środa, 29 sierpnia 2018

Przekąska w drodze do domu

Do Clay Creek Recreation Area prowadzi kilka dróg. Jadąc tam, wybrałam trasę nieco dłuższą, ale za to dobrze mi znaną, prostszą, a także szybszą do pokonania. Na powrót zaplanowałam trasę, której dotąd nigdy nie przejechałam, mniej uczęszczaną, mocno wijącą się między pagórkami, i bardzo widokową.

Niewiele było możliwości zatrzymania się z powodu braku pobocza a z założenia nie robię zdjęć podczas jazdy, więc większość widoków została zapisana jedynie w naszej pamięci. Ale kiedy już wypatrzyłam bezpieczne do zatrzymania się pobocze, skwapliwie skorzystałam z okazji.


Wysiadłam, zrobiłam zdjęcie, wzrok, z linii horyzontu, przeniosłam na bezpośrednie sąsiedztwo i zaprosiłam dzieci na podwieczorek.


Na całej długości pobocza rosły jeżyny a przecież sierpień to czas, kiedy owoce ich są najsłodsze.

Chwilę zawahałam się na myśl o spalinach przy drodze, ale droga ta jest tak rzadko uczęszczana, że i tych spalin nie tak wiele. Podczas ponad półgodzinnej jazdy minęliśmy się z tylko jednym samochodem.


Bardziej obawiałam się, że jakby nam się samochód rozkraczył, to długo przyszłoby nam czekać na jakąkolwiek pomoc na tym pustkowiu bez zasięgu.

A jeżyny były przesłodkie . . .

niedziela, 26 sierpnia 2018

Clay Creek Trail

Tuż za mostem nad Siuslaw River zaczyna się szlak prowadzący na pobliską górkę. Nie wiem jak szczyt ten się nazywa, a w opisie szlaku znalazłam jedynie informacje, że:
  • wznosi się on 1000 stóp (ok. 300 metrów) w górę;
  • cała pętla ma długość 1.5 mili (według informacji na starcie szlaku) lub 2 mile (informacja z broszury) - czyli w sumie poniżej trzech kilometrów. 

Trasa w sam raz na przedpołudniowy spacer na nabranie apetytu przed obiadem!


Szlak rozpoczyna się malowniczo, drewnianym mostkiem przerzuconym nad potokiem Clay Creek. Pnie zwalonych drzew piętrzą się imponująco nad korytem potoku, którym niewiele wody płynęło w połowie sierpnia.


Ścieżka prowadzi zakosami po stromym zboczu, więc idzie się łatwo.


Kilka zwalonych pni leży w poprzek szlaku, ale wycięto w nich przejścia a nawet schodki, które niesamowicie spodobały się Emilii.


Po drodze rozmieszczono trzy ławeczki, na które można się wdrapać by odpocząć - siedzenia umieszczone są tak wysoko, że musiałam pomagać Emilii, która miała problem z samodzielnym usadowieniem się na ławce!


Ze szczytu niestety niewiele widać bo pejzaże przesłaniają drzewa - jak to często w lesie bywa... Pozostała satysfakcja!


Spacer okazał się dla mnie i dzieci niezbyt wymagający a spociliśmy się głównie z powodu temperatury - było już dość ciepło. Zaraz po powrocie i obiadku pognaliśmy nad rzekę.

czwartek, 23 sierpnia 2018

Rzeka, a na niej most

Jak już wspomniałam poprzednio, tym razem pojechaliśmy pod namiot nad rzekę Siuslaw. Dzieci bawiły się w wodzie w pobliżu mostu przerzuconego nad rzeką.


Z tego mostu świetnie robiło się zdjęcia.


Jedynym jego mankamentem jest brak barierki - betonowy krawężnik ma wysokość około 20 centymetrów i ilekroć dzieci przechodziły przez most, obserwowałam je z lękiem w sercu czy aby nie przyjdzie im do głowy by zbytnio się przybliżyć do brzegu i wychylić  . . .


Na szczęście przebywanie rzeki w bród okazało się dużo ciekawsze niż przechodzenie nad nią po moście.

Wracając z pieszej wycieczki, wypatrzyłam z mostu żurawia.


A podczas innego, porannego spaceru, stojąc na moście obserwowałam ptaki, przelatujące z drzew po jednej stronie rzeki na drzewa po drugiej stronie.



A ile przy tym narobiły larma! To przez ten hałas zwróciłam na nie uwagę!

poniedziałek, 20 sierpnia 2018

Clay Creek Recreation Site

W miniony weekend zabrałam dzieci pod namiot nad rzekę Siuslaw River a dokładnie w miejsce, gdzie rzekę tę zasila strumień Clay Creek.

