czwartek, 29 lipca 2021

Mój syn, ratownik

Pewnego późnowiosennego dnia syn oznajmił mi, że chciałby sobie znaleźć pracę na lato. Miał nawet dokładnie sprecyzowany rodzaj tej pracy — ratownik na pobliskim basenie. Świetnie! - zareagowałam i zadzwoniłam na basen, żeby się dowiedzieć, co należy zrobić, by pracę taką otrzymać, bo przypuszczałam, że z biegu do takiej pracy nie przyjmują. 

Na początku czerwca Krzysiek przeszedł 40-godzinne szkolenie poprzedzone testami sprawnościowymi, zakończone testami teoretycznymi i praktycznymi. Potem trzeba było trochę odczekać, do wyznaczonego przez władze miasta dnia, w którym moje piętnastoletnie dziecko podpisało swoją pierwszą w życiu umowę o pracę. Kolejny tydzień oczekiwania i został wciągnięty w grafik ratowników na pobliskim basenie. 



Pracę zaczął w ubiegły poniedziałek — jest przeszczęśliwy i bardzo zadowolony. 
Ponieważ Krzysiek pracuje na tym samym basenie, na którym Emilia ma treningi, kwestią czasu było, aż oboje się tam spotkają. 



Krzyśka na zdjęciu widać bardzo dobrze, Emilia przepływa tuż pod nim, choć niewiele jej widać.

niedziela, 25 lipca 2021

Clay Creek Trail

W okolicy Clay Creek Recreational Area jest tylko jeden oznakowany pieszy szlak turystyczny. Szkoda, bo tereny ładne i chętnie pospacerowałabym nieco więcej po okolicznych pagórkach, ale poszycie jest zbyt gęste, a stoki zbyt strome, by przedzierać się przez las na dziko.



Sam szlak, Clay Creek Trail, nie jest jakoś szczególnie oblegany, choć sporo z tych, którzy tutaj obozują, wybierają się na tę krótką (2.9 km) trasę. 



Szlak zaczyna się w miejscu oznaczonym na mapie krzyżykiem. Zielona i czarna kropka oznaczają początek i koniec naszej trasy, od samego namiotu, co wydłużyło trasę do 4.5 kilometra.



W lipcowy sobotni poranek tylko przy mostku, na samym początku szlaku, spotkaliśmy rodziców z kilkuletnim chłopczykiem, a potem już na całej trasie nie spotkaliśmy zupełnie nikogo, poza ślimakami, motylkami, i ptaszkami. 



Całe piękno natury mieliśmy wyłącznie dla siebie. Nie speszyliśmy się zbytnio, wędrowaliśmy powoli, pochylając się nad każdym ślimakiem czy kwiatkiem i przysiadając na chwilę na każdej ławeczce. 



Bardzo przyjemny przedpołudniowy spacer.


Już po raz drugi pokonaliśmy tę trasę — pierwszy raz trzy lata temu, o czym pisałam tutaj.




czwartek, 22 lipca 2021

Czapka "Flame Out"

Latem ciężko mi znaleźć czas na dzierganie. Poza pracą, dni wypełniają mi wyjazdy pod namiot, podlewanie ogródka, i różne naprawy i remonty, na które porywam się, kiedy nie pada deszcz. W tym roku jest jak w latach poprzednich — dwie prace remontowe w toku, kilka wyjazdów za nami, kilka jeszcze przed nami, a ogródek nadal zielony, mimo upałów i megasuszy.

Na druty wrzuciłam więc projekcik maleńki, żeby ręce nie zapomniały całkowicie, jak to jest machać drutami, ale i na tyle niewymagający czasowo, by udało się go skończyć jeszcze latem. Czapka!



Na wzór Flame Out Shannon Larson trafiłam na Ravelry kilka tygodni (a może i miesięcy) temu, zachowałam go sobie, wstawiłam do przegródki "do wykonania", i teraz z tej przegródki wyciągnęłam. Poszperałam w zapasach i udało mi się dobrać dwie włóczki o zbliżonej grubości i podobnym składzie. 
Emilia zadecydowała, że to zielony melanż ma być kolorem wiodącym. Ja wolałabym jako główny kolor szary. Ponieważ włóczki wystarczy na dwie czapki, pierwszą zrobiłam tak, jak zażyczyła sobie Emilia, a drugą zrobię zamieniając kolory.



