niedziela, 25 lutego 2024

Wiosenna wizyta mrówek

Obudziły się mrówki, czyli wiosna! 
Wczoraj wybudzone z zimowego snu mrówki wpadły do nas z wizytą. 
Co roku urządzają sobie zwiad, wychodząc ze szpary przy framudze szafy wnękowej na kurtki, wędrują wzdłuż cokoliku do drzwi do sypialni Emilii, zapuszczają się wzdłuż ściany aż do kolejnej szafy wnękowej. 
W tym roku zatrzymały się na porzuconym na środku pokoju opakowaniu po batoniku. Emilia to straszna bałaganiara (jej brat z resztą też) a ja od jakiegoś czasu nie chodzę i nie sprzątam po niej, bo jest już stanowczo za duża, żeby mama za nią sprzątała. Mrówki dokonały tego, czego moje prośby nie były w stanie osiągnąć - wysprzątana podłoga w mgnieniu oka! Rozłożyłam środek na mrówki i dzisiaj nie ma już po nich śladu. Ale wrócą, to pewne. Zawsze wracają, kiedy ma nastąpić diametralna zmiana pogody.

To, że wiosna widać i bez odwiedzin mrówek. Najpierw nieśmiało obwieściły jej nadejście żółte krokusy.



Tych żółtych mam zaledwie kilka i to w takim nierzucającym się w oczy zakątku — nie udało mi się ich złapać w pełnym rozkwicie. 

Potem zakwitły ciemierniki. 



Jak tylko zobaczyłam, że zaczynają kwitnąć, zmobilizowałam się i przygotowałam nową rabatkę, na którą przesadziłam ciemierniki, przy okazji rozsadzając je. Do tej pory rosły sobie na stanowisku dość oddalonym od letniego nawadniania i ten brak wody nie bardzo im służył. Przeniosłam je w miejsce gdzie łatwo je będzie podlewać, ale najpierw musiałam pozbyć się rosnącej tam trawy. 



Mam w planach nieco szerszą rabatkę, ale to zrywanie darni jest dość męczące, więc pozbywam się jej powoli. Najpierw przygotowałam pas na tyle szeroki, by przesadzić nań ciemierniki. Wczoraj zerwałam kolejny pas i przesadziłam w to miejsce piwonie, które już zaczynają puszczać pędy. W miarę możliwości poszerzę tę rabatkę — mam jeszcze kilka roślinek, które chciałabym przenieść w to miejsce.


Kamelia już od jakiegoś czasu była w pąkach, ale nie obiecywałam sobie zbyt wiele, ponieważ co roku w porze jej kwitnienia przychodzą gwałtowne ulewne deszcze niszcząc delikatne kwiaty. W tym roku najpierw potarmosiły krzak gałęzie dębu, które złamały się pod ciężarem lodu (w styczniu). Na szczęście gałęzie oparły się o ogrodzenie kompostownika i zniszczenia nie były zbyt duże. W końcu kamelia zakwitła! Sporo kwiatów i dość ładnych, nieponiszczonych przez deszcz.


Krokusy fioletowe i białe zawsze kwitną później niż te żółte. W końcu nadszedł ich czas. Kwitną przepięknie, całymi kępkami, ponieważ ładnie się już rozmnożyły. Muszę je nieco rozsadzić w tym roku, żeby cebulki miały więcej miejsca.



Powoli zaczynają kwitnąć żonkile. Kilka dni temu zrobiłam zdjęcie pierwszego samotnego rozwiniętego żonkila — cała reszta schowana była w pąkach. 


Dzisiaj zerwałam kilka do wazonu, do towarzystwa przyniesionych ze spaceru bazi.


Wystarczyło kilka słonecznych dni, by forsycja obsypała się kwiatami.



W ubiegłym roku pisałam o nowej rabatce pod kuchennym oknem. Zlikwidowałam trawnik, posadziłam wiosenne kwiaty, które dość ładnie wzeszły. 


Jako pierwsze zakwitły przebiśniegi, pojedyncze, bo tak je posadziłam. 
Z czasem namnożą się i zaczną kwitnąć kępami. 


Dzisiaj zauważyłam, że niebieskie hiacynty zaczynają kwitnąć, ale jeszcze nie rozwinęły się na tyle, by robić im zdjęcia. Ciekawa jestem czy tulipany zakwitną w tym roku, czy muszę jeszcze poczekać. Dla przypomnienia poniżej historyczne zdjęcia sprzed roku.




Jeszcze jesienią zaczęłam wprowadzać w życie kolejny projekt ogródkowy. Wzdłuż chodnika z ulicy do domu zlikwidowałam pas trawnika i ułożyłam w jego miejsce ozdobne płyty kamienne.