Clay Creek Recreation Site obejmuje kemping oraz dość spore miejsce piknikowe, bez możliwości nocowania. Jest to jeden z nielicznych kempingów, gdzie nie można dokonać wcześniej rezerwacji, więc wyjazdowi towarzyszył dreszczyk emocji - będzie jakieś wolne miejsce czy nie?

W związku z tym wyruszyliśmy dość wcześnie bo już o 9 rano, spakowawszy wszystko, poza jedzeniem z lodówki, dzień wcześniej.
Samo miejsce nie jest zbytnio oddalone od naszego domu - nieco ponad godzinę jazdy samochodem. Tam jechaliśmy trasą nieco dłuższą ale prostszą - dobrze mi znaną drogą szybkiego ruchu a potem tylko jeden skręt w prawo i drogą przez las, opasającą górki, w górę biegu rzeki Siuslaw aż do samego kempingu.

Na miejscu okazało się, że z miejscami nie było źle - o 10.30 w piątkowy poranek raczej można jeszcze coś znaleźć. Większość miejsc jest niewielka, na jeden namiot, a nam potrzebne było miejsce gdzie dałoby się postawić namioty trzy. Znalazło się takie miejsce, choć było to miejsce najbardziej oddalone od atrakcji w postaci dojścia do rzeki i skałki do wspinaczki. Za to było blisko do ujęcia wody pitnej i toalety, oraz miało wspaniały wysoko ścięty pień starego drzewa.


W oczekiwaniu na przyjazd kolegów.

Niemal natychmiast pień  został zaanektowany a dzieci (5 sztuk) spędziły tam bardzo dużo czasu, nawet po zapadnięciu zmroku.

Noszenie wody.

Coś mnie tknęło i zabrałam hulajnogi i kaski rowerowe. Dobre miałam przeczucie - akurat to miejsce wyposażone jest w dość bogatą sieć asfaltowych alejek a że kemping jest mały, ruch kołowy na jedynej drodze był niewielki.


Dzieci szalały na hulajnogach na zmianę - chętnych do jazdy było pięcioro a hulajnogi tylko dwie, ale jakoś bezproblemowo się dogadywali kto akurat ma ich używać.


Zabrałam też piłki i paletki, ale zdecydowanie największą atrakcją stanowiła rzeka, tym bardziej, że przy bardzo niskim stanie woda była dość ciepła jak na oregońskie warunki.


W wodzie zawsze znajdzie się coś ciekawego poza zwykłym brodzeniem.
Z jednego drzewa zwisała nad wodą lina, więc chłopcy się na niej bujali.
Emilia pływała na materacu uwiązanym na sznurku, żeby można ją było z łatwością przyciągnąć z powrotem.


Po drugiej stronie rzeki, vis-à-vis małej piaszczystej plaży, wpada do rzeki Siuslaw potok Clay Creek. O tej porze roku ledwie ciurka odrobinką wody, ale zapewne wiosną miejsce to wygląda zupełnie inaczej.

Kilka kroków wgłąb lasu odkryliśmy bajkowe miejsce - koryto strumienia dobrze schowane pod baldachimem drzew, tak dobrze ukryte, że gdyby nie ciekawość moich dzieci, nigdy pewnie byśmy go nie znaleźli. Na środku ogromne kamienie, wiosną, zapewne otoczone wodą.


Miejsce cudownie zacienione, więc przesiadywaliśmy tam chroniąc się przed południowym słońcem, chłodząc stopy w zimnej wodzie.

Pierwszego dnia chłopcy łapali raki. Najpierw wszystkie dzieci deklarowały chęć spożycia raków na kolację, potem po kolei wycofywali się co mniej odważni przygód kulinarnych aż w końcu ostał się sam Krzyś i moja koleżanka.
Dwa raki zostały ugotowane, reszta wypuszczona na wolność.


Potem już tylko wszyscy wypatrywali raków w wodzie i obserwowali je ale bez łapania.


Podczas zabawy Krzyś natknął się na małą jaszczurkę. Kiedy już wszyscy dokładnie ją sobie obejrzeli, też odzyskała wolność.

Dzieci bardzo nie chciały opuszczać tego miejsca więc ostatniego dnia, już po spakowaniu wszystkich rzeczy zatrzymaliśmy się na miejscu piknikowym żeby jeszcze trochę pobyć nad wodą. Kiedy w końcu ruszaliśmy w drogę powrotną, dzieci ze łzami w oczach pytały czy możemy tu jeszcze kiedyś przyjechać. No pewnie, że tak!

piątek, 17 sierpnia 2018

PUR: Dywanik

Włóczki wszelakie zawsze przygarniam. Nieważne czy to zwykłe akryle, czy kosztowne motki z górnej półki, czy niewielkie resztki, czy spore ilości. W moim włóczkowym składziku zawsze znajdzie się miejsce dla gdzie indziej niechcianych motków. A prędzej czy później, także pomysł na co by je przerobić.


