wtorek, 29 września 2020

Dwie tęcze

Jedna tęcza zagości na główce jakiegoś dziecka - w postaci wydzierganej przeze mnie czapeczki w kolorach tęczowych.


No dobrze, nasycenie barw dość skrajne, ale większość dzieci lubi żywe kolory. 


Czapeczka z włóczki zdobytej na wyprzedaży, bez banderoli, ale jak będę w sklepie to sprawdzę jak się nazywa bo ją kojarzę - z pewnością oglądałam ją na własne oczy w niejednym sklepie. Druty 4 mm, 45 gram.


Czapkę wieńczy mini antenka - ostatnio podoba mi się takie wykończenie.

Druga tęcza to już taka bardzo typowa, po burzy, która przeszła nad miastem w zeszłym tygodniu. Wchodziłyśmy do sklepu z Emilią - nie padało. Kiedy chciałyśmy wyjść, za drzwiami ściana wody. Dawno nie widziałam takiego oberwania chmury! Poczekałyśmy trochę bo i tak nam się nie spieszyło, a kiedy w końcu dotarłyśmy do samochodu, przez przednią szybę dostrzegłyśmy tęczę, malowniczo zawieszoną nad kładką dla  pieszych nad ulicą.



sobota, 26 września 2020

Waxmyrtle Trail

Szlak Waxmyrtle Trail prowadzi z kempingu Waxmyrtle nad ocean, plażą do ujścia rzeki Siltcoos i z powrotem. Po przyjeździe na miejsce i rozbiciu namiotu wybraliśmy się na ten pięciokilometrowy spacer.



Początkowo trasa prowadzi przez nadmorski las wzdłuż rzeki Siltcoos - to na niej w następnych dniach pływały kajakami dzieci, raz płynąc w górę biegu a raz w kierunku oceanu.



Momentami widać i ocean i rzekę. Na zdjęciu poniżej Siltcoos River dociera już do Pacyfiku.



Po obu stronach ścieżki wybujałe krzewy obsypane jagodami Huckelberry - słodziusieńkimi i niesamowicie aromatycznymi o tej porze roku. Objedliśmy się za wszystkie czasy!



Po pewnym czasie igliwie pod stopami znika i resztę trasy przebywa się po piasku - w moim odczuciu to najtrudniejszy aspekt tej trasy, właśnie marsz po piasku. Nawet bez podejść pod górę zmęczyłam się solidnie. Stopniowo las zanika a krajobraz zamienia się w typowo nadmorski - wydmy i trawy wokół. Wydmy wysokie, więc oceanu nie widać aż nie pokona się tej ostatniej.



Ciepło było tego dnia, ale w czasie gdy dotarliśmy na plażę, niebo przesłaniały chmury a od oceanu lekki wiaterek nawiewał morską mgłę. Ponieważ ta część plaży w większoście jest zamknięta od 15 marca do 15 września, kiedy to Siewki mają swój okres lęgowy, można przebywać jedynie na mokrym piasku a przestrzegania tej zasady pilnują ochotnicy, sumiennie wywiązujący się ze swej misji. Zzuliśmy buty i ruszyliśmy brzegiem oceanu w kierunki ujścia Siltcoos.



Po drodze minęliśmy sporo wyrzuconych na brzeg meduz. Nadziwić się nie mogliśmy ich rozmiarom - tak ogromnych jeszcze na plaży w Oregonei nie widziałam.



Chwilę wędrowaliśmy w górę Sitcoos ale szybko domyśliliśmy się, że tam też są tereny lęgowe Siewek - doszliśmy do znaku zabraniającego wysiadania z łódek i kajaków. Po chwili dobiegł do nas wolontariusz pilnujący by nikt Siewkom nie przeszkadzał, potwierdzając nasze domysły. Chwilę z panem porozmawialiśmy i zawróciliśmy.


Droga powrotna minęła nam dużo szybciej, może dlatego że jak tylko opuściliśmy plażę wypogodziło się - tak błyskawicznie, że po 15 minutach na  niebie nie było śladu po chmurach!



