wtorek, 30 kwietnia 2019

baletnica - pływaczka - biegaczka

Po miesięcznej przerwie, na początku kwietnia, rozpoczęła się kolejna sesja zajęć z baletu i stepowania, na które chodzi Emilia. Zmieniła się instruktorka, ale nowa pani natychmiast podbiła sześcioletnie serduszko mojej córki.

Na zajęcia Emilia uczęszcza chętnie, choć sukienka już jej się znudziła i ćwiczy w zwykłych ubraniach i w baletkach, które potem zmienia na buty do stepowania. Dobrze, że na tych zajęciach strój baletnicy nie jest wymagany jak w innych studiach. Na pamiątkę zostały nam zdjęcia małej baletnicy zrobione podczas marcowej sesji.

Baletnica to raczej z Emilii nie będzie.
Coś mi się widzi, że po zakończeniu tej sesji nastąpi przerwa w zajęciach tańca - ot i niestałość uczuć sześciolatki.

Teraz dziecko życzy sobie wrócić na pływalnię, a warunki są sprzyjające, bo i w miarę ciepło, i ja mam trochę luźniejsze popołudnia gdyż na czas sezonu piłkarskiego i zajęć lekkoatletycznych Pierworodnego zawiesiłam karate i dżudo. Pływanie wydaje mi się dużo zdrowszym zajęciem niż balet, więc ucieszyłam się, że dziecko znowu chce pływać, i korzystając z zapału córki, szybciutko zapisałam ją basen - pierwsze zajęcia już za tydzień.



W naszym mieście co roku organizowany jest Eugene Marathon, impreza dość znana w świecie biegaczy, ciesząca się sporą popularnością. Zachęcona w szkole przez pana od gimnastyki, Emilia postanowiła wziąć udział w wyścigu dla dzieci od 4 do12 lat - tzw. Kids Duck Dash. Maluchy miały do przebiegnięcia około kilometra i Emilia podobno nie miała problemu z ukończeniem. Choć muszę przyznać, że niewiele się od niej dowiedziałam bo od samego wyścigu ważniejsze okazało się karmienie kaczek w pobliskim parku już po zakończeniu imprezy. Niemal w tym samym czasie Krzysiek miał mecz, na który ja go zawiozłam. Niestety, nie da się być równocześnie w dwóch różnych miejscach. W każdym razie Emilia przyniosła do domu medal (nie wiem czy za uczestnictwo czy za ukończenia) i butelkę na wodę w kolorze i z logo Eugene Marathon.
No i jej uczestnictwo zostało oficjalnie odnotowane w archiwum imprezy.


czwartek, 25 kwietnia 2019

Czwartki z kosiarką

W miarę możliwości czasowych kontynuuję sprzątanie ogródka po zimie, a równocześnie wysypuję wiórami te miejsca, w których stara kora i zeszłoroczne wióry zdekompostowały się lub ich w ogóle nie było.


Trawa rośnie jak szalona i wymaga cotygodniowego koszenia. Tak wyszło, że koszenie wypada mi co czwartek.

Regularnie koszony trawnik, podlany deszczem, ogrzany słoneczkiem, pięknie się prezentuje.

Przed domem trawnik sięgał aż do samej ulicy. Od kilku lat nosiłam się z zamiarem wprowadzenia zmian, ale ogrom wymaganej pracy przerażał mnie, czas uciekał. Aż doszłam do wniosku, że będę wprowadzać zmiany stopniowo, rozciągając je na przestrzeni kilku lat, w miarę sił i możliwości.

Zaczęłam roku temu, likwidując wąski pasek trawy wzdłuż krawężnika, taki na szerokość szpadla. Miejsce po darni wysypałam wiórami. Jesienią usunęłam kolejny pas, uzupełniłam wióry, i posadziłam na całej długości cebulki krokusów.

Zimą przyszedł czas na kolejny pas usuniętej trawy, znowu na szerokość szpadla. Mniej więcej w tym samym czasie natknęłam się w sklepie na mocno przecenione cebulki tulipanów i choć zima miała się już ku końcowi, posadziłam tulipany wiedząc, że nic im nie będzie. Kilka lat temu sąsiad posadził tulipany jeszcze później, kiedy inne już kwitły, i nie zaszkodziło im to - kwitną pięknie co wiosnę.