Tak też stało się w przypadku kilku niepełnych motków akrylowych przekazanych w moje ręce przez koleżankę. Nawet długo nie czekały na swój czas - natychmiast postanowiłam zrobić z nich dywanik do łazienki. Zaczęłam, praca szła mi szybko, tylko, że w połowie zaplanowanej długości dywanika, zabrakło mi włóczki. Wszystkie nadające się resztko skończyły się. A wydawało się, że było tej włóczki tak dużo!

Odłożyłam robótkę z myślą, że niebawem z pewnością przyplątają się jakieś inne akrylowe motki, ale pomimo upływu czasu, tak się nie stało. Po 15 miesiącach leżakowania, przykrótki dywanik wylądował w miejscu przeznaczenia czyli w łazience. Kto powiedział, że łazienkowy dywanik musi być prostokątny a nie może być kwadratowy?

wtorek, 14 sierpnia 2018

Crescent Lake 2018

Crescent Lake to jedno z tych miejsc, do których chce się wracać co roku. Mamy takie ulubione niewielkie pole namiotowe, do którego jedzie się i jedzie, asfalt się kończy, droga szutrowa zamienia się w piach a jeszcze trzeba jechać. Ale warto telepać się taki kawał świata dla takich widoków:


Warto też zrobić pół roku wcześniej rezerwację, by móc rozbić namiot niemal na przybrzeżnej plaży.


Od strony jeziora, obozowisko wygląda tak.


Zaraz po przyjeździe, dzieci pobiegły odwiedzić znajome źródełko i rozlewisko, w które bijąca woda się rozlewa zanim połączy się z jeziorem.


Woda źródlana przeraźliwie zimna, ale za to tak czysta, że można ją spokojnie pić. Dobrze mieć takie źródło wody pod ręką na wypadek jeśli skończy się ta przywieziona z domu. Na kempingu wprawdzie są toalety, ale ujęcia wody pitnej brak.


Krzyś zaraz zabrał się za budowę tamy, potem pomagali mu koledzy i tak chłopcy spędzili niemal cały pierwszy dzień.


Woda w jeziorze była dość ciepła i dzieci niemal cały czas się kąpały. Przyjemnie było patrzeć jak zgodnie się bawiły. A ja sobie siedziałam na plaży, cieszyłam widokiem beztroskiej swawoli pociech i podziwiałam widoki.


Dzieci zaliczyły też wycieczkę wodną w kanu, choć tym razem ja zostałam na plaży.


W tym roku nawiało trochę dymu z pożarów w Kalifornii, ale na szczęście, pomimo wysokiego zagrożenia pożarowego, na terenie kempingu można było palić ogniska - w wyznaczonych miejscach. Dym przesłaniał nieco widoki, ale o poranku i wieczorem było go jakby mniej.

Dzieci tak świetnie się bawiły, że niemal płakały kiedy nadszedł czas wyjazdu. Zabawiliśmy najdłużej jak się dało, zostając na plaży już po opuszczeniu miejsca, i spakowaniu wszystkich bambetli do samochodu. Jeszcze przez kilka dni po powrocie dzieci z tęsknotą wspominały pobyt nad Crescent Lake.


Na pewno wrócimy tam za rok! Dużo krócej przyjdzie dzieciom czekać na kolejny wyjazd pod namiot. Mam nadzieję, że nad inną wodą będą się bawić równie dobrze!

sobota, 11 sierpnia 2018

Przycinanie, podcinanie, wycinanie . . .


Dziecięciem będąc, ogródek kojarzył mi się z nieustannym plewieniem.

jaśmin pnący, aktualnie kwitnący

Jakiś czas temu zmieniłam zdanie - teraz jestem przekonana, że ogródek to nieustanne przycinanie, obcinanie, podcinanie, wycinanie a od czasu do czasu, koszenie.


