piątek, 29 listopada 2019

Święto Dziękczynienia

Wczoraj obchodziliśmy Święto Dziękczynienia. Lubię to świto ponieważ jest dla wszystkich, nie ważne jakiego wyznania czy poglądów politycznych.

Z samego rana, zastając nas jeszcze w piżamach, choć już wygrzebaliśmy się z łóżek, przybył do nas zza miedzy sąsiad z kartką okolicznościową, z odręcznie napisanym to our best friends ever. Szalenie miły gest! Ja kartki dla niech wprawdzie nie miałam, ale odwdzięczyłam się im plackiem ze śliwkami, który upiekłam nieco później tego dnia.

Po południu spotkaliśmy się w gronie od lat zaprzyjaźnionych polskich rodzin. Kulinarnie było dość tradycyjnie z wyjątkiem wypieków bo te zawsze są według polskich receptur. Każdy miał swój udział w kuchennych przygotowaniach, mi w tym roku przypadła brukselka, placek ze śliwkami i chleb.

Dzieci, jak  zawsze, bawiły się fantastycznie, i kiedy trzeba było się zbierać do domu, jak zawsze protestowały że za wcześnie, że jeszcze chcą zostać.

W szkole podstawowej dzieci przygotowują prace plastyczne związane ze świętem, wypisując za co czują się wdzięczne. Ponieważ Emilia rozchorowała się i opuściła te kilka dnie przed świętem, żaden taki projekt do domu nie dotarł, a szkoda - lubię sobie poczytać o tym co w odczuciu moich dzieci jest ważne.

Krzyś, który chorował tuż przed Emilią, przyniósł ze szkoły plik dyplomów - właśnie skończył się pierwszy trymestr nauki. I mimo że dostał dyplom za stuprocentową frekwencję (jego choroba przypadła na długi weekend więc nie opuściła żadnego dnia w szkole), dyplom za osiągnięcia z ELA (język angielski) i nawet dyplom uznania od dyrektora wyróżniający go za całokształt, to i tak jest niezadowolony! Bo nie dostał dyplomu od pani prowadzącej orkiestrę a podobno tak się starał! I nieważne, że trymestr zakończył najwyższymi ocenami z wszystkich przedmiotów, łącznie z orkiestrą, brak jednego dyplomu zmącił spokój mojego nastolatka.

niedziela, 24 listopada 2019

Wspomnienie złotej

Listopadowa jesień to mgliste, ponure poranki, deszczowe dni, a czasem słoneczne, ale krótkie i przejmujące chłodem dni. Wspomnieniami wracam do złotej, wrześniowo-październikowej jesieni.

Pewnego poniedziałkowego popołudnia, w drodze z lekcji gry na pianinie, zatrzymałyśmy się z Emilią w parku, gdzie Krzyś miał treningi piłki nożnej.


Światło było wspaniałe, ciepłe i miękkie, aparat miałam przy sobie ponieważ tego dnia żona trenera robiła zdjęcia drużynowe oraz indywidualne. Kiedy pozował Krzyś, i ja zrobiłam kilka zdjęć.


Dużo suchych liści zalegało pod drzewami. Zawodnicy, oczekując na swoją kolej do zdjęcia, wspaniale bawili się obrzucając się nawzajem garściami złotych liści. A ile przy tym było śmiechu, jaka radość z takiej prostej zabawy!


Sezon piłki nożnej skończył się z początkiem listopada a w połowie miesiąca zaczęła się koszykówka. Niestety, trenera, który prowadził drużynę Krzysia w poprzednich dwóch sezonach, już nie ma - nie znam powodu dlaczego. Jego dwóch synów też nie ma. Nowy trener wcale nie jest nowy, po prostu prowadził inną grupę chłopców. Sezon koszykówki zaczął się nam trochę pechowo bo Krzyś się rozchorował i już jeden trening opuścił. Zobaczymy czy we wtorek da radę czy trzeba będzie odpuścić kolejny.

niedziela, 17 listopada 2019

14 świeczek

Dzisiaj Krzyś skończył 14 lat.


Nie życzył sobie żadnego przyjęcia ani gości, chciał dzień ten spędzić w spokoju, i stało się jak chciał. Czternaste urodziny zostały jednak godnie uczczone.

Z samego rana, jeszcze w piżamie, mierzenie - 171 cm. (W ciągu roku urósł 11 cm.) Potem, po porannej mszy, wszyscy zebrani w kościele odśpiewali mojemu dziecku Happy Birthday. Krzyś był nieco zawstydzony, ale bardzo zadowolony.

Czas do obiadu spędził grając trochę w koszykówkę a trochę na PS4 i na moim komputerze (Minecraft.) Na obiad pojechaliśmy do jego ulubionej restauracji a po południu zdmuchnął 14 świeczek na torcie, który sam wybrał - Chocolate Orgasm. Potem jeszcze trochę pograł na PS4, spałaszował kolejne kawałki tortu a na koniec rozegraliśmy trzy partyjki w Rummikub. I pewnie gralibyśmy jeszcze  ale zrobiło się po 22-ej i trzeba było iść spać.