Tulipany wzeszły i zakwitły, co widać na zdjęciu. (Z prawej strony widać też krokusy, których czas kwitnienia przypadł wcześniej.) W tym roku sezon na tulipany trwał długo, pogoda im wyjątkowo sprzyjała. (Ta pomarańczowa plamka w  prawym górnym rogu zdjęcia to tulipany sąsiada, o których pisałam powyżej.) Mam nadzieję, że z czasem cebulki rozmnożą się, a pojedyncze kwiaty zastąpią całe ich kępy. Na zdjęciu widać też moje dotychczasowe postępy w likwidowaniu trawnika. Nie chcę go całkowicie zlikwidować a jedynie zredukować, zastępując pasem z kwiatami wiosennymi, które nie wymagają latem podlewania. Mam na kartce rozpisane, które kwiaty pojawią się w następnej kolejności. Na razie są krokusy (pierwsze od krawężnika) i tulipany.

Za domem też mam tulipany.


Na rabatce przysiadły Emilkowe plastikowe flamingi.


Okropnie mi się nie podobają, ale Emilia jest nimi zachwycona i mowy nie ma o eksmisji. No to się różowią ...


Za nami już czas kwitnienia śliw i czereśni. Już prawie wszystkie kwiaty opadły ale mam nadzieję, że zostały zapylone i owoce będą.


Kwitną też porzeczki, jagody i truskawki, wzeszedł i ładnie rośnie zielony groszek a szczypior taki wybujały, że aż trudno uwierzyć, że niczym nie podsypany.


Za dwa tygodnie mam dostać sadzonki pomidorów - koleżanka planuje mi je dać przed swoim urlopem a ja już się na nie bardzo cieszę.


c.d.n.

poniedziałek, 22 kwietnia 2019

Piłka nożna

Pod koniec marca ruszyły rozgrywki piłkarskie.

Krzysiek zmienił organizację, w ramach której gra w piłkę. Dowiedziałam się, że dotychczasowy trener zrezygnował z pełnienia funkcji a jego syn przeniósł się do innej organizacji.

Tak się złożyło, że znam nowego trenera i jego żonę, Krzysiek chodzi z ich synem do szkoły, a w zeszłym roku grał z nim jednej drużynie w koszykówkę.
Decyzję, czy syn chce grać w ramach dotychczasowej organizacji czy innej, zostawiłam samemu zainteresowanemu, ale wynik był łatwy do przewidzenia.

W nowej drużynie większość zawodników chodzi do tej samej szkoły co Krzysiek, więc się chłopcy i dziewczyny znają.
Tak, chłopcy i dziewczyny, ponieważ drużyna jest koedukacyjna.

Wszyscy zawodnicy mają nie tylko takie same koszulki (czerwone lub niebieskie) ale też takie same spodenki i skarpety - musiałam kupić cały komplet, ale wybrałam rozmiar nieco większy, tak na zapas. (A skoro już pojawił się w domu taki piękny nowiutki strój, zabraliśmy go ze sobą do fotografa na naszą wiosenną sesję w marcu.)


Na pierwszym treningu okazało się, że poprzedni trener może już i nie prowadzi żadnej drużyny, ale chętnie pomoże trenerowi w obecnej drużynie syna i jest obecny na każdym treningu i meczu. Krzysiek z łatwością zaadaptował się w nowej drużynie bo okazało się, że z wieloma chłopakami grał już wcześniej albo w piłkę nożną, albo w koszykówkę, a kilka osób zna ze szkoły.


Na pierwszym treningu okazało się też, że ponieważ wielu zawodników ma młodsze rodzeństwo, które też kopie piłkę tylko w młodszej drużynie, obie drużyny trenują razem. Trenerem młodszej drużyny jest ojciec dwóch dziewczyn z drużyny Krzyśka (a ich brat jest właśnie w tej młodszej.)


Sporo tu powiązań rodzinnych ale też i innych znajomości około szkolnych. Chyba z tego wynika tak ogromna dawka serdeczności, którą wyczuwam wśród dorosłych - to dość znaczna zmiana w stosunku do poprzednich sezonów. (Zdarzało się, że po wielu treningach i meczach, dla niektórych rodziców nadal byłam niezauważalna, całkowicie ignorowana, więc większość meczy spędzałam z Emilią na jakimś placu zabaw.)


Pierwszy mecz tego sezonu, mimo że podczas oberwania chmury, przypominał radosny piknik, tym bardziej, że wygraliśmy 5:1.

Podczas tego meczu Krzysiek strzelił pierwszego gola. Pierwszego w tym meczu, pierwszego w tym sezonie, pierwszego jako zawodnik jakiejkolwiek drużyny.