Z racji dwóch nitek i przeplatania (warkocze) czapka jest dość gruba (co w tym wypadku stanowi zaletę) i mało elastyczna — o tym ostrzega autorka wzoru w opisie, zalecając użycie nieco grubszych drutów. 

Emilia stwierdziła, że ta czapka jest taka, jak lubi najbardziej — głęboko zachodząca na uszy i oczy. Wygląda na to, że dziecko ma nową czapkę. Przyda jej się po treningach na basenie, kiedy zrobi się nieco chłodniej. 

Tak sobie myślę, że tę w odwróconych kolorach mogłabym podarować najlepszej koleżance Emilii. Takie są plany i mam nadzieję, że wyjdą.

niedziela, 18 lipca 2021

Clay Creek 2021

Planując wakacyjne wyjazdy pod namiot, zapytałam dzieci, na które kempingi chcieliby pojechać. Jednym z miejsc, które koniecznie musieliśmy odwiedzić, było Clay Creek Recreational Site.

Siuslaw River


Choć byliśmy już tam dwukrotnie (KLIK, KLIK), skoro dzieci chciały tak bardzo wybrać się tam ponownie, pojechaliśmy. Zarezerwowałam to samo miejsce co w poprzednich latach, miejsce numer 7, z powodu ściętego pnia drzewa, na którym dzieci tak lubią urzędować. Jak w poprzednich latach, hamak zawisł nad pniem. 



Tym razem pojechaliśmy sami, bez towarzystwa żadnych znajomych. Najpierw nie byłam z tego powodu zadowolona, z wielu powodów, ale wyjazd okazał się nad wyraz udanym, wspaniałym czasem rodzinnym, tylko ze sobą. 

Clay Creek wpadający do Siuslaw River 


A poza tym, wyspaliśmy się za wszystkie czas — w obie noce wszyscy troje spaliśmy po 10 godzin! Od jakiegoś czasu zauważyłam, że wyjątkowo dobrze śpi mi się pod namiotem, mając dzieci tuż obok siebie, słysząc ich oddechy.
Nie przeszkadzają mi niewygodne posłanie (żaden materac nie dorównuje wygodzie łóżka), chłód nocy, czy odgłosy innych wypoczywających na tym samy ośrodku.

Clay Creek


Woda w rzece Siulslaw River, przy której usytuowany jest ośrodek, była bardzo ciepła w tym roku, zapewne z powodu jej znikomej ilości oraz panujących od dłuższego czasu upałów. Była tak ciepła, że cała się w niej zanurzyłam — udało się znaleźć kilka głębszych miejsc, gdzie siadając na dnie, miało się wodę niemal po szyję. W czystej wodzie moc raków i małych rybek, pewnie były i te większe, ale przezornie unikały kontaktu z ludźmi. Zdecydowaną większość czasu spędziliśmy zatem w wodzie bądź nad wodą, resztę czasu w hamaku lub przy ognisku. 



Każdemu z nas udało się przeczytać też książkę, co mnie niezmiernie ucieszyło. 



Ponieważ przyjechaliśmy dość wcześnie, mieliśmy możliwość obejrzenia innych miejsc, zanim zjawili się właściciele rezerwacji. Upatrzyliśmy sobie jeszcze jedno miejsce, które by nam odpowiadało z racji bezpośredniego dojścia do rzeki. W zasadzie są takie miejsca dwa jedno malutkie, mogące pomieścić tylko jeden namiot (nr 15) oraz nieco większe, na którym zmieszczą się dwa namioty (nr 12).

W sobotni poranek wybraliśmy się też na krótką pieszą wycieczkę, ale o tym będzie następnym razem.

czwartek, 15 lipca 2021

Goodman Creek Trail

Jadąc szosą numer 58 w góry Kaskadowe, przejeżdża się obok zbiornika retencyjnego Dexter Lake, tamy, oraz kolejnego zbiornika, Lookout Point Lake, znajdującego się po drugiej stronie tamy. A kiedy już się minie oba zbiorniki, po prawej stronie szosy mija się w kilku miejscach tablice informujące, że znajdują się tam punkty wyjścia szlaków. Niedawno zainteresowałam się nieco tymi szlakami — okazuje się, że jest ich tam całkiem sporo! Na jeden z nich wyciągnęłam dzieci w lipcowy poniedziałek — akurat trafił się wolny, bo Dzień Niepodległości wypadł w tym roku w niedzielę, a w takim wypadku wolny jest zazwyczaj dzień następny.



