sobota, 27 lutego 2021

Lunearia

Lunearia to kolejny bardzo udany projekt Amanity. Szczęśliwa jestem niezmiernie bo załapałam się na testowanie wzoru, a miejsca zapełniły się szybciutko. 

Dzięki temu, że mnie nieco ostatnio ubyło, testowałam rozmiar S.


Sweterek ma bardzo ciekawą kosntrukcję - robiony jest od góry z nietypowym kształtowaniem dekoltu, ale wszystko przepięknie się układa.


Oryginał Amanity robiony jest z dwóch nitek różnych włóczek, przy czym jedna z nich to cieniutki  moherek. Mam w zapasach moher w trzech kolorach, ale z tych grubszych, i niestety nie nadawał się do tego projektu, więc moja Lunearia powstała z pojedynczej nitki Moscow Chic (bez moherowego meszku) z Troitsk Yarn.


Sweterek powstał dość szybko, w niecały miesiąc, mimo że robiłam go na drutach 2.5 mm (wykończenia na drutach 2 mm). 


Do robienia zdjęć zaangażowałam, tradycyjnie, dzieci. Te w domu robiła Emilia, w ponure deszczowe popołudnie. Zdjęcia na zewnątrz, następnego dnia, robił Krzyś. I jedne i drugie nie są najlepsze, ale już mi się nie chce urządzać kolejnej sesji. Kolor lepiej oddają zdjęcia zrobione wewnątrz.


Testując wzór powinno się unikać modyfikacji i tego się trzymałam, ale skoro opis dopuszczał nieco dowolności w kwestii długości korpusu i rękawów, to je wydłużyłam, dopasowując do swojej figur. Zdecydowanie wolę nieco dłuższe rękawy bo w tych 3/4 marznę.

Luśka bardzo mi się podoba, tym bardziej, że dobrze w niej wyglądam!


  • wzór: Lunearia by Amanitaa (Agata Mackiewicz)
  • rozmiar S
  • włóczka: Moscow Chic (Troitsk Yarn)  50% wełna-50% nylon, 200 m-50 gr, zużycie 267 gram czyli 1068 metrów
  • druty 2.5 mm, 2 mm

środa, 24 lutego 2021

Mt. Pisgah - Outer Loop

Na początku lutego wybraliśmy się ponownie na Mt. Pisgah - ja w nowych butach. Tym razem nie weszliśmy na szczyt ale obeszliśmy masyw dookoła trasą Outer Loop. Na mapie poniżej trasa ta zaznaczona jest kolorem czerwonym.


Naniosłam na mapę trasy naszych poprzednich wycieczek: niebieska (luty 2020), żółta (październik 2020), zielona (listopad 2020), różowa (grudzień 2020). Jeszcze trochę niezaliczonych tras zostało. Czarnymi kropkami oznaczyłam parkingi samochodowe czyli możliwe punkty wyjścia.

Pokonanie jedenastokilometrowej pętli zewnętrznej zajęło nam prawie trzy i pół godziny. Trasa długa, ale tylko pierwszy odcinek, około 1/3, prowadzi pod górę a potem to już tylko w dół i po płaskim. Niemniej jednak, pod koniec Emilia była już bardzo zmęczona, ale dała radę - dzielna dziewczyna!


Kiedy wyruszaliśmy, padał deszcz, więc zostawiłam aparat fotograficzny w samochodzie. Nie minęło pół godziny i deszcz ustąpił, a kiedy pokonywaliśmy ostatnie kilometry, między chmurami prześwitywał błękit nieba i nawet dane nam było ogrzać twarze w promieniach popołudniowego słońca. Mimo deszczu, parking był wypełniony samochodami, a na szlaku, zwłaszcza na odcinku prowadzącym na szczyt, bardzo dużo ludzi.

Na pierwszym odcinku, tym najbardziej uczęszczanym i pod górkę, spotkaliśmy znajomych. Wracali już ze szczytu jako że wyruszyli dużo wcześniej od nas. Nasza wycieczka z miejsca zyskała na atrakcyjności i nawet jakby temperatura powietrza nieco się podniosła - bo tak wogóle to dość chłodno było tego dnia.