Kolejne mecze były przegrane (0:3, 0:2) ale za to Krzysiek zaliczył nową funkcję - bramkarza. I nie przepuścił żadnej piłki.

piątek, 19 kwietnia 2019

35 lat bez taty

35 lat temu, w Wielki Czwartek, 19 kwietnia 1984 roku, zmarł mój tato.

(16.01.1946 - 19.04.1984)

Miał 38 lat.

Niewiele mam zdjęć taty, a tych, na których jesteśmy oboje, 
można policzyć na palcach jednej ręki.

Poniżej, zdjęcie z mamą, tatą i bratem. 




wtorek, 16 kwietnia 2019

Wielkanoc

Idą święta, dom zmienił wystrój. Najpierw na zewnątrz, tuż przy drzwiach wejściowych, zawisł wieniec okolicznościowy:


A potem przyszła kolej na pokój dzienny.


Jajek, zajęcy, kurczaczków i kwiatków - w bród!


Kolorowe plastikowe jajka, nadziane słodkościami, już czekają na wielkanocny Egg Hunt. Dzieci pomogły pochować łakocie, ale nie dobierają się do nich, cierpliwie czekając na niedzielę.


Na wystawkę, obok jaj, przykicało kila zajęcy, w przeróżnym stylu: haftowane (autorstwa dwóch hafciarek), metalowy, pluszowy i szklany (z czekoladkami w środku.)



A nad telewizorem, między innymi na antenie, zakwitły kwiaty.
Wesołych Świąt!

sobota, 13 kwietnia 2019

Występy pierwszaków "Na farmie"

Wiosna to też czas programów muzycznych w lokalnych szkołach.
Koncert orkiestry, w której gra Krzysiek miał miejsce miesiąc temu, ale nie dysponowałam sprzętem nagrywającym, a w nawale innych spraw jakoś mi umknęło, więc choć dzisiaj o tym wspomnę.

W minionym tygodniu występowały pierwszaki (Emilia) a z nimi, dzieci z zerówki.

Motywem przewodnim tegorocznego popisu wokalnego była farma.
W ramach zajęć plastycznych, dzieci przygotowały te wszystkie kaczki, świnki i inne zwierzaki widoczne na filmach poniżej (przypięte do kurtyny.)

Różne piosenki przeplatane były kolejnymi zwrotkami "Old McDonald Had a Farm."



Emilii, i chyba nie tylko, najbardziej podobały się "Kaczuszki"



I bardzo się zdziwiła, że mama też ten utwór zna.

Występ dziecięcia uwieczniłam smartfonem - ugięłam się pod presją nastoletniej latorośli i w końcu wymieniłam starą komórkę na smartfona. Nie jest to najdroższy czy najbardziej szpanerski model, ale nagrywa filmy, ma GPS, a korzystając z niego w miejscach publicznych, nie przynoszę już wstydu memu nastoletniemu synowi. 😉

środa, 10 kwietnia 2019

Do trzech razy sztuka i jeden z problemów pierwszego świata

Pewnego wtorkowego popołudnia zepsuła mi się pralka.

Prała sobie, jak zawsze, aż nagle, na 5 minut przed końcem cyklu, przestała.
Co gorsza, nie dało się jej otworzyć i wyciągnąć prania.

Postępowanie według zaleceń z instrukcji obsługi nie przyniosło żadnej zmiany w zaistniałej sytuacji, więc zadzwoniłam do punktu napraw, z usług którego już kiedyś korzystałam. Niestety, technik mógł się pojawić najszybciej następnego dnia rano, ale żadnym tam bladym świtem a dopiero o 9 rano.

Uprzedziłam w pracy, że się spóźnię bo nic innego i tak nie mogłam zrobić.

Pan pojawił się punktualnie, pranie uwolnił, pralkę wybebeszył i aż poskrobał się po głowie ze zdziwienia bo podobno niezmiernie żadko zdarza się by równocześnie zepsuły się aż 3 różne części. Taka to była wyjątkowa ta moja pralka! Ponieważ koszt naprawy został oszacowany na $900, a pralka miała już 8 lat, postanowiłam kupić nową.

Zarwałam noc porównując modele różnych dostępnych marek, czytając opinie, zgłębiając szczegóły odnośnie ilości i rodzajów cykli, aż w końcu zostałam z trzema modelami spośród których wyłoniłam, już dobrze po północy, zwycięzcę.