Wybrałam Goodman Creek Trail, ponieważ według aplikacji AllTrails dystans do pokonania wynosił jedynie 9 kilometrów. Uznałam, że to wystarcz w gorący letni dzień. Według mapy Pacific Northwest National Forest (PNNF — Lasy Narodowe Wybrzeża Północno-Zachodniego) trasa miała wynosić 4 mile, czyli 6.4 kilometra. W świetle matematyki z zakresu szkoły podstawowej sprawa była jasna — coś tu nie gra. A co nie grało, sprawdziliśmy na własnych nogach.



Okazało się, że ktoś, kto wprowadzał szlak do AllTrails, nie doszedł nim do samego końca i taką trasę, od punktu A do punktu B na mapce powyżej podał jako cały szlak — stąd wzięło się 9 kilometrów. Szlak prowadzi dalej, do punktu C na mapce, ale my zawróciliśmy w punkcie B, według specyfikacji AllTrails, ponieważ upał dał nam się we znaki i wydawało mi się, że dodatkowe 3 kilometry byłyby już ponad nasze siły tego dnia. I tak w sumie pokonaliśmy 11 km — w trzydziestostopniowym upale! Dobrze, że trasa prowadzi przez las, więc w cieniu. Po powrocie do domu zgłosiłam korektę — ku mojemu zaskoczeniu, dość szybko została wprowadzona i teraz szlak Goodman Creek Trail w AllTraills bardziej pokrywa się z tym na mapach National Forest. Szlak liczy 4 mile (6.4 km) w jedną stronę, a że nie jest to pętla, drugie tyle trzeba przemaszerować z powrotem. Ponadto szlak zaczyna się jakieś pół kilometra od parkingu —niebieska gwiazdka na mapce (kolejna niezgodność z AllTrails). Jak się to wszystko pododaje, to wychodzi niemal 14 kilometrów. Nam tego dnia w zupełności wystarczyło 11!


Pierwszy odcinek szlaku prowadzi wzdłuż odnogi zbiornika Lookout Point Lake, ale nie nad samą wodą — lustro wody widać raz lepiej raz gorzej zza drzew. 



Ładny to widok, zwłaszcza patrząc z końca odnogi w kierunku szosy, z zarysem częściowo zalesionego łańcucha górskiego w tle. To w tejże odnodze znajduje swe ujście potok Goodman Creek, od którego nazwano szlak. W pewnym momencie ścieżka przechodzi na drugą stronę strumienia mostkiem z pnia drzewa.



Zatrzymaliśmy się w tym malowniczym miejscu na posiłek i by nieco odpocząć. Zebrawszy siły, ruszyliśmy dalej. Potem przekroczyliśmy jeszcze jeden strumyk, ale nie wiem, jak się nazywał, bo nie ma go na mapie. Zaraz za tym strumykiem kończyła się trasa na mapie AllTrails a aplikacja PNNF oznajmiała, że mamy jeszcze 1.8 mili do punktu oznakowanego jako koniec trasy (albo początek patrząc od drugiej strony).



Podczas wędrówki nie spotkaliśmy niemal nikogo, dopiero pod sam koniec, może kilometr lub dwa od parkingu, spotkaliśmy kilka osób na szlaku. Wcześniej mieliśmy cały las wyłącznie dla siebie!



Przestudiowałam dokładnie mapę szlaków ustawioną przy parkingu. Mam straszną ochotę przewędrować pozostałe. Większość z nich jest dłuższa od Goodman Creek Trail, co muszę wziąć pod uwagę planując wycieczkę. Trzeba by wyruszyć wcześniej, wziąć więcej wody i jedzenia, i zaplanować dłuższe postoje, by dać odpocząć nogom. Zwłaszcza tym najmłodszym.

poniedziałek, 12 lipca 2021

Swim Team

Każdego lata starałam się zapisać Emilię na lekcje pływania. Z roku na rok udoskonalała swoje umiejętności, a same zajęcia zawsze sprawiały jej ogromną przyjemność. W zeszłym roku, z racji pandemii, wszystkie kurs pływania zostały odwołane. W tym roku zbiegły się koniec roku szkolnego, zniesienie pewnych restrykcji w związku z koronawirusem, oraz otwarcie naszego lokalnego basenu po trwającym ponad rok  remoncie. 

