|
Krzyś i Emilia udają się w śnieżną dal naszej ulicy . |
Zima stulecia odeszła, powędrowała dalej, pozostawiając po sobie setki zdjęć i dreszcz, przebiegający po plecach na samo wspomnienie paraliżu, jaki ogarnął całe miasto w czasie jej wizyty.
No bo jak się dziwić panice, kiedy do miasta, w którym zimy bywają tak łagodne, że listonosze cały rok dostarczają przesyłki w krótkich spodenkach, nagle dociera rekordowo długa fala zimna, i nie dość, że pozostaje w miejscu przez niemal dwa tygodnie, to jeszcze prawie bije rekord chłodu od czasów rozpoczęcia pomiarów meteorologicznych, czyli od końca XIX wieku.
Najniższą, zanotowaną w minionym tygodniu u nas temperaturą, było - 23°C.
To zaledwie o jeden stopień cieplej niż w 1972 roku, kiedy to temperatura spadła do - 24° C. Czyli było zimno.
|
Emilia, zmęczona przedzieraniem się przez śnieg po kolana |
Spadł też śnieg.
Niby nie aż tak wiele - u nas około 30 cm, ale to i tak jakieś 10 razy tyle co spada tutaj przeciętnie przez całą zimę. I zazwyczaj topnieje w ciągu kilku godzin. A tym razem, z racji temperatury, śnieg miał się dobrze i skrzył się promieniach słońca przez calutki tydzień.
|
Kołaj! - sąsiedzka wizyta |
Ludziska pozamykali się w domach, i kto nie musiał, nosa z domowych pieleszy nie wystawiał. Szkoły pozamykano na cztery spusty i dopiero w piątek, po całym tygodniu prawdziwie zimowych ferii, rodzice mogli nieco odpocząć, posyłając pociechy na lekcje. Wszystkie zajęcia poza lekcyjne również odwołano.
|
Krzyś, sprawdzający jak się jeździ po śniegu na hulajnodze |
Warunki drogowe były kiepskie, z każdym dniem gorsze, bo miasto nie jest przygotowane na tego rodzaju kataklizm. Przy okazji okazało się, że u nas nie sypie się solą, bo Oregon nieoficjalnie jest stanem, w którym nie używa się soli do posypywania dróg. Główne drogi posypywano żwirem. Podobno jeździły też jakieś pługi, ale ciężko się było dopatrzeć śladów ich działalności.
Jednym słowem, drogowcy, jak w wielu innych miejscach i w innych krajach nie byli przygotowani i zawalili na całej linii.
W niektóre miejsca nie docierała poczta, służby oczyszczania miasta przegrały z naturą i nie dawały rady wywozić śmieci w ustalonych terminach. Do nas dotarli dwa dni po terminie, ale my raczej nie produkujemy stert śmieci i nasz kontenerek, najmniejszy z możliwych, i tak nie był pełen.
|
Dzień trzecie - śnieg na trawniku przed domem nieco udeptany, asfalt na ulicy nadal pod śniegiem. |
Siedzieliśmy więc w domu, cieszyliśmy się zimą, aczkolwiek z każdym dniem z mniejszym entuzjazmem. Po tych siedmiu dniach mamy dosyć aż do następnego roku - zimy może już u nas nie być w tym sezonie. No, może z wyłączeniem Bożego Narodzenia...
|
Powrót ze spaceru |
We wtorek przedszkole powróciło do normalnej pracy - nie ma to jak prywatna firma! Mogłam więc pojechać do pracy, zabierając ze sobą Krzysia, zachwyconego możliwością pogrania na moim służbowym komputerze. W czwartek ponownie pojechał ze mną do pracy - tym razem wyskrobał ze skarbonki drobniaki i nakupił puszek z napojami z pracowego automatu.
Jakoś trzeba było zagospodarować tyle wolnego czasu. Krzyś powyciągał po kolei wszystkie zabawki i bawił się nawet tymi, które od dawna leżały zapomniane w szafie. Wymyślał też sam zabawy typu
Piraci (zdjęcia w poprzednim wpisie). Sporo oglądał kreskówek, grał na komputerze, ale też i czytał. Chyba i on sam z radością przyjął powrót do szkoły. Ja - z ulgą. Byłam już zmęczona tym zamknięciem z Milusińskimi...