Kiedyś kamienie te wyłożone były wokół słupa z koszem do koszykówki, ale ponieważ już go od jakiegoś czasu nie mamy, znalazłam dla nich nowe zastosowanie. Pomiędzy płytami posadziłam skalniaki, a zimą zaczęłam wypełniać luki mchem przeniesionym z innych miejsc. Chwilowo nie prezentuje się to szczególnie pięknie, ale mam nadzieję, że z czasem zacznie wyglądać tak, jak sobie to wyobraziłam. Mam też nadzieję, że za jakiś czas mech obrośnie kamienie i ładnie to będzie wyglądać. Zobaczymy. Przesadzanie mchu to taki mój mały eksperyment ogrodniczy. Przenoszę go z miejsc, gdzie lepiej by go nie było, bo można się na nim poślizgnąć — na przykład. Jak kiedyś pozbędę się kolejnego pasa trawy wzdłuż tych kamieni, przesadzę tam dzwonki.

niedziela, 18 lutego 2024

Bransoletki

Licealny sezon pływacki za nami. 

W tym roku reprezentacja liceum syna nie wypadła aż tak dobrze, jak rok temu na zwodach okręgowych. Krzysiek był mocno załamany, mimo że uzyskał dwa życiowe wyniki – jeden na 50 m kraulem, drugi na 100 m motylkiem. Dopiero kiedy trenerzy z klubu przysłali maila gratulując mu wyników, dotarło do niego, że, mimo że nie przeszedł do kolejnego etapu w lidze licealnej, to jednak uzyskał wyniki, które kwalifikują go do zawodów stanowych, w których do tej pory nie mógł uczestniczyć. 

Jako kapitan drużyny postanowił każdemu członkowi (oraz trenerkom) podarować upominek. W piątkowy wieczór, w pierwszy dzień zawodów okręgowych wymyślił, że dla wszystkich zrobi bransoletki – takie same, różniące się jedynie imieniem. 


Jak łatwo się domyślić, syn wymyślił, ale bez pomocy mamy plan nie zostałby zrealizowany. Pojechaliśmy do sklepu, pomogłam wybrać koraliki, a potem nizaliśmy razem przez dwie godziny. Głowa tego dnia bolała mnie straszliwie i miałam ochotę cisnąć koraliki w kąt, ale czego się nie robi dla dziecka. Nawet jak ono ma już 18 lat. W połowie dołączyła do nas Emilia więc udało nam się skończyć około dziesiątej w nocy. To znaczy ja skończyłam wysławszy uprzednio dzieci do łóżek – Krzysiek musiał się wyspać przed drugim dniem zawodów. 



Rano wstał, pojechał na basen i okazało się, że zapomniał o jednej osobie. Dobrze, że ja miałam na basen dojechać już po rozgrzewce, więc zdążyłam jeszcze dorobić tę jedną brakującą bransoletkę. W sumie było ich 24. Wszystkim bardzo się spodobały. 



Ponieważ koralików zostało sporo, Emilia też zrobiła sobie bransoletkę, choć bez swojego imienia, a potem jeszcze jedną, dla koleżanki (Kennedy).

Bransoletki zgłaszam do lutowej odsłony zabawy u Splocika Rękodzieło i przysłowia albo... 2.

W zasadzie to chyba dobrze się wpisują w oba zaproponowane w tym miesiącu przysłowia:

1. Kto nie kończy roboty, nie jest lepszy od tego, kto jej nie zaczyna.
2. Kochające serce zawsze jest młode.

Bransoletki zgłaszam także do zabawy Coś prostego u Renaty.


W ramach zabawy w lutym wykonujemy prace związane z miłością, obdarowywaniem kogoś bliskiego lub dalszego. Bransoletki wykonane z najczystszej miłości do mojego dziecka a z jego strony, dla ludzi, których darzy sporą sympatią.


Kiedy Splocik i Renata opublikowały lutowe zadania byłam w kropce – nic nie przychodziło mi do głowy, nie miałam żadnego gotowca, żadnych planów, zupełnie nic co by się nadało. Pomysł syna rozwiązał ten problem. (Aczkolwiek, wolałabym, żeby nie wyskoczył z tym pomysłem tak na ostatnią chwilę...)



niedziela, 11 lutego 2024

Weekend na świeżym powietrzu

W zeszły weekend udało nam się spędzić rodzinnie czas na łonie natury i w sobotę i w niedzielę. Było wprawdzie dość chłodno, ale w sobotę pięknie świeciło słońce więc wybraliśmy się na spacer do pobliskiego parku Golden Gardens Ponds. 




Golder Gardens Ponds to miejsce dość często przez nas odwiedzane, położone niedaleko a spacer wokół stawów nie wymaga wysiłku więc świetnie nadaje się na te dni, kiedy forma fizyczna zniżkuje. Tego dnia trzeba nam było zażyć świeżego powietrza, ale bez wyczynów. Zabraliśmy ze sobą koleżankę z wnukiem. Podczas spaceru wspomniałam, że następnego dnia jedziemy na wycieczkę nad ocean i tak wyszło, że koleżanka z wnukiem dołączyli do nas. Tym razem zabrali ze sobą psa – Quinn od czasu do czasu pojawia się na zdjęciach w Okruchach, bo co jakiś czas wędrujemy sobie z koleżanką i jej psem.