Okazało się jednak, że jest tylko jeden kurs dla Emilii, odpowiadający jej umiejętnościom i wiekowi. Niestety, godzina była dla mnie nie do zaakceptowania, kolidując z pracą zawodową. Zazwyczaj do się w pracy coś tam poprzesuwać, poprzestawiać, zrobić sobie przerwę na lanch wcześniej czy później, ale akurat o tej porze, kiedy miały być lekcje, pracuję z dwiema innymi osobami i nic się z tym nie da zrobić, bo jedną z tych osób jest sam Szef. A jego grafik jest nie do ruszenia. 

Ale nie odpuściłam tego basenu tak łatwo. 

Od dość dawna wiedziałam, że działa na naszym basenie drużyna pływacka, a znając jej nazwę, szybciutko odnalazłam odpowiednią stronę w internecie. Emilia wyraziła zainteresowanie, więc skontaktowałam się z trenerką. Emilia została zaproszona na basen w celu zaprezentowania swoich umiejętności, które nawet po dwóch latach przerwy okazały się wystarczające, by dołączyć do drużyny pływackiej. I tak oto Emilia została Delfinkiem — taką nazwę nosi podgrupa wiekowa 7-10 lat.



Godzinne trening odbywają się 3 razy w tygodniu, a trenerka zjednała sobie Emilię pierwszym słowem okraszonym serdecznym uśmiechem. Jest tak niesamowicie miłą i ciepłą osobą, że Emilia poszłaby za nią na koniec świata. Już po kilku treningach  powróciła lekkość ruchów i widać z pływaniem, jak z jazdą na rowerze — nie zapomina się!

piątek, 9 lipca 2021

Trzy serca

Kapę na łóżko Emilii zaczęłam robić 9 lutego 2020 roku.



Doszłam do ciemnoniebieskiego paska wokół prostokąta z trzema sercami i utknęłam.



Rozpętała się pandemia, sklepy pozamykali, a mi zabrakło włóczki. Można sobie było zamówić przez internet i odebrać przy wejściu do sklepu, ale ja zaczęłam z włóczki bez banderoli i musiałam poprzykładać motki do tego co już miałam zrobione by wybrać odpowiednią grubość i kolor. 



Zaczęta robótka poszła w odstawkę. Po jakimś czasie przechwyciła ją Emilia, której niewielki rozmiar kapy nie przeszkadzał. Stwierdziła, że to świetny mały kocyk, przykrywała sobie nim poduszkę, robiła z niego ściankę domku pod biurkiem, i wymyślała tuziny innych zastosowań dla tego mini-kocyka. 



Aż nadszedł czas, że znowu można było wybrać się do sklepu, choć jeszcze z duszą na ramieniu. Wyboru oszałamiającego nie było, ale coś tam wyszperałyśmy na półkach. Emilii podobał się różowy, choć podobno tego koloru nie lubi. Przełamany bielą i szarością nie wygląda aż tak cukierkowato. 



Z każdym okrążeniem szło mi wolniej — wiadomo, słupków przybywa! Do końca dotarłam w amerykańskie Święto Niepodległości, czyli 4 lipca. Odetchnęłam głęboko, otarłam pot z czoła (to akurat z racji upału) i doszłam do wniosku, że z kocykami typu granny na jakiś czas się chyba rozstanę. Potrzebę wewnętrzną zaspokoiłam i mam na razie dość.

Emilii kapa się podoba, ale to raczej nie zaskakuje, bo od początku jej się podobała, nawet jak jej było tyci-tyci.

Zmęczył mnie ten monstrualny projekt i chyba rozejrzę się teraz za czymś niewielkim dla odmiany.

wtorek, 6 lipca 2021

Smutny akcent

Nasz pobyt nad Crescent Lake, niestety, miał i smutny akcent. 
W sobotę, przy sąsiednim kempingu utonął mężczyzna. 

O wypadku dowiedzieliśmy się od wodnej policji — zgłaszający wypadek nie podał dokładnie miejsca zdarzenia i patrol przepływał od kempingu do kempingu w poszukiwaniu tego właściwego. Wówczas nie było jeszcze wiadomo co się tak naprawdę stało, poza tym, że "nie wypłynął."