Następnego dnia udałam się do pobliskiego sklepu na zakupy. Nie meli w magazynie wybranej przeze mnie tańszej wersji, więc by nie czekać 7-10 dni, postanowiłam kupić wersję droższą, ale za to obecną w magazynie sklepu. Jeszcze dopłaciłam za umieszczenie sprzętu w puncie docelowym i instalację oraz wywiezienie starej pralki, i z niecierpliwością zaczęłam odliczać dni aż mi to cudo przywiozą. (Szczęściem w nieszczęściu zakup pralki poszedł już na następny cykl rozliczeniowy karty kredytowej, co dało mi kilka tygodni więcej na wygrzebanie się z dołka, który tym zakupem został pode mną wykopany.)

Z numerem faktury z łatwością można sprawdzić na stronie sklepu w którym miejscu aktualnie znajduje się samochód dostawczy, a sam czas, w którym miał się u mnie pojawić, był podany z dokładnością do pół godziny. I nawet nie kolidował z dość bogatymi planami w związku z feriami wiosennymi.

Panowie z nową pralką przybyli, starą pralkę zabrali, węże zasilające nową pralkę w wodę do ujęcia podłączyli i zniknęli na dłuższą chwilę na pace samochodu. Kiedy pojawili się ponownie, okazało się, że pralka jest uszkodzona, czego wcześniej nie było widać spod oryginalnego fabrycznego opakowania.

Samochód odjechał zabierając obie pralki, i tę starą, i tę nową, uszkodzoną.

Ponieważ miałam do załatwienia sprawę w pobliżu sklepu, udałam się tam osobiście w celu ustalenia co dalej.

Okazało się, że trzeba zamówić nowy egzemplarz bo więcej sztuk w magazynie nie ma. W takim razie, skoro i tak zamawiam i muszę czekać (7-10 dni), to poprosiłam o tę tańszą, oryginalnie przeze mnie wybraną wersję. W końcu $130 na piechotę nie chodzi.

Pralka zamówiona, różnica przelana na konto karty kredytowej, którą płaciłam, pozostaje czekać. I kolejny raz targać się z klamotami do pobliskiej pralni.

Po tygodniu, a w dwa tygodnie od zepsucia się starej pralki, dostałam powiadomienie, że pralka już jest w sklepie i termin dostawy. Wyszłam wcześniej z pracy, samochód dostawczy pojawił się punktualnie. Panowie pralkę odpakowali, stwierdzili, że nie jest uszkodzona, przetransportowali do kuchni, i kiedy jeden z nich chciał ją podłączyć do kontaktu, zamarł z wtyczką w ręku.

Pralki Boscha, mimo, że sprzedawane w USA, wtyczki mają na 240 wolt i nie można ich podłączyć do standardowego kontaktu, tego, do którego podłączoną była stara pralka.

Pralki Boscha stosują na rynku amerykańskim takie rozwiązanie, że pralkę podłącza się do suszarki a dopiero suszarkę do gniazdka - suszarki w USA mają inne, niestandardowe wtyczki i zasilanie nie na 110 wolt tylko ns 240 (a może na 220, nie znam się przecież na tym.) O fakcie tym nie poinformowano mnie w sklepie, pozwalając wydać tysiąc dolarów na sprzęt, którego nie mogę podłączyć do sieci.

Ponieważ moja stara, już podad 13-letnia, ale rzadko używana suszarka ma się dobrze, nie wymieniałam jej na nową, bo nie widziałam potrzeby na wydawanie kolejnego tysiąca dolarów.

We troję staliśmy dobrą chwilę mocno skonsternowani, ale kiedy wykluczyliśmy żart prima aprilisowy (akurat był to 1 kwietnia), pralka wróciła na pakę samochodu, a ja zaczęłam rozważać możliwe opcje dalszego postępowania w tej sytuacji:

  • wymienić na pralkę innej marki,
  • wezwać elektryka, który przerobi instalację tak, by można było pralkę podłączyć.

Panowie na pożegnanie doradzili mi, żebym skontaktowała się z właścicielem sklepu bo sytuacja jest niedopuszczalna.