9 lat temu przebyliśmy tę trasę, z kempingu na plażę, z pięcioletnim wówczas Hultajstwem. Udało mi się odszukać wpis sprzed lat KLIK

środa, 23 września 2020

120000 na liczniku

W pierwszy poniedziałek września obchodzone jest u nas święto Labor Day a wydłużony o ten jeden dzień weekend umownie kończy sezon letni. Zakończyliśmy nasze letnie wypady pod namiot wyjazdem nad ocean. Wprawdzie wcześniej rozważaliśmy jeszcze jeden wyjazd w połowie września, ale rozważania te ucięły pożary. 


Będąc nad oceanem nie plażowaliśmy zbyt wiele - pod tym względem pogoda nie sprzyjała. Ale za to połazikowaliśmy, a dzieci dodatkowo zaliczyły kajakowanie na Siltcoos River - to taka rzeka o długości 4.8 km.



A w drodze powrotnej udało mi się złapać licznik.


To w milach, nie kilometrach. Jak widać patrząc na wskaźnik szybkościomerza, zdjęcie robiłam po zatrzymaniu samochodu. Szczęśliwie się złożyło, że już minęliśmy górski, kręty odcinek drogi i było gdzie się bezpiecznie zatrzymać.

niedziela, 20 września 2020

Kozaki

 Na trawniku przed domem wyosły mi grzyby.


Zdjęcie zrobiłam, ale dopiero na ekranie komputera dostrzegłam drugiego kozaka. W sumie zebrałam ich trzy - po zapewnieniu przez koleżankę, że to na pewno grzyby jadalne, kozaki.


Ten największy ważył 411 gram! Zastanawiam się jakim sposobem grzybnia znalazła się nagle na trawniku, który podlewam od 15 lat - nigdy wcześniej kozaki nie rosły mi koło domu! Dwa a może trzy lata temu posadziłam przed domem brzozę - i proszę! Do dzisiaj nie wiedziałam, że kozaki rosną wyłącznie pod brzozami bo tworu- z nimi mikoryzę.

Grzyby zostały zebrane, trawnik skoszony. Ponieważ ostatnio u nas mocno popadało (pierwszy deszc od trzech miesięcy, nie padało od 17 czerwca do 17 września) a za kilka dni znowu ma padać, jest więc  nadzieja na kolejne grzybobranie.

czwartek, 17 września 2020

Maski

Jeszcze latem usiadłam do maszyny i uszyłam maski - inne niż poprzednio, nie takie najprostsze z kwadrata ale wymagające wykroju, którego użyczyła mi koleżanka. Sama nie dałabym sobie rady z przygotowaniem wykroju, do tego w trzech rozmiarach - za cienka jestem w te klocki.


Jak już opanowałam właściwe składanie i zszywanie, nowo nabytą umiejętność postanowiłam porządnie utrwalić - ćwiczyłam niezmordowanie przez kilka godzin a w efekcie powstało 17 masek (po 6 dla każdego z dzieci i 5 dla mnie). Granatowe, w największym rozmiarze, dla syna; w wisieńki, najmniejsze, dla córki; w kropeczki, rozmiar średni, dla mnie. W środku flizelina, od twarzy flanela.

Na zdjęciu kilka masek ma sznureczki, ale dzieci stwierdziły, że wolą tradycyjne gumkowe zakładanie za uszy, tyle że zamiast gumki do majtek użyłam stare gacie Emilii - materiał rozciągliwy a przy tym delikatniejszy niż tradycyjna guma. I miałam w domu więc nie musiałam jechać do sklepu.


Wszyscy jesteśmy z tych masek bardzo zadowoleni - są wygodniejsze niż te, które uszyłam poprzednio.

Szkoda tylko, że tego typu maski zupełnie nie chronią od zanieczyszeń spowodowanych pożarami. Już dziesiąty dzień siedzimy w domu unikając przebywania na zewnąłtrz z powodu fatalnej jakości powietrza, które wprawdzie poprawia się, ale bardzo powoli.

poniedziałek, 14 września 2020

. . .