Chwasty też wyrywam, ale przeważnie z trawnika - jakoś tam ich najwięcej a nie na rabatkach czy grządkach warzywnika.

sierpniowa rabatka kwiatowa od frontu

Róże przekwitną, trzeba przyciąć. Rododendron za bardzo się rozrósł, gałęzie gną się ku ziemi łamiąc pod własnym ciężarem - sekator i piłka poszły w ruch.

sierpniowa rabatka kwiatowa od frontu

Bzy takie jakieś wybujałe, zasłoniły całkowicie krzaczki borówek i grządki, a ile razy omal nie wybiły mi oka, nie zliczę. Zdaje się, że w ten sposób dopominały się o cięcie pielęgnacyjne. Wykonane!

sierpniowa rabatka kwiatowa od frontu

Nie wiedziałam, że krzaki porzeczek, zwłaszcza czarnej, mogą osiągać aż takie rozmiary! Porzeczko, ten płot oznacza, że dalej twoje gałęzie sięgać nie mogą! Ciach, ciach, ciach . . .

romans róży i powojnkia - wspomnienie wczesnego lata

A tu już maliny skończyły owocować, listki na nich przywiędły mimo podlewania. Chyba już można je też przecinać.


Winogrona coraz większe, powoli nabierają kolorów, ale jak nie pousuwam tych pędów, na których nie ma owoców oraz nadmiaru listowia, znowu wda się pleśń a życiodajne soki wyciągną te bezowocne pędy. Dzieci kąpią się w basenie obok a ja, oddalona o kilka kroków, tnę, przycinam, podcinam, wycinam . . .

romans róży i powojnkia - wspomnienie wczesnego lata

Dąb, ogromny, rozłożysty, ratuje nas w skwarne letnie dni, hojnie obdarzając cieniem. Ale dolne gałęzie zbyt nisko, już zaczynają głaskać nas po włosach, niebezpiecznie zaglądać w oczy, stukać w dach altanki. Na drzewo z sekatorem nie da rady, potrzebne bardziej specjalistyczne narzędzia a i samo przycinanie o wiele bardziej wymagające. A potem jeszcze cięcie tych wszystkich gałązek na mniejsze kawałki, żeby wszystko zmieściło się w kontenerze na śmieci ogrodowe.

orliki - odległe wspomnienie wiosny

W jednej części ogródka nieco przejrzało, a tu rabatki kwiatowe znowu dopraszają się uwagi. Trzeba powycinać pousychane liście irysów, maków, orlików i innych roślin, które już przekwitły.

wiosenna piwonia

A kiedy już dłonie zaczynają boleć od sekatora, wyjeżdża z szopy kosiarka.
W koszeniu trawnika od tego roku pomaga mi już Hultajstwo. Niezbyt zachwycony nowym obowiązkiem, ale nie zważam na to. Siły chłopak ma aż nadto, może spożytkować i pomóc rodzicielce. Pchanie kosiarki, choć wygląda na takie łatwe, okazuje się być szalenie wyczerpującym zadaniem . . .

Ach, jak nam dobrze!

Taki mały ogródek, a tyle w nim pracy! No nic, koniec tego marudzenia, wkładam rękawice, sekator w dłoń i ciach, ciach, CIACH!

środa, 8 sierpnia 2018

Lane County Fair

Kiedy słońce zaczęło już nam doskwierać, schroniliśmy się w klimatyzowanych pawilonach wystawowych. A tam, każde z nas znalazło coś dla siebie. Dzieci zainteresował dział kraftowy a w szczególności stanowiska, przy których można było samemu coś zrobić, ja najpierw poszłam obejrzeć kompozycje kwiatowe.


Te w wazonach były już przywiędłe ale te w doniczkach prezentowały się pięknie.


Były też kompozycje z suszonych roślin, a wśród nich mój zachwyt wzbudziła ogromna rama zdobiąca stanowisko do robienia zdjęć.


Okazji nie przepuściliśmy, po kilkuminutowych wygłupach, dzieci zachowały się odpowiednio do zdjęcia i zarówno pociechy, jak i piękna rama z suszków, zostały uwiecznione ku potomności.


Potem dzieci poszły podziwiać makiety z kursującymi pociągami, a ja obejrzałam sobie eksponaty wystawione do konkursu w kategoriach robótkowych.

A były tam cudeńka robione na szydełku, na drutach, techniką makramy, hafty, paczworki.






 



Doszłam do wniosku, że i ja mogłabym spokojnie wystawić moje udziergi do takiego konkursu. Tak jak i fotografie. Muszę zorientować się w zasadach i spróbować sił w przyszłym roku.


Przechodząc z jednego pawilonu wystawowego do drugiego dzieci zasiadły na chwilę za sterami śmigłowca. Wprawdzie silniki nie były włączone, ale dzieci i tak miały ogromną radochę.


I jeszcze tylko pawilon ze zwierzętami, niestety, nie klimatyzowany, a tam setki króliczków, owce, kozy, kury, kaczki i prosiaczki. Niektóre dało się pogłaskać sięgając ręką pomiędzy prętami klatki bądź ponad ogrodzeniem - w przypadku większych zwierząt.