Po chwili zadzwonił ten nieszczęsny sprzedawca, który zapomniał mnie poinformować, o specjalnych wymaganiach odnośnie podłączenia wybranego przez mnie sprzętu, i przedstawił mi dwie możliwe opcje. Z jego wypowiedzi jednoznacznie wynikało, że wolałby, abym wybrała wersję z przerabianiem instalacji, bez konieczności wymieniania pralki na inny model, więc mu grzecznie, acz zdecydowanie wyjaśniłam, że przerabianie kontaktu tylko z pozoru wydaje się łatwiejszym rozwiązaniem bo, po pierwsze, nawet nie wiem gdzie szukać licencjonowanego i godnego zaufania elektryka, ile będę musiała czekać aż kontakt przerobi i z pewnością będzie to sporo kosztowało, a ja już wydałam za przyjście technika do zepsutej pralki i zapłaciłam za nową pralkę, z której nie mogę korzystać. Powiedziałam, że oddzwonię, bo muszę sprawę przemyśleć po czym się rozłączyłam.

Postanowiłam pralkę wymienić na innej marki. Tym razem wyboru dokonałam szybciej, bo zostały mi dwa modele z poprzednich poszukiwań. Dzwonię do sklepu, a tu mi pan wyskakuje z propozycją:

Znajomy elektryk, któremu sklep zleca różne prace, w ramach koleżeńskiej przysługi, przerobi mi ten kontakt za pół ceny. 

Zgodziłam się, ponieważ na tę inną pralkę musiałabym czekać 7-10 dni.

Elektryk wpadł następnego dnia, pomiędzy innymi pracami (a ja kolejny raz urwałam się z pracy), zrobił odpowiednie podłączenie i skasował  $100. Akurat zadzwoniła do mnie koleżanka, więc nie patrzyłam mu na ręce i nie wiem jak to zrobił, ale ani na ścianie ani na podłodze nie było śladu po jakichkolwiek działaniach, tylko obok gniazdka dla suszarki pojawiło się drugie, to nowe, dla pralki. Przy okazji wyszło na jaw, że ta "przysługa" elektryka polega na tym, że nieszczęsny sprzedawca z własnej kieszeni pokryje drugą połowę kosztów przerobienia instalacji. Coś mi się wydaje, że chłopak pokpił sprawę i chyba się bał, że straci pracę.

Następnego dnia znowu musiałam wyjść z pracy wcześniej z powodu pralki.
Do trzech razy sztuka - przywieźli, podłączyli, sprawdzili czy działa, pośmialiśmy się (za każdym razem przywoził mi pralkę ten sam kierowca tylko z innym pomocnikiem) i panowie odjechali. A ja szybciutko nastawiłam pierwsze pranie.

Kiedy podziękowałam szefowi za wyrozumiałość w związku z licznymi nieobecnościami w pracy z powodu pralki, zażartował, że to i tak zajęło mniej czasu niż jakbym miała biegać z tym praniem do najbliższej rzeki . . . ( No dobrze, wodę bieżącą w kranie cały czas miałam.) . . . bo jak mawia jego córka "to jeden z problemów pierwszego świata."

niedziela, 7 kwietnia 2019

Wiosenne burze, tęcza, i rozpoczęcie sezonu koszenia trawników

Wiosna rozgościła się na dobre.
Przyniosła ze sobą deszcze i burze, ale także i tęcze.


Ociepliło się i pada, więc wszystko rośnie, jak to wiosną. I kwiatki i trawa, która, choć pięknie zielona, sama się nie skosi, a przycięta nisko, ładniej wygląda.


Ciągle zapominałam wsadzić do samochodu baniak na benzynę do kosiarki a z zeszłego roku już mi nic nie zostało. Ale że trawa wybujała ponad miarę, zmobilizowałam się w końcu, w drodze z pracy wstąpiłam na stację benzynową i w zeszły czwartek zainaugurowałam sezon koszenia trawnika.


Po tygodniu znowu kosiłam bo trawa rośnie jeszcze szybciej niż moje dzieci.
Kilka tygodni temu rozsypałam środek na mech i inny, przeciwko chwastom. Ten drugi miał domieszkę nawozu specjalnie przeznaczonego dla trawy. Mchu jest mniej, dzięki czemu trawa ładniej rośnie. Chwastów też jakby mniej. Nie wiem czy to zasługa chemii czy efekt częstych inspekcji i mozolnego wyrywania. W każdym razie trawnik przed domem wygląda ładnie. W końcu!


Przywiozłam też trochę wiórów i odświeżyłam nieco te miejsca przed domem, w których trawa nie rośnie.


Za domem najpierw musiałam wyzbierać liście i pozimowe śmieci, dopiero potem wysypałam wiórami rabatkę.


Przy okazji uporządkowałam pnący jaśmin, który prosił się o nową podpórkę już od kilku lat, ale tak mi schodziło i schodziło. Co wypuścił nowe pędy to je wplatałam w drabinkę, bez ładu i składu, i w końcu wyglądało to jak jeden wielki supeł, gmatwanina pędów. Rozplątanie tego bałaganu zajęło mi sporo czasu, trochę pędów nie wyszło z tego cało, ale większości nic się nie stało.