Sytuacja nieco się ustabilizowała. Ustały porywiste wiatry co spowolniło rozprzestrzenianie się pożarów w kierunku zachodnim. Potem wiatr zmienił kierunek na przeciwny i mieszkańcy kilku miast, w tym i ja, odetchnęli z ulgą. Stopniowo obniżane są, a w niektórych miejscach nawet całkowicie odwoływane ostrzeżenia i nakazy ewakuacji. Znajomi wrócili w niedzielę wieczorem do swojego domu - nietkniętego! Wychłodzonego i śmierdzącego dymem, ale nienaruszonego.



Ale lasy nadal płoną i szybko płonąć nie przestaną. Pożary obejęły niewyobrażalnie wielkie obszary, walczą z nimi setki strażaków i gwardia narodowa. Ostrożne szacunki przewidują, że nie uda się nad nimi zapanować do conajmniej końca października (to te bardziej optymistyczne założenia) albo nawet do końca roku (bardziej pesymistyczne założenia).

Od kilku dni borykamy się z niespotykanym zanieczyszeniem powietrza.
Według skali objaśnionej w tabeli poniżej, dobrej jakości powietrze nie powinno zawierać więcej niż 50 mikrogramów zanieczyszczeń ma metr sześcienny.


W miniony weekend pomiar w naszej okolicy wyskoczył poza skalę, dochodząc do 600.


Południowego słońca w zasadzie nie było widać przez dym. Wszystkie media bez przerwy powtarzają by nie wychodzić z domu. Szczęście w nieszczęściu takie, że mamy w domu klimatyzację i od tygodnia bez przerwy filtrujemy powietrze.


Przez kilka dni padał widoczny popiół. Częściowo przewiał go wiatr, ale sporo tego popiołu nadal zalega na samochodach, chodnikach, i innych powierzchniach. Z czasem trzeba będzie się zmierzyć z jego usunięciem, ale to dopiero jak już będzie można bezpiecznie oddychać pełną piersią. Na razie, kiedy piszę te słowa, odczyt zanieczyszcenia powietrza wynosi 221ug/m3 czyli powietrze jest bardzo niezdrowe.

czwartek, 10 września 2020

Oregon płonie

Jeszcze w poniedziałek rzeczywistość zdawała się całkiem przyjemna.
Mimo coronawirusa, kiepskiej sytuacji ekonomicznej, i bardzo realnej groźby utraty pracy, cieszyłam się wraz z dziećmi ostatnim dniem długiego weekendu. Pogoda była piękna, nastroje radosne, ale to zaczęło się szybko zmieniać.
Pierwszy zgrzyt nastąpił, kiedy wjechaliśmy w rejon zasięgu - natychmiast zaczęłam otrzymywać powiadomienia o nadchodzących hiostorycznie silnych wiatrach. Niedobrze. Silne wiatry zawsze budzą we mnie obawy, że dąb, który rośnie za domem, ulegnie i zwali się na nasz dom.

A potem było już tylko gorzej.

Wiatr przyszedł, dębu nie zwalił (jedynie zasłał cały ogródek i taras gałązkami i liściami) notomist przywiał dym z pożarów trawiących lasy w górach na wschód od nas. Od wtorku pada u nas popiół. Nie są to opady tak intensywne jak w Pompejach, ale popiołu zebrało się już sporo na wszystkim a jakość powietrza jest tak katastrofalna, że wychodzenie na zewnątrz zagraża zdrowiu. Niebo przybrało barwę żółtej musztardy, słońce to ledwie widoczny blado czerwony krążek. Siedzimy w domu a klimatyzacja włączona jest cały czas filtrując powietrze.

Wtorkowy poranek przyniósł także przygnębiające wieści na temat pożarów, które nocą wysypały się jak grzyby po deszczu, oraz lawiny powiadomień odnośnie stopnia zagrożenia w poszczególnych, dość bliskich, rejonach.


