Porządku na parkingu (pobliskiej łące) pilnowała policja konna.
Bardzo sprawnie szło im kierowanie parkowaniem, byłam pod wrażeniem jak płynnie i bezproblemowo kolejne samochody ustawiały się w wyznaczonych miejscach z pozostawieniem przestrzeni pomiędzy rzędami umożliwiającej potem opuszczenie parkingu.
Po wejściu na teren wesołego miasteczka dzieci natychmiast zaciągnęły mnie do diabelskiego koła.
szczyt odwagi |
Chyba jeszcze poranna kawa na dobre nie zadziałała bo dałam się namówić na przejażdżkę. Siedząc w gondoli, kiedy koło powoli wynosiło nas coraz wyżej i wyżej, ale powolutku i z przerwami bo przecież inni chętni mocnych przeżyć wsiadali stopniowo poniżej, coraz bardziej żałowałam tego nierozsądnego czynu.
Lane County Fair |
W pewnej chwili miałam nawet ochotę zawołać do obsługi, że ja jednak wysiadam. . . Kurczowo trzymałam się słupka pośrodku a dzieci miały ubaw - one nie bały się nic a nic.
Lane County Fair |
Z góry obejrzałam sobie teren jarmarku, moja odwaga sięgnęła szczytu i zdobyłam się na czyn bohaterski - puściłam ułudę bezpieczeństwa w postaci słupka, wyciągnęłam z plecaczka aparat i zaczęłam robić zdjęcia!
Kiedy koło ruszyło na dobre, okazało się, że nie jest tak strasznie. W sumie bardziej się bałam kiedy nas tak powolutku wynosiło w górę bo wtedy kołysało gondolą, a kiedy koło zaczęło się równomiernie obracać, kołysanie na boki ustało.
Z przyjemnością obejrzałam sobie moje miasto z góry. Ale na inne atrakcje podnoszące poziom adrenaliny oraz wydobywające zawartość żołądka na zewnątrz już się nie zdecydowałam.
Dzieci zaliczyły jeszcze kilka innych karuzel oraz innych atrakcji typowych w wesołym miasteczku, w tym roller coaster - umiarkowanej wielkości.
Większość atrakcji zaliczali w tandemie, niektóre, głównie z racji różnicy wieku, osobno.
I tak uwagę Emilii przykuła klasyczna karuzela z konikami. Kilkuminutowa przejażdżka na rumaku dopełniła miary szczęścia sześciolatki.
Krzyś, natomiast, koniecznie musiał spróbować wspiąć się na ściankę.
Ten, komu udałoby się wspiąć na samą górę z wyznaczonej strony, miał otrzymać $100. Ale że wystające punkty oparcia dla stóp i palców zostały usunięte tak sprytnie, by uniemożliwić dotarcie na szczyt, podczas naszego pobytu na jarmarku nikomu nie udało się zdobyć tych stu dolarów.
Z pozostałych trzech stron nikt nie miał problemów, ale z tamtych stron, po dotarciu na samą górę, można sobie było co najwyżej zadzwonić dzwoneczkiem - i obejść się smakiem.
Poczynania Krzysia obserwowałyśmy z Emilią z usytuowanego nieopodal namiotu rodzinnego - zacienionego miejsca z plażowymi fotelami dla opiekunów oraz zabawkami i grami dla dzieci. Z ulgą przyjęłam schronienie przed słońcem, które już mocno dawało się we znaki. Nogi też już zaczynały boleć...
Emilia po chwili straciła zainteresowanie tym co robi brat i zajęła się zabawą.
Po jakimś czasie dołączył do niej Krzyś i już razem grali w warcaby.
c.d.n.
4 komentarze:
No brawo,odważna jesteś,dzieci inaczej reagują,fajny dzień spędziliście.
Siostro w niedoli, chyba nie najgorsza ta Twoja fobia ;-)
Pamietam jak nie odmowilam jeszcze-nie-mezowi przejazdzki roller-coaster w Niagarze. Niewielka kolejka z duza czescia trasy w tunelach. Chwile po ruszeniu modlilam sie, na glos zreszta, zeby sie juz zatrzymala, a moj biedny nie-maz modlil sie zebym mu dloni nie zmiazdzyla zanim dojedziemy.
Dobrze, ze dzieci nie potrzebowaly trzymania za reke ;-)
Urszula - aż tak bardzo odważna nie jestem, więCej już się nie dam namówić . . .
Anonim - starałam się nie krzyczeć, żeby nie przestraszyć Emilii . . . Nigdy więcej!
Motylek
Ja, szczerze mówiąc, nie przepadam za jarmarkami, jakie tutaj organizują. Może dlatego, ze polega to tylko na karuzelach, watach cukrowych i lodach... U Was jest z czego wybierać i tam bym sobie chętnie z dziećmi poszła.
Prześlij komentarz