Kilka dni wcześniej kupiłam nową podpórkę, ale że przez lata jaśmin się rozrósł, wypuszczając bardzo długie pędy, postanowiłam poprowadzić go wzdłuż zadaszenia nad tarasem. Wypatrzyłam w sklepie niewysoki płotek, taki na 30 cm, i przybiłam go do góry nogami wzdłuż dwóch belek. Na razie jaśmin dochodzi jedynie do połowy jednego boku, ale z czasem powinien opleść ładnie siatkę i z drugiej strony. Już teraz ładnie to wygląda, ale tak naprawdę to czekam na czas kwitnienia.


Na zimowej wyprzedaży kupiłam światełka na energię słoneczną, z żaróweczkami w kształcie kwiatków, i przypięłam je wzdłuż boków zadaszenia - wystarczyło na 3 boki.


Światełka włączają się same kiedy zapada zmrok. Po słonecznym dniu, energii w baterii wystarcza na całą noc. Mrugają do mnie przez okno sypialni.


Już prawie uporałam się z pozimowym sprzątaniem ogródka. Teraz mam przymusową przerwę, bo jest zbyt mokro.


Ale udało mi się wczoraj skosić trawnik - skończyłam na pół godziny przed mega burzą.


Koleżanka z pracy pracuje nad rozsadą pomidorów - ładnie wzeszły i już są gotowe do rozsadzania, więc powoli trzeba się brać za przygotowanie grządek pod pomidory.


I jeszcze jeden, niezbyt wdzięczny projekt do odpracowania czyli usunięcie trawy i mchu z pomiędzy płyt chodnikowych. Chyba nikt tego nie lubi.




czwartek, 4 kwietnia 2019

Ostatni mleczny ząb

Podczas ferii wiosennych rozstaliśmy się ostatecznie z zębami mlecznymi Krzyśka.

Mieliśmy umówioną wizytę w celu wyrwania dwóch ostatnich, ale jeden z nich sam wypadł, w czym pomogła mu pizza, a stało się to na 3 dni przed zaplanowaną wizytą u dentysty. Dzięki temu szczęśliwemu zbiegowi okoliczności zapłaciłam za usunięcie tylko jednego zęba a nie dwóch.

Bezpośrednio po opuszczeniu gabinetu stomatologicznego Krzysiek nieco marudził, narzekał, że mu zimno i smutno - to pewnie pod wpływem znieczulenia. Ale pozbierał się dość szybko i już wieczorem pytał dlaczego tego dnia nie poszedł na karate. Wydawało mi się, że trening po ekstrakcji nie jest wskazany, ale najwidoczniej zasada ta nie obowiązuje w przypadku nastoletnich twardzieli.

Następnego dnia już nic Krzyśka nie bolało i jadł normalnie wszystko na co miał ochotę.

Etap zębów mlecznych u jednego dziecka zakończony, pałeczkę sztafety przejęła Emilia, której chwieją się już kolejne ząbki.

(Zdjęcie z sesji u fotografa.)

poniedziałek, 1 kwietnia 2019

U fotografa

Jak od kilku lat, udaliśmy się w marcu do studia na sesję fotograficzną z okazji moich urodzin. Zbyt wiele się działo w czasie zbliżonym do dnia moich urodzin, więc sesję odłożyłam nieco, do ferii wiosennych.

Ponieważ w ubiegłym roku Emilia stroiła straszne fochy podczas sesji a i Krzysiek nie sprawiał wrażenia szczególnie szczęśliwego, w tym roku, zanim zarezerwowałam termin, zapytałam dzieci, czy ogóle mają ochotę wybrać się ze mną do fotografa. Miały. Fantastycznie oboje współpracowali z panią fotograf.

25 marca 2019

Kiedy już uwieczniliśmy się w bieli, przebraliśmy się w koszulki - dzieci w szkolne, ja w tę ulubioną, z hasłem "Never Give Up"

25 marca 2019

Na tym przebieranki się nie skończyły. Ponieważ właśnie zaczyna się sezon piłki nożnej, Krzysiek przebrał się w sportowy uniform. Emilia wystąpiła w stroju baletnicy. Ale te zdjęcia pokażę kiedy indziej. Dzisiaj, na koniec, ja, autorka Okruchów:

25 marca 2019