Ogień postępuje, zbierając straszliwe żniwo. Kilka miejscowości zostało zmiecione z powierzchni ziemi, granica ognia przesuwa się na zachód, w kierunku większych miast. Zachodnia, najbardziej oddalona od nas, część sąsiadującego z Eugene Spriengfield została objęta nakazem ewakuacji.
Kilka osób z pracy już się ewakuowało a każdy z nas zna osobiście kogoś, kogo ta sytuacja dotknęła.

niebieska kropka oznacza miejsce gdzie znajduje się nasz dom

Od wczoraj są u nas znajomi, których dom znajduje się w zagrożonej strefie. Monitorujemy sytuację, mając nadzieję, że ogień nie dotrze do ich domu i będą mieli do czego wrócić.

poniedziałek, 7 września 2020

. . . i jeszcze jedna czapka

Kolejna, zrobiona jeszcze późną wiosną, czapka.


Nie pamiętam już na jakich drutach ją robiłam, ale wiem, że powstała z resztek dwóch włóczek: czarnej i melanżowej w bardzo męskich kolorach.
Mimo, że moim zdaniem to czapka typowo chłopacka, Emilii bardzo się podoba i zażyczyła sobie, żeby to na jej głowie została uwieczniona. Waga: 43 gr.

piątek, 4 września 2020

Dorena Bridge

Wracając do domu kolejny raz przejechaliśmy obok jednego z krytych mostów. Kiedyś powszechne w Oregonie, zastąpione z czasem zostały zwykłymi mostami, ale pozostawiono je na pamiątkę. Wiele z nich, jak ten, (Dorena Bridge), zanjduje się na liście Krajowego Rejestru Miejsc Historycznych, NRHP.


Tym razem tylko minęliśmy most z okrzykiem O! Byliśmy tu!
Ano rzeczywiście, 32-metrowy most obejrzeliśmy dokładnie wracając kilka miesięcy temu z majówki - całkiem zapomniałam, że zrobiłam wówczas sporo zdjęć mimo nie najlepszej wówczas pogody.
Zapewne dzięki ciemnym chmurom grożącym oberwaniem nikogo poza nami na moście nie było - a w maju jeszcze noszenie masek nie było u nas ani wymagane ani stosowane.

Most obejrzeliśmy sobie i z zewnątrz i od wewnątrz: przesłonięte żaluzjami okna, piękne sklepienie, a pod stopami, widoczna między deskami, woda rzeki Row River.


Po drugiej stronie urocza łączka pełna polnych kwiatów i traw tak wysokich, że Emilia całkowicie wśród nich znikła.


Letnie upały wypaliły zieleń - nie padało u nas od 16 czerwca - i teraz już nie jest tak ładnie przy moście jak wiosną.


Nowy most biegnie tuż obok tego starego, po prawej stronie, patrząc na powyższe zdjęcie. Droga prowadząca przez stary most prowadzi donikąd - zaraz za kadrem kończy się asfalt a płot odgradza od właściwej szosy.




wtorek, 1 września 2020

Spirit Falls

Opuszczając kemping Rujada, kierując się w lewo, wraca się do domu, skręcając w prawo, można dojechać do kilku wodospadów. W planach mieliśmy zobaczyć te wodospady, ale że trochę zmitrężyliśmy z wyjazdem, tym razem zobaczyliśmy tylko jeden, ten najbliższy. Pozostałe obejrzymy sobie następnym razem, to już postanowione.

20 minut jazdy samochodem a potem pół kilometra w dół zbocza i doszliśmy do wodospadu Spirit Falls, opadającego 18-metrową kaskadą.


Po drodze nie spotkaliśmy nikogo, dopiero niemal przy samym wodospadzie kilka powracających osób. Przez chwilę na miejscu kręciła się para robiąca sobie zdjęcia ze zdjęciem ślubnym sprzed lat i z wodospadem w tle (zdjęcie ślubne było robione właśnie przy tym wodospadzie z tego co udało nam się dostrzec) ale wkrótce zostaliśmy sami. Urządziliśmy sobie mały piknik w tym uroczym miejscu bo choć nie byliśmy jeszcze bardzo głodni, ale przecież nawet najktótsza piesza wędrówka poprawia apetyt.