogrodowego oraz pistoletów na wodę.


Atrakcję stanowiło także tipi oraz domek pod drzewem - trochę go widać na zdjęciu, z lewej strony.

I dzieci i dorośli bawili się świetnie - i długo, więc post dość krótki bo padam ze zmęczenia.


A jutro Emilia zaczyna lekcje pływania.

środa, 14 czerwca 2017

PUR: Owocowy sorbet nie tylko na letnie dni

Idzie lato!
Dość opornie i i jak żółw ociężale, ale nadciąga nieuchronnie.
A wraz z nim, obfitość pysznych świeżych owoców. Truskawki, czerwone porzeczki i czereśnie już są. Emilia wypatrzyła też pierwsze trzy jagody - natychmiast umieściła je w bezpiecznym zaciszu swojego brzuszka, więc musimy jej wierzyć na słowo...

Owoców obfitość, to i sorbet można by wyczarować. A nawet jak nie ma owoców, to może być i włóczkowy, na przykład skarpetki w pysznych owocowych kolorach.
 

Takie właśnie skarpetki, w kolorach kojarzących mi się jednoznacznie z sorbetem owocowym (ewentualnie z lodami owocowymi) zrobiłam sobie na drutach w ramach Programu Utylizacji Resztek (PUR) oraz Wspólnego Dziergania Skarpetek na polskiej grupie na Ravelry (aka Skarpetkowy KAL 2017).



Tym razem skarpetki są krótkie, tuż za kostkę, a zużyłam na nie resztki włóczek pozostałych po dwóch projektach skarpetkowych. Włóczki o innych kolorach, ale tej samej firmy i o identycznym składzie, choć jedna sprzedawana była w motkach stu gramowych a druga w motkach pięćdziesięcio gramowych.
Łączy je także to, że obie nie są produkowane już od jakiegoś czasu.




Obie włóczki wykorzystałam niemal do końca, zostało raptem parę metrów.
A jak widać na zdjęciu, czerwonej przędzy zabrakło odrobinę, stąd ostatni, zamykający oczka rząd, w kolorze biało-kremowym.


Wiosna nie męczy nas nas w tym roku upałami, dając mi okazję do przetestowania skarpet na własnych stopach. Test zaliczony. Kilkakrotnie.


Garść informacji:

sobota, 10 czerwca 2017

Memorial Weekend 2017: Latarnia Morska Battery Point w Crescent City

Z Oregon Caves pojechaliśmy do Crescent City (KLIK). To już wprawdzie w Kaliforni, ale tuż za granicą z Oregonem. Czyli, że zaliczyliśmy wyjazd "zagraniczny."

Battery Point Lighthouse, Crescent City, CA

Hotel, w którym spaliśmy, usytowany jest niedaleko jednej z najstarszych na kalifornijskim wybrzeżu latani morskiej, Battery Point (KLIK), która zaczęła świecić dla żeglarzy w 1856 roku. W tamtych czasach, z powodu braku mostów na rzekach oraz dzikich górskich terenów, podróżowano do rejonów dzisiejszej północnej Kalifornii głównie drogą morską. Zasięg światła latarnii Battery Point to 14 mil morskich.

Do latarni można dotrzeć na nogach, suchą stopą, podczas odpływu.
W dzisiejszych czasach godziny odpływów i przypływów można sobie sprawdzić w internecie, ale są także wywieszone na tablicy w pobliżu latarni.
Wieczorem, po zameldowaniu się w hotelu, przeszliśmy pod samą latarnię.

A tam czekała na mnie niesamowita niespodzianka:

Battery Point Lighthouse, Crescent City, CA

Wychłostane wiatrami otoczenie latarni porastają cudownie kwitnące na różowo roślinki o nazwie mi nieznanej, ale to akurat wcale mi nie przeszkadzało. Podczas, gdy reszta rodziny poszła z bliska obejrzeć latarnię i sąsiadujące zabudowania, ja poświęciłam się wybieraniu miejsc na najlepsze ujęcia.


Dzieci wypatrzyły mewy i koniecznie musiały je przegonić. Zanim im się to udało, zdążyłam zrobić jeszcze jedno zdjęcie.