Wraz z odbiciem od trasy prowadzącej na szczyt zniknęli niemal wszyscy turyści i resztę szlaku mieliśmy niemal całkowicie dla siebie, napotkaliśmy tylko kilka osób przez te pozostałe dwie godziny. Trochę żałowałam, że aparat został w samochodzie bo widoki były godne uwiecznienia a zdjęcia robione telefonem nie są zbyt dobrej jakości. Trudno.

Trasa bardzo nam się podobała i zgodnie stwierdziliśmy (nawet wykończona Emilia), że musimy wybrać się na szlaki po tej drugiej stronie góry. Ale to może kiedy nastąpi nieco suchsza pora, bo jak na razie jest tam stanowczo zbyt mokro. Stokami spływają sobie potoki wody przecinając szlak, zamieniając go w grząskie bagienne rozlewisko. Kilka razy zdarzyło nam się obchodzić takie rozlewiska albo przeprawiać się przez potok przeskakując z kamienia na kamień.


Ponieważ przeszkody wszystkie pokonaliśmy, nikt z nas nie wpadł do wody ani błotnej kałuży, trudości te zapisały się w pamięci jako dodatkowa przygoda. Choć raz Krzysio poślizgnął się i myślałam że wyląduje w błocie, ale jakimś cudem złapał równowagę, podparł się ręką o kępę trawy i obyło się bez utytłania całkowitego. A ochlapani błotem z tyłu byliśmy wszyscy i tak bo buty mamy bez błotników.

To właśnie na tej trasie przetestowałam moje nowe buty do wędrowania, i jak już wcześniej pisałam, egzamin zdały.


To była nasza najdłuższa piesza wycieczka jak do tej pory - 11 km! Wyruszyliśmy dość późno, po lanczu, więc nie mogliśmy sobie pozwolić na zbytnie ociąganie się nie chcąc wracać po ciemku. Gdybyśmy mieli więcej czasu do zmierzchu, pewnie odpoczywalibyśmy nieco częściej i dłużej. Pomimo zmęczenia, wszyscy troje byliśmy bardzo zadowolenie z tej wyprawy.

niedziela, 21 lutego 2021

Takie buty!

Od października do końca stycznia, wraz z kilkoma osobami z pracy, usiłowaliśmy nieco schudnąć w ramach naszej dorocznej zabawy opartej na telewizyjnym programie Biggest Loser. Zabawa trwała 13 tygodni i oprócz zwykłych trudności związanych zazwyczaj z odchudzaniem się, potykaliśmy się o dodatkowe przeszkody w postaci świąt: Dziękczynienia, Bożego Narodzenia, Sylwestra, a w moim przypadku, jeszcze i urodzin Krzysia. Nie było łatwo! 

No tak, ale odchudzanie nigdy nie jest przecież łatwe...

Przez te 13 tygodni udało mi się zgubić 8.8% siebie, czyli 6 kg (13.3 funtów) tłuszczyku.

Wynik ten okazał się najlepszy, a tym samym wygrałam!

W nagrodę, poza oczywistą satysfakcją i ogromnym zadowoleniem, otrzymałam też kopertę wypełnioną gotówką, za którą kupiłam sobie porządne buty do wędrowania.


Buty owe zostały juń przetestowane i egzamin zdały z dość wysoką oceną - przewędrowawszy 11 kilometrów nie nabawiłam się żadnych odcisków, otarć, czy odparzeń, było mi ciepło w stopy, sucho, i wygodnie.

czwartek, 18 lutego 2021

A piłka toczy się dalej...

Od stycznia Krzysiek znowu gra w piłkę. Nie sądziłam, że treningi sprawią mu aż taką frajdę! Jest tak nakręcony, że w dni, kiedy nie ma traningów, sam sobie je organizuje, wciągając do tego siostrę.

zdjęcie przez walentynkową dekorację


Stare korki rozleciały się, ale mój zawodnik ma już nowe. Od tego tygodnia, trening już nie dwa razy w tygodniu, a pięć - od poniedziałku do piątku! 
Syn zachwycony! 

Wczoraj miały też miejsce kwalifikacje do drużyny. Krzysiek się załapał, ale jeden z jego kolegów, z którym razem kopali piłkę kilka lat, niestety nie. 

