Krzysiek już całkowicie przestawiony na tryb szkolny. Obejmuje on nie tylko szkołę z zadaniem domowym, ale też karate, dżudo i religię.
Kilka dni temu miało miejsce spotkanie organizacyjne w kościele bo ten rok przyniósł trochę zmian w kwestii edukacji religijnej.
Po pierwsze, ponieważ dwie parafie mają tylko jednego księdza, naukę religii w obu parafiach połączono. Dzieci z obu parafii mają zajęcia razem, w budynku tej drugiej parafii, ponieważ jest większy i dysponuje większą ilością pomieszczeń. Druga zmiana to przeniesienie zajęć z niedzieli, po mszy, na środę - poprzednie rozwiązanie bardziej mi odpowiadało.
Kolejna zmiana dotyczy dzieci, które w maju przystąpią do pierwszej komunii - nie tylko wzrosła opłata (teraz kosztuje to dwa razy tyle co w ubiegłym roku) ale i przybyło zajęć, głównie dla rodziców. W czasie kiedy dzieci mają swoje zajęcia, w osobnej sali rodzice mają swoje zajęcia. Ponadto, dzieci mają dostać karteczki i w niedzielę, po mszy, mają uzyskać podpis diakona potwierdzający obecność na mszy niedzielnej. To mi się bardzo nie podoba. Mam bardzo złe skojarzenia z czasów rekolekcji w liceum.
W temacie pierwszej komunii będąc, słów kilka o pierwszej komunii Krzyśka, która miała miejsce 4 maja.
Katechetka poprosiła, żeby nie robić zdjęć podczas mszy, aby uniknąć tłumu paparazzich przy ołtarzu. Obiecała, że ona zrobi zdjęcia wszystkim dzieciom i da je rodzicom na CD Romach. Wszyscy rodzice podeszli ze zrozumieniem i zastosowali się, a katechetka, ze swojej obietnicy nie wywiązała się do dzisiaj. Czekałam na te zdjęcia, zwlekając z wpisem komunijnym ponieważ mam zdjęcia głównie z części po mszy, w domu, kiedy to świętowaliśmy w gronie przyjaciół. Z kościoła mam tylko zdjęcie Krzyśka niosącego dary do ołtarza:
Każde dziecko dostało zaświadczenie o przystąpieniu do pierwszej komunii Świętej - czekało już przed mszą na wyznaczonej ławce (każda rodzina miała zarezerwowaną dla siebie ławkę).
W gazetce parafialnej zamieszczono listę imion dzieci, które w ten weekend (w sobotę i niedzielę) przystąpiły do pierwszej komunii.
Msza była długa (90 minut) ale nasi goście stwierdzili, że wcale się nie dłużyła z powodu nastroju, uroczystego, ale radosnego - wszystko ładnie wypadło, spokojnie, bez nerwów, wpadek czy pomyłek.
Część w domu też się udała, mimo przelotnych, dość obfitych opadów, które w końcu zmieniły się z przelotnych w nieprzerwany - lało jak z cebra!
Jedzenie było smaczne, ciasta pyszne, a goście - sami bliscy nam ludzie. Przylecieli też rodzice chrzestni Krzyśka, choć mają daleko, ze wschodniego wybrzeża, czyli jakieś 5 tysięcy kilometrów. Ich przylot szalenie nas wszystkich ucieszył.