Battery Point Lighthouse, Crescent City, CA

Następnego dnia dzieci bawiły się na plaży, ale że akurat był przypływ, do latarni dostać się nie bz;o można. Można za to było zrobić zdjęcie.

środa, 7 czerwca 2017

Absolwentka przedszkola

W piątek, 2 czerwca, w przedszkolu odbyła się uroczystość z okazji zakończenia edukacji przedszkolnej. Wprawdzie większość z 16 absolwentów będzie jeszcze chodzić do przedszkola do końca sierpnia, ale nie wszyscy - stąd tak wczesna data świętowania.

Absolwentka Przedszkola

Dzieci pochwaliły się umiejętnościami wokalnymi śpiewając trzy piosenki, potem były dyplomy i bardzo krótkie przemówienie pani wicedyrektor. I całe mnóstwo zdjęć.

Emilia otrzymuje dyplom z rąk ulubionej pani Lori

Przygoda z przedszkolem się kończy, a Emilia właśnie doszła do wniosku, że przedszkole uwielbia i chciałaby do niego chodzić codziennie, a nie tylko 3 razy w tygodniu. Rychło w czas!


niedziela, 4 czerwca 2017

Memorial Weekend 2017: Chateau

Po wyjściu z jaskini Emilia z tatą zaczęli wracać krótszą drogą, a ja z Krzysiem poszyliśmy nieco dłuższym szlakiem, który pnie się w górę zboczem masywu kryjącego jaskinie.


Trasa nie jest zbytnio wymagające, a niewielki wymagany do jej pokonania wysiłek nagradzają piękne widoki.


Po zwiedzeniu jaskiń zjedliśmy obiad w Chateau - hotelu otwartym w 1934 roku na wprost wejścia do jaskiń, który zachował się do naszych czasów w nie zmienionej postaci.


W pokojach nie ma telewizorów, telefonów ani kaloryferów. (Hotel oferuje pokoje od  maja do początku października)

Deser w Chateau

Wystrój kafeterii, w której jedliśmy, także pochodzi z lat trzydziestych ubiegłego wieku. Wnętrze Chateau jest dostępne dla każdego kto chce budynek zwiedzić - nie płaci się za wstęp, po prostu wchodzi się jak do schroniska.

Budynek stoi na bardzo stromym zboczu - od frontu wydaje się, że ma tylko trzy poziomy a tak na prawdę jest ich sześć.


Przed wejściem do kafeterii oraz części hotelowej z wody opadającego kaskadą strumyka utworzono przeurocze oczko wodne.


Część odpływającej wody puszczono przez budynek - potoczek płynie sobie wewnątrz oddzielając restaurację od sklepu z pamiątkami - kolejna atrakcja.

Fajnie byłoby wrócić w to miejsce, zanocować w Chateau i przejść się szlakami, których w okolicy jest kilka o różnym stopniu trudności/długości. Może kiedyś...

czwartek, 1 czerwca 2017

Memorial Weekend 2017: Oregon Caves

W listopadzie 1874 roku Elijah Davidson wybrał się ze swoim psem na polowanie na niedźwiedzia. Psisko, które wabiło się Bruno, zapędziło się w pogoni za niedźwiedziem do jaskini, a jego właściciel pognał za nim. I tak zostały "odkryte" jaskinie na południu Oregonu (Indianie z pewnością wiedzieli o istnieniu jaskiń, ale nie wyrywali się z informowaniem o nich białych) - jaskinie znane jako "Oregon Caves," które zwiedziliśmy w sobotę 27.05.2017.
(Tutaj więcej informacji po angielsku KLIK, KLIK.)

W jaskiniach panuje stała temperatura +7 stopni, więc jest dość zimno a że wycieczka z przewodnikiem trwa ok. 90 minut, trzeba się ciepło ubrać.