Emilii treningi z bratem jak na razie podobają się, ale nie wiem czy na tyle, by chciała się zapisać na piłkę. Zobaczymy. 

W marcu zaczynają się mecze, ale w związku z pandemią, bez widowni - jedynie zawodnicy, trenerzy, i sędziowie mają prawo przebywać na terenie obiektu.

Walentynki już za nami, ale dekoracje jeszcze trochę powiszą - mamy trzy takie serca, przyniesione w ubiegłach latach ze szkoły przez Emilię - jedno jest w oknie Emilkowego pokoju, jedno w oknie kuchennym, a jedno na zewnątrz, przy drzwiach wejściowych. A żeby było zabawniej, sąsiedzi naprzeciwko, mają przy drzwiach wejściowych dokładnie takie samo.

poniedziałek, 15 lutego 2021

Smutny dzień

20 lat temu, 15 lutego 2001 roku, zmarła moja mama. 

Odeszła, pokonana przez chorobę-raka piersi.

Brakuje mi jej każdego dnia.

Ostatnie wspólne zdjęcie z mamą, 8 października 2000, Wadowice.



piątek, 12 lutego 2021

Upper Shotgun Creek Trail

W marcu ubiegłego roku wybraliśmy się do Shotgun Recreational Area i zaliczyliśmy jeden z dwóch szlaków, których pętle składają się w kształt ósemki. O tamtej wycieczce (Drury Ridge Loop) pisałam tutaj KLIK. (Na mapie poniżej, trasa zaznaczona na żółto.)

W tym roku wybraliśmy się do Shotgun Recreational Area ponownie, ale tym razem przespacerowaliśmy się krótszym szlakiem, Upper Shotgun Creek Trail - trasa zaznaczona na mapie poniżej na czerwono.


Mimo że dni już coraz dłuższe, to jednak nadal dość chłodne. Pomimo słonecznej pogody było zimno. Niby temperatura powyżej zera, ale o ile nie szliśmy dość szybko, marzłam. 

Trasa krótka (niecałe 4 km) i niezbyt wymagająca, więc nie było jak się zmachać i rozgrzać. Najbardziej zmarzły mi stopy - zwykłe sportowe obuwie do biegania dobre jest na letnie wycieczki, ale nie na te jesienno-zimowe. Zmarzłam tak bardzo, że postanowiłam zaopatrzyć się w odpowiednie obuwie - postanowienie to już zrealizowałam, nowe buty przetestowałam i jestem z nich bardzo zadowolona (wygodne i ciepłe!)


Shotgun Recreational Area nie jest aż tak popularnym miejscem jak Mt. Pisgah, gdzie ostatnio często wędrujemy, i w związku z tym na szlaku spotkaliśmy o wiele mniej osób - przy nadal panującej pandemii, niewielka popularność stanowi ogromną zaletę!

Mimo zimy, w lesie sporo zieleni, głównie dzięki paprociom, ale to mchy zdecydowanie królują. Oregoński klimat bardzo im służy - te ociekające deszczem i mgłą zimowe miesiące, kiedy temperatura oscyluje nieco powyżej zera!


Chętnie podziwiam mięsistą soczystość ich zieleni a omszałe pnie i skały wyglądają szalenie malowniczo. Jedyne miejsce, w których nie chcę widzieć ani odrobiny tego rodzaju zieleni to dach mojego domu!

Nacieszyliśmy się leśnymi widokami mchów, porostów, potoku, przebrnęliśmy przez bagniste odcinki i nawet żadne z nas się tym razem nie poślizgnęło i nie wylądowało w błotku. 

Na koniec jeszcze zatrzymaliśmy się na chwilę na placu zabaw. Na chwilę, ku żalowi Emilii, bo było mi strasznie zimno. Trochę ogrzałam się w toalecie, która, jak nie oregońskie WC w dziczy, miała ogrzewanie, na dodatek działające! No ale ileż można siedzieć w ubikacji... 

