sobota, 29 sierpnia 2020

Turkusowe świetliki

Na urodziny, w marcu, dostałam od moich Milusińskich gotówkę - żebym sobie kupiła na co tam najdzie mnie ochota. Długo zastanawiałam się co by to miało być (niestety gotówki było za mało na nowy samochód) aż w końcu zdecydowałam się na takie ustrojstwo do prezentowania skarpet. (Nie wiem jak się to nazywa po polsku, może ktoś z czytelników podpowie?)

Na Etsy mają tego zatrzęsienie, można przebierać do woli, a ja zdecydowałam się na takie z motylkami.


Naciągnęłam na nie skarpety wydziergane w kwietniu i tak sobie leżało to wszystko do wczoraj, kiedy to w końcu zrobiłam zdjęcia.


Skarpety są turkusowe, ale nie jestem w stanie uchwycić tego odcienia, więc musicie mi uwierzyć na słowo. 


Ze wzoru Firefly "Knitter's Book of Socks" Jennifer Hagan skorzystałam po raz pierwszy w marcu 2013 roku dziergając te skarpety. (firefly znaczy świetlik) Nie miałam już tej publikacji w domu, posiłkowałam się więc skarpetkami zrobionymi 7 lat temu, które nadal mam i noszę.


Robiłam na drutach 2 mm z włóczki Fabel. Na jedną parę zużyłam 1.2 50-gramowego motka (60 gram = 246 metrów). Do tej pory nie miałam jeszcze skarpet z tej włóczki.


Lato chyli się ku końcowi i nieuchronnie nadchodzi czas ciepłych skarpet. Włóczki jeszcze zostało więc pewnie powstaną kolejne skarpetki.


środa, 26 sierpnia 2020

Rujada Campground

Kolejny wyjazd weekendowy pod namiot, niedaleko, godzinkę jazdy samochodem, na Rujada Campground. Jeszcze nas tam nie było!

Kemping położony przy potoku Layng Creek, i to właśnie w tej rzeczce dzieci spędziły większość czasu. Potok niezbyt głęboki, rozlewa się łagodnie oferując sporo miejsc do beztroskiego brodzenia, ale w pewnym momencie zbiega się w wąski przesmyk i spada niezbyt wysoką kaskadą w bardzo głębokie rozlewisko. Tak głębokie, że nawet dorośli spokojnie mogą skakać bez obaw, że dotrą do dna.


I właśnie skoki do wody stanowiły główną rozrywkę - mimo, że woda, jak to w górskim potoku, była zimna.


Skakało się i ze skały górującej nad wodą, i z półki tuż nad poziomem wody. Skakało się także do celu - do rzuconej na wodę nadmuchanej opony.

Spływało się także na takowej oponie z nurtem wody, a najwięcej emocji dostarczał metrowy próg - sztuką było tak go przebyć, by przy tym nie wypaść z opony.


Najfajniej nad wodą było porą popołudniową, kiedy to miejsce skąpane było w promieniach ciepłego popołudniowego słonka.

W sobotni poranek, zaraz po śniadaniu, wybraliśmy się na pobliski szlak oplatający pętlą teren kempingu (Swordfern Loop Trail.)


Trasa niedługa (3 km) i niewyczerpująca ale bardzo urocza. To właśnie podczas tego spaceru okazało się, że karta pamięci z aparatu została w domu, w komputerze. Zdjęcia podczas tego wyjazdu robiłam więc były wyłącznie telefonem - co niestety widać po ich dość kiepskiej jakości.

Pierwszego dnia, wieczorem, zaczął padać deszcz. Kapuśniaczek zaledwie, ale padał całą noc i rano namioty i wszystko wokół było mokre. Od lat jeździmy pod namiot i dopiero teraz przyszło nam sprawdzić czy tropik aby napewno nie przemaka. Nie przemaka. Przynajmniej nie przy takich niewielkich opadach. Rano dość szybko się przejaśniło i po obiedzie dzieci już szalały w wodzie.

To chyba dzięki tym chmurom, które zatrzymywały ciepło, w nocy nie zmarzliźmy. Ba! Dzieciom było tak ciepło, że zamiast w, spały na śpiworach! Nawet ja, straszny zmarzźluch, zrezygnowałam z dresu i skarpet!

Ostatniego dnia, kiedy już byliśmy spakowani i gotowi do wyjazdu, okazało się że w jednej z opon samochodu koleżanki (która tego dnia obchodziła urodziny) nie ma powietrza. I nie wiadomo było, czy opona przebita czy powietrze zeszło z innego powodu a żeby było ciekawiej, w tym rejonie nie ma zasięgu.
Na szczęście na miejscu obok ktoś miał kompresor, oponę udało się napompować. Ktoś inny zasugerował, że może to tylko nieszczelność zaworu, zawód dokręcono - solenizantka wróciła szczęśliwie do domu.
Takiej przygody jeszcze niemieliśmy!

poniedziałek, 24 sierpnia 2020

Cherry

Kolejna czapka powstała z resztek włóczki białej, różowej, i szarej. Druty 5 mm.