Wejście do Oregon Caves

Aby móc zwiedzić jaskinię trzeba być odpowiedniego wzrostu - przynajmniej 107 cm. Przed wyjazdem zmierzyliśmy w domu Emilię. Okazało się, że mierzy 105 cm. Bez butów. A w butach - dokładnie 107 cm. Ze zmierzwionymi włosami nawet nieco więcej. Zanim sprzedano nam bilety, poproszono Emilię by stanęła przy ścianie z namalowaną białą farbą linią. Emilia spełniła podstawowe kryterium, i mogliśmy zwiedzić jaskinie całą rodziną.

Oegon Caves

Sam wzrost oraz 10 dolarów na bilet wstępu ($7 dla dzieci) to ciągle jeszcze za mało! Każdy uczestnik wycieczki musiał zaprezentować opanowanie umiejętności "chodu jaskiniowca" czyli udowodnić, że jest w stanie przemieszczać się z nogami ugiętymi w kolanach. Przewodnik nie odpuścił nikomu a to dlatego, że korytarz w najniższym miejscu ma zaledwie 112 cm wysokości i tylko bąble ledwie co spełniające kryterium wysokości mogą pokonać ten odcinek z dumnie uniesioną głową. Żeby było weselej, nie tylko jest nisko, ale jeszcze mokro i pochyło.


Do środka można zabrać aparat fotograficzny, ale plecaków ani torebek nie.
Jak coś komuś spadnie to przepadło - nikt nie będzie właził wgłąb by ratować upuszczone mienie a żeby jaskiń nie zaśmiecać, nie pozwalają  niczego wnosić. Plecaczki dodatkowo mogą porysować ściany w wąskich korytarzach.

"banany" w Oregon Caves

Kolejna zasada: niczego nie dotykać - poza barierką. To po to, by nie upaćkać ścian jaskiń i pozostawić je piękne do zwiedzania tym, co dotrą tam po nas.
Ale ja wyegzekwować zakaz palcowania?
A na przykład stwierdzić, że to mokre co tak błyszczy w świetle latarki to szczyny szczura - bardzo skuteczne! Wszyscy trzymali łapki z daleka.
Zwłaszcza dzieci!


Ranger trochę nas potrzymał zanim wpuścił do środka, bo zakazów jest mnóstwo. Kolejny: jak się napatoczy zbłąkany nietoperz, który cierpi na bezsenność (jak wiadomo, nietoperze to stworzenia nocne, w ciągu dnia śpiące) to nie błyskać mu po oczach fleszem i nie panikować. Nietoperze posiadają zdolność echolokacji i światło nie jest im potrzebne by przeszkodę, czyli wycieczkę, ominąć. Omijały nas skutecznie i całkowicie - żaden się nie pokazał co tylko świadczy jak mądre i inteligentne to zwierzęta.


W końcu dane nam było wejść do środka i na własne oczy podziwiać wszelkie możliwe formacje, które na przestrzeni czasu utworzyła ściekająca woda: stalaktyty, stalagmity, stalagnaty, draperie naciekowe - a większości z nich zostały nadane nazwy najczęściej związane z tym, co swoim wyglądem formacje te prypominają.

"Raj Utracony" w Oregon Caves

Poszczególne jaskinie łączy system korytarzy, niektóre z nich zostały przebite przez człowieka. Wyjście z jaskiń jest po drugiej stronie góry. Przebicie korytarza wyjściowego spowodowało napływ zimnego powietrza zimą, i temperatura wewnątrz spadła poniżej zera. Nietoperze tego nie lubią, ale jakoś przeżyły, natomiast sporo makaronów, czyli cieniutkiech rurek naciekowych, zalążków stalaktytów popękało i uległo zniszczeniu i dlatego wmontowano drzwi - temperatura wróciła do stanu sprzed ingerencji człowieka.


Kiedy przebijano korytarze, odkryto kilka jaskiń, do których od tysięcy lat nie było dojścia. W jednej z nich spoczywały szczątki niedźwiedzia.

Latem organizowane są także wyprawy off-trail (poza wytyczonym i oświetlonym szlakiem) dla żądnych mocniejszych wrażeń - z linami, lampami czołówkami i czołganiem się wąziutkimi korytarzykami. Chętni takich wrażeń muszą spełniać wymagania rozmiarowe!