Plażą jechał ambulans. Na naszej wysokości utknął w sypkim piachu. Potrzebny sprzęt szybko przeniesiono na łódź policyjną, do której wsiadło też część personelu. Reszta, z pomocą kilku panów z naszego kempingu, zajęła się wykopywaniem karetki. Zajęło to kilka godzin, aż żal mi było ratowników niepotrzebnie tracących siły w trzydziestostopniowym upale na uwalnianie z piaskowej pułapki karetki, zamiast nieść pomoc potrzebującym. Choć przypadku osoby, do której karetka została wezwana, na pomoc i tak było już za późno. Dopiero następnego dnia, zapytawszy gospodarza obiektu o wynik akcji dnia poprzedniego, dowiedziałam się, że nie udało się tego mężczyzny uratować.

sobota, 3 lipca 2021

Crescent Lake 2021

Ostatni weekend czerwca zapisze się w pamięci Oregończyków straszliwym upałem. W niedzielę temperatura w Eugene osiągnęła +44 stopnie! Na szczęście my ten czas spędziliśmy nad jeziorem Crescent Lake, wysoko w górach, gdzie temperatura doszła jedynie do +35 stopni. Klimatyzacji nie mieliśmy, ale mogliśmy chłodzić się do woli w czystej i chłodnej wodzie jeziora.





Nad Crescent Lake jeździmy od kilku lat (KLIK) i jest to wyjazd, do którego dzieci zaczynają odliczać dni już w lutym. Kemping jest niewielki (18 miejsc), trudno do niego dotrzeć (najpierw kończy się asfalt, potem droga szutrowa, i ostatni odcinek jedzie się piaszczystą leśną drogą), nie ma na nim wody pitnej (trzeba sobie przywieźć z domu), a mimo tych wszystkich niedogodności, by cieszyć się miejscem nad jeziorem, rezerwację trzeba zrobić na pół roku do przodu. 

Ja zarezerwowałam upatrzone miejsce 29 grudnia 2020 - jeszcze przed Sylwestrem!




Z roku na rok obserwujemy niższy poziom wody w jeziorze. Źródełko, ulubione miejsce zabaw dzieci oraz doskonała lodówka dla napojów, najpierw się skurczyło, potem wyschło całkowicie. Do brzegu jeziora, kiedyś o rzut beretem od namiotu, idzie się teraz kilka minut.





Drzewka, wokół których dawniej opływało się kajakiem, stoją kilkadziesiąt metrów od linii wody. Nie mogę opędzić się od myśli, że wyjazd ten mógł być jednym z ostatnich wypadów nad Crescent Lake, że jak susza w Oregonie będzie trwać, a nie zapowiada się, by miała minąć, jezioro wyschnie całkowicie. Na razie, jeszcze jest, jeszcze cieszy spragnionych piękna natury. Piasek dna, niegdyś skryty pod metrami wody, przeobraził się w piękną złotą plażę, na której dobrze gra się w piłkę nożną, badmintona, i siatkówkę.




Ciepło było w tym roku nad Crescent Lake. Pamiętam lipcowe wyjazdy, podczas których wyruszający o świcie wędkarze siadali w łódkach na oszronionych ławeczkach. W tym roku spaliśmy w koszulkach i bieliźnie, rozpinając dodatkowo śpiwory. Długie rękawy i spodnie zakładaliśmy wieczorem tylko dla ochrony przed komarami.




Dzieci szalały w wodzie cały dzień. Do dyspozycji miały dmuchane dętki, deskę, oraz kajaki. Deska cieszyła się zdecydowanie największym powodzeniem.

Wieczorami, tradycyjne smażenie kiełbasek nad ogniskiem, pieczenie ziemniaków w popiele oraz gra w Rummikub. Dni pełne wrażeń, okraszone pięknymi zachodami i wschodami słońca.



Ostatniego dnia zostaliśmy nad wodą do późna, a w drodze do domu jeszcze zatrzymaliśmy się po drodze na lody. Dochodziła 21.00, kiedy zajechaliśmy do domu, a termometr nadal wskazywał +38 stopni. (Na szczęście we wtorek nieco się ochłodziło i temperatura wróciła do normalniejszej lipcowej, czyli w okolicach +30).



Zdjęć niewiele, ponieważ nie chciało mi się biegać tych kilometrów po parzącym piasku z aparatem, a trzymać sprzętu na piaszczystej plaży, przy samej wodzie, nie chciałam.