Pomponik kojarzy mi się z wisieńką na torcie, stąd nazwa cherry.

Czapka, wraz z wisieńką, waży 36 gram, czyli niewiele, ale też i rozmiarowo jest malutka, dla małego dziecka, ale już nie niemowlaka. Milutka w dotyku, mięciutka, a dzierganie jej sprawiło mi sporo przyjemności.


piątek, 21 sierpnia 2020

Ogrodowiec zwyczajny

Od czasu do czasu napotykamy w ogródku niegroźne węże zwane potocznie Garden snake(s), choć tak naprawdę Ogrodowiec zwyczajny to Garter snake. Nie przepadam za gadami, ale jako że węże te żywią się między innymi ślimakami - obchodzę je z daleka i niech sobie traktują mój ogródek jako tereny łowieckie. Moja Kicia chyba jednak inaczej zapatruje się na tę sprawę.


Ostatnio to ona upolowała sobie węża, ale nie by wzbogacić dietę, ale by się nieco rozerwać w nudne letnie przedpołudnie. A może by pokazać kto tu rządzi i czyje to tak naprawdę królestwo?


Biedny wąż udawał martwego, ale nie zwiodło to Kici, która co jakiś czas, zniecierpliwiona bezruchem gada, trącała go łapką.


Dokładnie tak, jak to koty zabawiają się z myszami.
Po jakimś czasie znudziła się tą zabawą a wąż czmychnął, ratując skórę.
Wydaje mi się, że nie był zbytnio poturbowany - nie wyglądał jakby mu Kicia zrobiła krzywdę.


wtorek, 18 sierpnia 2020

Sutton Creek Trail

Plan był taki, by rano przespacerować się szlakiem Sutton Creek Trail, a po obiedzie wybrać się na plażę.


Na szlak wyruszyliśmy zgodnie z planem. Mimo bliskości oceanu i wydm, prowadzi on nadmorskim lasem, ścieżka jest zacieniona, a drzewa osłaniają przed wiatrem. (Przez cały nasz pobyt bardzo wiało.) Po godzinie dotarliśmy do miejsca, z którego odbija ścieżka na punkt widokowy Holman Vista.


Z drewnianego pomostu roztaczają się wspaniałe widoki na okolicę; oceanu jednak dostrzec nie można - przsłaniają go dość wysokie wdymy.


Z tarasu widać potok Sutton Creek więc postanowiliśmy zboczyć nieco ze szlaku i sprawdzić czy uda nam się przeprawić przeprawić przez wodę i dojść do oceanu. Poza mną, wszyscy uczestnicy wyprawy przeszli na drugą stronę potoku po pniu zwalonego drzewa.


Ja przeprawiłam się wpław, a w zasadzie przeszłam, brodząc w wodzie nie sięgającej kolan.

Szlak został niemal całkowicie zagarnięty przez wydmy, chość wystają z nich jeszcze słupki z niebieskimi rombami oznaczające trasę. Po krótkim marszu i męczącej wspinaczce na szczyt wydmy, dotarliśmy na plażę Baker Beach.


Dzieci natychmiast pognały na dół, ale ja pozostałam na górze - nie wiem czy dałabym radę wdrapać się z powrotem na tę wydmę!


Jak okiem sięgnąć, poza nami, nie było nikogo. Całe wydmy i plażę mieliśmy dla siebie.

Dzieci natychmiast zorganizowały sobie zabawę - budowały konstrukcje z kawałków drewna wyrzuconych na brzeg, zbierały muszle, zbiegały z wydmu lub turlały się po nich.


Ja chłonęłam piękno, majestat, ale i spokój otoczenia.


Trchę zabawiliśmy tam, ale że nie mieliśmy ze sobą prowiantu na cały dzień a jedynie na przdpołudniowy spacer, trzeba było pomyśleć o powrocie.
Przez wydmy, przey rzeczkę, wróciliśmy na szlak, nie gubiąc żadnego z sześciorga dzieciaków.


Byliśmy wszyscy mocno zmęczeni, ale nie mieliśmy innego wyjścia jak przczłapać resztę trasy (około godziny) do kempingu. Po powrocie Emilia padła na koc, Krzyś zaległ w hamaku. Trochę potrwało zanim odzyskaliśmy siły, ale też sporo przeszlimy tego dnia - sam szlak to 9 kilometrów a do tego jeszcze całe to bieganie po wydmach! Wieczorem nikt nie miał problemów z zasypianiem...