Ponieważ na wycieczkę wybraliśmy się dość późno, bo po lanczu, a bramę ośrodka zamykają o 4.30, i tak trzeba było się powoli zbierać. Ale myślę, że jeszcze się tam wybierzemy, bo ten potok aż prosi się by w nim latem chłodzić stopy.




wtorek, 9 lutego 2021

Ciasto na bazie jogurtu z gruszkami

Przepis na ciasto na bazie jogurtu z gruszkami dostałam od Megumi, pani od pianina, ale oryginalnie pochodzi on stąd KLIK


Ponieważ akurat gruszek w domu nie miałam, zastąpiłam je jabłkami i już tak zostało - od kilku miesięcy ciasto to stanowi zdecydowany hit u nas, i zdarza się, że całe "znika" w ciągu jednego popołudnia. Ponieważ ciasto to jest niesamowicie proste w przygotowaniu i jeszcze mi się nie udało go zepsuć, postanowiłam podzielić się przepisem. 

Potrzebne składniki:

  • 3/4 szklanki gęstego zwykłego yogurtu (1 szklanka = 250 ml)
  • 1/4 szklanki oleju
  • 2/3 szklanki cukru
  • 2 duże jajka
  • 1/2 łyżeczki ekstraktu z wanilii (zwykły cukier waniliowy też może być)
  • 1 łyżeczka startej skórki z cytryny (ja używam ekstraktu w płynie)
  • 1 i 1/4 szklanki mąki
  • 1 i 1/4 łyżeczki proszku do pieczenia
  • 1/4 łyżeczki sody (zdarzyło mi się użyć jedynie proszku do pieczenia i też wyszło dobrze)
  • 1/4 łyżeczki soli
  • 2 średniej wielkości gruszki (w moim wydaniu 2 duże lub 3 mniejsze jabłka) 
  • 1 łyżeczka cynamonu (ja nie dodaję pnieważ Emilia nie lubi cynamonu)
  • cukier puder  
  • (OPCJONALNIE: by nieco "podrasować" kolor, dodaję odrobinkę kurkumy)

Przygotowanie:

  1. Rozgrzewamy piekarnik do 180 stopni C (= 350F). Wykładamy formę papierem do pieczenia (ja tego nie robię), smarujemy formę tłuszczem i posypujemy mąką. 
  2. Mieszamy w misce jogurt, olej, cukier, jajka, wanilię i skórkę z cytryny.
  3. Dodajemy, przesiewając przez sito, wymieszane mąkę, proszek do pieczenia, sodę i sól.
  4. Mieszamy aż wszystkie składniki połączą się w gładką masę.
  5. Wlewamy ciasto do formy.
  6. Gruszki (lub jabłka) myjemy, obieramy, odrzucamy gniazda nasienne, kroimy na plasterki, które następnie układamy na cieście jak nam pasuje. 

  7. Pieczemy 40-50 minut.
  8. Po ostudzeniu posypujemy cukrem pudrem. (Moje dzieci nie życzą sobie cukru pudru na cieście, więc ten krok pomijam.)
SMACZNEGO!

sobota, 6 lutego 2021

Sukienka

Zmarźluch jestem, postanowiłam więc zrobić sobie gruby, wełniany, ciepły sweter. Włóczkę miałam - ze starego swetra (tego), który się rozciągnął na szerokość, więc go sprułam, już kilka ładnych lat temu. Aby jesiennemu melanżowi dodać nieco charakteru, dołożyłam cienką ciemnobrązową nitkę.

Zaczęłam od góry, z okrągłym karczkiem, a że dziergałam na drutach 5 mm, to szło dość szybko. Ale kiedy już miałam dość sporo korpusu, okazało się, że sweter wyszedł mi za wąski i nie będzie to takie nieco za duże i za luźne swetrzysko. Ale nie chciało mi się zaczynać od nowa, więc stweirdziłam, że zamiast swetra będzie sukienka! 


Włóczki miałam wystarczająco, nawet jeszcze zostało. 

Aby dekolt ładniej się układał, na karczku zastosowałam rzędy skrócone.


Po wypraniu i blokowaniu trochę się zmarwiłam, że sukienka nie będzie się dobrze nosić z racji wagi (w sumie 670 gram), ale jak już się wciągnie na grzbiet to wcale się  aż tak ciężka nie wydaje. A jak się nie sprawdzi, to zawsze można spruć i zrobić coś innego, prawda? 


Dzieci stwierdziły, że sukienka jest fajowa, taka jak z drogiego sklepu, a ja uważam, że nieźle w niej wyglądam, jest mi w niej ciepło i wygodnie.