Tak więc w niedzielę pojechaliśmy nad ocean na Szlak Amandy. 


To ten sam szlak, którym spacerowaliśmy w lipcu z Krzyśkiem. Emilia zapytała, czy możemy tam pojechać. W lipcu wolała zostać u koleżanki, ale widać ten most wiszący strasznie ją intrygował i chciała go zobaczyć na własne oczy. 
Tym razem pod mostem płynęła woda, choć niewiele. W lipcu koryto strumienia było całkowicie suche. 


Trasa nie jest zbyt długa, ale wędruje się wciąż w dół lub w górę więc nogi się męczą, tętno przyśpiesza, zaczyna brakować tchu. Zwłaszcza jeden odcinek dał nam popalić, zarówno w lipcu, jak i teraz. Po powrocie wszystkich nas bolały mięśnie, nie tylko mnie. 


W połowie drogi szlak przecina strumień. To dobre miejsce na postój, kanapki i baraszkowanie w wodzie, bo Emilii i wnukowi koleżanki nie przeszkadzało zimno – buty całkowicie im przemokły, bo nawet te wodoodporne nie są odporne na wlewającą się wodę od góry. Najważniejsze, że byli zadowoleni, nie narzekali i nie pochorowali się. 

Kiedy dotarliśmy do mostu, pies bał się przejść po rozhuśtanej przez dzieci kładce, ale w końcu dał się namówić. 

Tylko z powodu zbliżającego się zmierzchu i groźby wędrowania przez las po ciemku udało nam się namówić dzieciaki do rozpoczęcia drogi powrotnej. Bardzo chcieli zatrzymać się plaży i zobaczyć zachód słońca. Na plażę dotarliśmy jeszcze za dnia, ale słońce schowało się za chmurami i zachodu niedane nam było podziwiać. Za to był kolejny strumień, w którym można było brodzić i zamoczyć spodnie, bo nurt był bardziej wartki, a i sam strumień głębszy. 


Na sam koniec zatrzymaliśmy się na wspólny posiłek w kanapkarni. 
Zanim zjedliśmy zapadła noc. 

sobota, 3 lutego 2024

Noc seniora na mokro

Od połowy listopada mamy w liceum sezon pływacki. To już ostatni rok mojego syna w liceum więc i ostatni raz reprezentuje szkołę w tej dyscyplinie. Reprezentuje dość dobrze, wczoraj na zawodach wygrał w dwóch kategoriach, a dzisiaj rano okazało się, że jego zdjęcie znalazło się w lokalnej gazecie. 

Ha! (Niestety nie mogłam przeczytać całego artykułu ponieważ nie mam opłaconej subskrypcji.) 



Wczoraj na basenie widziałam faceta z aparatami fotograficznymi, ale myślałam, że to ktoś z którejś ze szkół robi zdjęcia do szkolnego archiwum. 
Ponieważ wczoraj, podczas zawodów, a w zasadzie to w czasie przerwy, odbyło się pożegnanie tych uczniów ostatniego roku liceum, którzy są w drużynie pływackiej. Podobna ceremonia odbyła się kilka miesięcy temu pod koniec sezonu piłkarskiego. (Pisałam o tym tutaj.) Scenariusz podobny: kilka słów o każdym z zawodników, o ich planach na przyszłość, podziękowania, drobne upominki. Jakiś czas temu trenerka poprosiła wszystkich członków drużyny, aby opisali swoich kolegów i koleżanki. To, co znalazło się w tej ankiecie, zostało użyte stworzenia obrazka, kropli wody, wypełnionej tym, jak daną osobę postrzegają koleżanki i koledzy z drużyny. 


Na wesoło, każdy z seniorów otrzymał słoiczek z wodą z basenu, na którym odbywają się treningi, oraz z tym, co w tej basenowej wodzie można znaleźć (plasterki, śmieci, kawałki plastiku, naniesione wiatrem liście, igliwie). Do tego jeszcze szkolny polarowy kocyk oraz białe róże. Ładnie i wzruszająco.




Za tydzień zwieńczenie sezonu, czyli zawody okręgowe. I chyba na tym etapie przygoda z reprezentowaniem szkoły na basenie się zakończy, bo trzeba być bardzo dobrym, aby przejść do kolejnego etapu — zawodów na poziomie stanowym.

Koniec nauki w liceum zbliża się nieubłaganie. Podania na studia złożone. 
Dwa uniwersytety już zaproponowały Krzyśkowi miejsce w szeregach swoich studentów – musi się zdecydować do 1 maja, więc jeszcze jest czas. 
Krzysiek czeka jednak na wiadomość z tych pozostałych uczelni – te decyzje zapadną dopiero pod koniec marca lub na początku kwietnia.