Na ten wyjazd pod namiot wybrała się z nami rodzina najlepszej koleżanki Emilii - obie dziewczynki były przeszczęśliwe, że w końcu mogły ze sobą spędzić tyle czasu.  Jeszcze nigdy z tą rodziną nie byliśmy dalej niż nad lokalną rzeką, ale muszę przyznać, że wyjazd udał nam się bardzo, i obie rodziny zgodne są co do tego, że musimy jeszcze się gdzieś razem wybrać. Dodam jeszcze, że Maria i Felippe pochodzą z Meksyku, więc posługują się językiem hiszpański, ja rozmawiam z dziećmi po polsku, a między sobą posługiwaliśmy się językiem angielskim. Pod względem lingwistycznym było więc bogato - i zabawnie.

sobota, 15 sierpnia 2020

Na pochyłe drzewo

Nad ocean wybraliśmy się na kemping Sutton Creek Campground.

Przez lata unikałam tego miejsca ponieważ, po poprzedniej tam bytności, pozostały mi niezbyt miłe wspomnienia. Ale kiedy dzieci zapragnęły pojechać nad ocean zabrałam się za poszukiwania jakiegoś miejsca i miałam nielada problem by coś znaleźć - albo wszystko było już zarezerwowane, albo wolne miejsca były na kempingu na który wybieramy się na początku września, albo kemping usytuowany był zbyt blisko ruchliwej szosy. I tym oto sposobem stanęło na Sutton Creek. Na dodatek było tylko jedno wolne miejsce w terminie przypadającym na nasz wyjazd, A13, które we końcu zarezerwowałam.

Po przyjeździe nie byłam tym miejscem zachwycona - zbyt otwarte, bez żadnej prywatności, ale temu dało się szybko zaradzić. Wystarczyło odpowiednio zaparkować samochody by przejęły rolę parkanu chroniącego nieco przed wścibskimi spojrzeniami ciekawskich.

Po rozbiciu namiotu, w oczekiwaniu na znajomych, którzy mieli do nas dołączyć dopiero wieczorem, udaliśmy się na mały rekonesans. Obeszliśmy pętlę A (tę, gdzie obozowaliśmy, w sumie jest ich cztery, A-D) i nawet udało mi się zidentyfikować miejsce sprzed kilku lat. A kiedy zaczęliśmy obchód pętli B  natknęliśmy się na szlak, więc porzuciliśmy zwiedzanie kempingu i ruszyliśmy sprawdzić dokąd ścieżka nas zaprowadzi.


Przez mostek, przez lasek, wzdłuż potoku - dotarliśmy do wydm, które ciągną się szerokim pasem wzdłuż wybrzeża.

Nad ścieżką - pochylone drzewo, na które ktoś kiedyś wdrapał się i zawiesił linę.
I właśnie ta lina odczarowała moje przykre wspomnienia sprzed lat i sprawiła, że spojrzałam na miejsce nieco cieplej.



Spędziliśmy w tym miejscu sporo czasu, i pierwszego, i ostatniego dnia.



Dzieci (w sumie sześcioro) po kolei bujały się na linie a Krzysio nawet wspinał się po niej.


Po bujaniu się na linie i wspinaniu na drzewo przyszła kolej na skoki. 


Na szczęście nikt nie zrobił sobie krzywdy.

Jeszcze kilka metrów w górę i docierało się na szczyt ogromnej wydmy, z której dzieciaki zbiegały w dół.


Wspinaczka w górę mozolna i wyczerpująca, ale nie dla młodocianych! Wiadomo że dzieciaki dysponują niemal niespożytymi zasobami energii - miały okazję nieco się jej pozbyć, ale musiałyby chyba cały dzień tak biegać po wydmach żeby się naprawdę zmęczyć.


Krzyś potraktował chodzenie po wydmach jako zaprawę przed wyprawą w góry na Diamond Peak. (KLIK, KLIK)

c.d.n

czwartek, 13 sierpnia 2020

Czapka z zielonym czubeczkiem

Wiosną wpadłam w trans dziergania czapek. W krótkim okresie powstało ich osiem, ale potem przez wiele tygodni czekały schowane w pudełku aż zrobię im zdjęcia. Wczoraj w końcu zmobilizowałam się i porobiłam zdjęcia. Wraz z  pierwszą czapką prezentuję moją nową styropianową modelkę bez ciała - tylko głowa. Jeszcze bezimienna.


Czapka waży 60 gram i zrobiona jest na drutach 5 mm z resztek dwóch niezidentyfikowanych włóczek. Czubek wieńczy antenka.