Perfect day, jak stwierdził Solenizant.

wtorek, 12 listopada 2019

Zielona czapka z pomponem

Włóczki zdobyte na old gym sale kusiły, zerkały z kosza w moim kierunku dniem i nocą bo kosz stoi w sypialni. Nie wytrzymałam tej presji...


Na pierwszy ogień poszła dość gruba zielona włóczka.

Wzór ten sam co wszystkie czapki od jakiegoś czasu bo stał się moim ulubionym. Pochodzi z blogu Otulove.

Druty 5.5 mm w połączeniu z tą włóczką dały dość mocno ściśnięty splot, więc czapka powinna być ciepła. A do tego pomponik, przyniesiony swego czasu ze szkoły przez córkę. Mam tych pomponów jeszcze kilka, ozdobią kolejne czapki.

Czapka waży 68 gram. Przeznaczona jest na Winter Drive, czyli zbiórkę odzieży zimowej prowadzoną, jak co roku, u mnie w kościele do końca grudnia, więc pewnie nie będzie to ostatnia czapka jaką wydziergam w tym sezonie.

sobota, 9 listopada 2019

Grabimy

Lecą liście z drzewa za domem. Grabię je cierpliwie, a po tygodniu cały trawnik znowu pięknie wysłany dywanem z liści.


Odkąd usłyszałam, że podczas grabienia liści spala się nawet do 400 kalorii, pokochałam to zajęcie...

Kiedy jeszcze większość liści była zielona, za to padało i padało, pająk utkał swoją sieć przy drzwiach na taras.


Deszcz osiadł na pajęczynie kropelkami, jak diamencikami. Trudno było zrobić zdjęcie, ale choć trochę tego piękna udało się uchwycić.

poniedziałek, 4 listopada 2019

Włóczkobranie

Kilka razy w roku, w szkole Emilii, ma miejsce wyprzedaż Old Gym Sale (w starej sali gimnastycznej, stąd nazwa) Organizuje ją emerytowany nauczyciel pan F, a cały dochód przeznaczony jest na poza dydaktyczne cele dla dwóch szkół podstawowych. Pana F wspomaga dość mocno datkami sklep JoAnn's Fabrics, znana sieć sklepów z tekstyliami, włóczkami i innymi materiałami do uprawiania rękodzieła. JoAnn's jest może głównym, ale nie jedynym źródłem wystawianych na szkolnej wyprzedaży rzeczy.

W czwartek idąc po Emilię do szkoły zauważyłam pana F urzędującego w starej sali gimnastycznej. Wiedziałam że w sobotę będzie kolejna wyprzedaż, a że miałam jeszcze trochę czasu do odebrania Emilii, wstąpiłam do sali by zamienić kilka słów z panem F. Chwilę porozmawialiśmy o tym i o owym, aż w pewnym momencie pan F zaproponował, żebym przyszła na zakupy już w piątek po południu, mimo że wszystkie plakaty głosiły, że impreza odbywa się w sobotę.

Wstąpiłam w drodze z pracy, a przeglądając kartony z rzeczami głównie bożonarodzeniowymi, natknęłam się na pudło z włóczkami. Wprawdzie nie były to jakieś szlachetne wełny lecz najzwyklejsze akryle i trochę bawełny, ale ja nie mam problemu z dzierganiem ze sztucznych włóczek. Uważam, że niektóre wyroby lepiej się sprawdzają jeśli wykonane są z akrylu. (Nie wyobrażam sobie dywanika w łazience z mieszanki jedwabiu z wełną lub swetra dla kilkuletniego dziecka z wełny za kilkanaście dolarów za 50 gramowy motek.)

Wybrałam więc te motki niemal wszystkie, zostawiłam te fikuśne, z których trudno wymyślić coś sensownego. Do włóczek dostałam jeszcze piękny kosz a przy okazji dowiedziałam się, że pan F też dzierga, głównie skarpetki przy oglądaniu telewizji. To, że jego żona szydełkuje, wiedziałam już wcześniej. Sporo z tych włóczek to zapasy żony pana F, która stwierdziła, że za dużo ma włóczki w domu (ja nie miewam tego rodzaju problemów i nigdy nie uważam, żebym miała włóczki za dużo), więc przekazała część na wyprzedaż. Jest też kilka motków tej samej włóczki, są włóczki ze zwrotów, z charakterystyczną banderolą sklepową, kiedy oryginalna ulegnie zniszczeniu. Przygarnęłam, pieczołowicie ułożyłam w koszu a w głowie już się kłębią plany, z czasem będą powstawać projekty.