Rękawy i dół wykończyłam szydełkiem. Podziwiam na Ravelry piękne dzianiny wykonane przez Migdal, a jej sweterki wykończone są tak pięknie i ciekawie, i wydaje mi się, że właśnie szydełkiem. (W opisie zawsze podane jest też i szydełko.) Postanowiłam spróbować, i choć melanżowa włóczka nie dała aż tak oszałamiającego efektu, to i tak mi się podoba.


Wydaje mi się też, że dzięki takiemu wykończeniu dół sukienki nie podwija się. Zwykły ściągacz też sprawiłby, że sukienky by się nie podwijała, ale tak jest inaczej - ciekawiej?


  • włóczka 1: Moda Dea Cartwheel w kolorze Bronzonberry, 100% wełna, 70 m/50 gr (zużycie 530 gram czyli 742 metry)
  • włóczka 2: Jubilee Yarn Baby Soft Bamboo Cotton w kolorze ciemnobrązowym, 50% bawełna, 50% wiskoza z bamusa, 280m/50 gr (zużycie 140 gram czyli 784 metry)
  • druty: 5 mm (4 mm na plisę przy szyi)


Kici moja sukienka też bardzo przypadła do gustu, choć zapewne z innego powodu niż mnie. Otóż Kicia uznała, że to wspaniałe legowisko! Jak by nie było, 100% wełny...



środa, 3 lutego 2021

Kicia

Kicia to kot bardzo ciekawski, i mimo upływu lat, mimo, że już metrykalnie jest stateczną Kocicą, nadal wszystko musi sprawdzić i koniecznie być w centrum uwagi (w kwestii tej drugiej cechy  ostro współzawodniczy z Emilią). 

Każdego poranka, kiedy zaczynam pracę zasiadając do komputera, Kicia wskakuje na biurko, przekonana, że jest to najwłaściwsza pora na poranną porcję pieszczot. Mruczy tak głośno, że chyba nawet na ulicy ją słychać. Przechadza się po klawiaturze, a kiedy już ma dosyć spacerów, układa się na biurku do drzemki.


Często w ten sposób uczestniczy w moich pracowych sesjach i spotkaniach.

Czasami układa się na stosie dokumentów albo na podkładce pod myszkę.


Zwykłe gryzonie też łapie, zazwyczaj zostawia je na tarasie albo na chodniku, choć zdarzyło jej się wnieść truchło do domu. (Zdjęcia nie będzie!)

Ale nie tylko mnie nadzoruje w pracy - dzieci też trzeba sprwdzić, bo kto wie czy taki nastolatek aby na pewno zajmuje się w swoim pokoju nauką?


Czasami dozór jest nieco bardziej dyskretny - Kicia znajduje sobie punkt obserwacyjny na jednej z półek obok biurka i, udając że śpi, pilnuje. 

A kiedy starsze dziecko dopilnowane, to trzeba upewnić się, że i to młodsze nie zaniedbuje, ot choćby lekcji religii. 


Jak by co, to ogonkiem można dyskretnie wskazać właściwą odpowiedź.

Jak nie trzeba pilnować domowego inwentarza, Kicia sprawdza czy w obejściu wszystko w porządku. Deszczową zimową porą nawet nie musi opuszczać ciepłego zacisza domowego - od czego wszak są okna? Po pianinie wskakuje na parapet, a w kuchni siada na stole i filuje kto tam spaceruje przed domem. Takie pilnowanie domu bywa bardzo wyczerpujące, jeść się chce a potem należy właściwie ugasić pragnienie.


Po posiłku i ugaszeniu pragnienia można nareszcie odpocząć. Ale nawet podczas drzemki trzeba mieć baczenie bo przecież ktoś mógłby chcieć ukraść pastę do zębów!


Albo szczoteczki! 

Kocia praca nigdy się nie kończy! Tyle miejsc do sprawdzenia, tyle półek, koszy, koszyków, kartonów, szaf, łóżek! 

W wyniku ciężkiej, fizycznej pracy, często pracownik upoci się, ubrudzi, ale żeby tak odrazu kąpać??? Sierść się jeży na grzbieice!