Ta i inne czapki przeznaczone są na cele charytatywne, w tej chwili jeszcze niesprecyzowane, ale do zimy jeszcze trochę czasu zostało. Może nawet uda mi się zaprezentować wszystkie te czapki!

poniedziałek, 10 sierpnia 2020

Heceta

Wróciliśmy z weekendu pod namiotem nad oceanem.
Pełni wrażeń, wysmagani wiatrem, opaleni.


Odwiedziliśmy stare kąty - miejsca znane nam, odwiedzane już po wielokroć, ale nie tylko.

Heceta Head Lighthouse

Pogoda udała nam się - choć mocno wiało. Było słonecznie i dość ciepło jak na oregońskie wybrzerze: 18-20 st C w dzień i 12-13 w nocy.


Woda w oceanie zimna, jak zawsze, ale dzieciom to nigdy nie przeszkadza.

Baker Beach & Heceta Beach

Dzisiaj tylko kilka zdjęć z pierwszego dnia, kiedy to po rozbiciu namiotu i krótkim spacerze po najbliższej okolicy wybraliśmy się na plażę. W drodze powrotnej zatrzymaliśmy się by kolejny raz podziwiać widoki i zrobić setne zdjęcie latarnii morskiej Heceta Head Lighthouse, a parę kilometrów dalej, plaży Heceta Beach. (W zasadzie to na pierwszym planie jest Baker Beach, która potem przechodzi w Heceta Beach.)
c.d.n.

środa, 5 sierpnia 2020

Clay Creek 2020

Kolejny wyjazd pod namiot: Clay Creek Campground. Już tam byliśmy, dwa lata temu - wpis tutaj KLIK. Dzieci miały bardzo miłe wspomnienia z tamtego wyjazdu więc, na ich prośbę,  wybraliśmy się tam ponownie.

Od tego sezonu można a w zasadzie trzeba sobie miejsce zarezerwować - połowa miejsc jest zamknięta by zwiększyć wzajemne dystansowanie się. Pozostaje 10 miejsc i wczasie weekendu żadne z nich nie jest dostępne bez uprzednio poczynionej rezerwacji.

Nie pamiętałam numeru miejsca na którym byliśmy dwa lata temu ale patrząc na mapkę zdecydowałam się na miejsce numer 7.


Decyzja okazła się trafną bo właśnie to na miejscu numer 7 znajduje się pień drzewa na którym dzieci tak dobrze  bawiły się dwa lata temu - i teraz.


W tym roku dodatkowo miały niewielki hamak, który Krzysio zawiesił nad pniem. Zrobił to na tyle dobrze, że hamak wytrzymał ciężar wszystki korzystających z niego dzieciaków.

Niestety z miejsca numer 7 jest dość daleko nad rzekę, więc się trochę nachodziliśmy, ale jakoś nikt nie narzekał.


Kolejna zmiana ukazała się nam kiedy dotarliśmy do kąpieliska: ogromny pień na środku rzeki, przyniesiony tam zapewne podczas zimowych opadów albo w tym albo w ubiegłym roku.


Tuż przy plaży i kąpielisku znajdują się dwie niewielkie sztuczne skałki do wspinania.


Jedna z nich jest naprawdę maleńka, dla małych dzieci, druga nieco wyższa, ale na tyle, by rodzice za bardzo się nie bali o swoje pociechy.

Jak na razie pogoda dopisuje nam tego lata i to nie tylko podczas wyjazdów pod namiot. Mieliśmy kilka dość gorących dni, kiedy to temperatura doszła do 36-37 st C, ale na szczęście było ich tylko kilka i dało się je przetrwać z pomocą klimatyzacji w domu i moczenia się w pobliskim jeziorze i rzece.

niedziela, 2 sierpnia 2020

Zez rozbieżny

Jaśmin pnący już przekwitł, zdjęcia dzisiaj prezentowane robiłam ponad miesiąc temu, w czerwcu.


A za miesiąc zaczyna się szkoła. W zeszłym tygodniu dowiedzieliśmy się, że przez czas nieokreślony zajęcia będą się odbywały zdalnie, choć podobno w nieco bogatszej formie niż wiosną. Mam nadzieję.


I tak oto dzisiaj jednym okiem spoglądamy misiąc wstecz (zdjęcia) a drugim okiem w przyszłość.


Wakacje na półmetku a moje nastoletnie dziecię właśnie dało mi do wyprania plecak szkolny - dopominałam się o to od marca. Plecak młodszego dziecka, wyprany, czyściutki, czeka grzecznie w szafie na dzień, kiedy dzieci pójdą do szkoły. Bo przecież kidyś to nastąpi, prawda?