Na szlak wyruszyliśmy zgodnie z planem. Mimo bliskości oceanu i wydm, prowadzi on nadmorskim lasem, ścieżka jest zacieniona, a drzewa osłaniają przed wiatrem. (Przez cały nasz pobyt bardzo wiało.) Po godzinie dotarliśmy do miejsca, z którego odbija ścieżka na punkt widokowy Holman Vista.
Z drewnianego pomostu roztaczają się wspaniałe widoki na okolicę; oceanu jednak dostrzec nie można - przsłaniają go dość wysokie wdymy.
Z tarasu widać potok Sutton Creek więc postanowiliśmy zboczyć nieco ze szlaku i sprawdzić czy uda nam się przeprawić przeprawić przez wodę i dojść do oceanu. Poza mną, wszyscy uczestnicy wyprawy przeszli na drugą stronę potoku po pniu zwalonego drzewa.
Ja przeprawiłam się wpław, a w zasadzie przeszłam, brodząc w wodzie nie sięgającej kolan.
Szlak został niemal całkowicie zagarnięty przez wydmy, chość wystają z nich jeszcze słupki z niebieskimi rombami oznaczające trasę. Po krótkim marszu i męczącej wspinaczce na szczyt wydmy, dotarliśmy na plażę Baker Beach.
Dzieci natychmiast pognały na dół, ale ja pozostałam na górze - nie wiem czy dałabym radę wdrapać się z powrotem na tę wydmę!
Jak okiem sięgnąć, poza nami, nie było nikogo. Całe wydmy i plażę mieliśmy dla siebie.
Dzieci natychmiast zorganizowały sobie zabawę - budowały konstrukcje z kawałków drewna wyrzuconych na brzeg, zbierały muszle, zbiegały z wydmu lub turlały się po nich.
Ja chłonęłam piękno, majestat, ale i spokój otoczenia.
Trchę zabawiliśmy tam, ale że nie mieliśmy ze sobą prowiantu na cały dzień a jedynie na przdpołudniowy spacer, trzeba było pomyśleć o powrocie.
Przez wydmy, przey rzeczkę, wróciliśmy na szlak, nie gubiąc żadnego z sześciorga dzieciaków.
Byliśmy wszyscy mocno zmęczeni, ale nie mieliśmy innego wyjścia jak przczłapać resztę trasy (około godziny) do kempingu. Po powrocie Emilia padła na koc, Krzyś zaległ w hamaku. Trochę potrwało zanim odzyskaliśmy siły, ale też sporo przeszlimy tego dnia - sam szlak to 9 kilometrów a do tego jeszcze całe to bieganie po wydmach! Wieczorem nikt nie miał problemów z zasypianiem...
Na ten wyjazd pod namiot wybrała się z nami rodzina najlepszej koleżanki Emilii - obie dziewczynki były przeszczęśliwe, że w końcu mogły ze sobą spędzić tyle czasu. Jeszcze nigdy z tą rodziną nie byliśmy dalej niż nad lokalną rzeką, ale muszę przyznać, że wyjazd udał nam się bardzo, i obie rodziny zgodne są co do tego, że musimy jeszcze się gdzieś razem wybrać. Dodam jeszcze, że Maria i Felippe pochodzą z Meksyku, więc posługują się językiem hiszpański, ja rozmawiam z dziećmi po polsku, a między sobą posługiwaliśmy się językiem angielskim. Pod względem lingwistycznym było więc bogato - i zabawnie.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz