niedziela, 11 lutego 2024

Weekend na świeżym powietrzu

W zeszły weekend udało nam się spędzić rodzinnie czas na łonie natury i w sobotę i w niedzielę. Było wprawdzie dość chłodno, ale w sobotę pięknie świeciło słońce więc wybraliśmy się na spacer do pobliskiego parku Golden Gardens Ponds. 




Golder Gardens Ponds to miejsce dość często przez nas odwiedzane, położone niedaleko a spacer wokół stawów nie wymaga wysiłku więc świetnie nadaje się na te dni, kiedy forma fizyczna zniżkuje. Tego dnia trzeba nam było zażyć świeżego powietrza, ale bez wyczynów. Zabraliśmy ze sobą koleżankę z wnukiem. Podczas spaceru wspomniałam, że następnego dnia jedziemy na wycieczkę nad ocean i tak wyszło, że koleżanka z wnukiem dołączyli do nas. Tym razem zabrali ze sobą psa – Quinn od czasu do czasu pojawia się na zdjęciach w Okruchach, bo co jakiś czas wędrujemy sobie z koleżanką i jej psem.



Tak więc w niedzielę pojechaliśmy nad ocean na Szlak Amandy. 


To ten sam szlak, którym spacerowaliśmy w lipcu z Krzyśkiem. Emilia zapytała, czy możemy tam pojechać. W lipcu wolała zostać u koleżanki, ale widać ten most wiszący strasznie ją intrygował i chciała go zobaczyć na własne oczy. 
Tym razem pod mostem płynęła woda, choć niewiele. W lipcu koryto strumienia było całkowicie suche. 


Trasa nie jest zbyt długa, ale wędruje się wciąż w dół lub w górę więc nogi się męczą, tętno przyśpiesza, zaczyna brakować tchu. Zwłaszcza jeden odcinek dał nam popalić, zarówno w lipcu, jak i teraz. Po powrocie wszystkich nas bolały mięśnie, nie tylko mnie. 


W połowie drogi szlak przecina strumień. To dobre miejsce na postój, kanapki i baraszkowanie w wodzie, bo Emilii i wnukowi koleżanki nie przeszkadzało zimno – buty całkowicie im przemokły, bo nawet te wodoodporne nie są odporne na wlewającą się wodę od góry. Najważniejsze, że byli zadowoleni, nie narzekali i nie pochorowali się. 

Kiedy dotarliśmy do mostu, pies bał się przejść po rozhuśtanej przez dzieci kładce, ale w końcu dał się namówić. 

Tylko z powodu zbliżającego się zmierzchu i groźby wędrowania przez las po ciemku udało nam się namówić dzieciaki do rozpoczęcia drogi powrotnej. Bardzo chcieli zatrzymać się plaży i zobaczyć zachód słońca. Na plażę dotarliśmy jeszcze za dnia, ale słońce schowało się za chmurami i zachodu niedane nam było podziwiać. Za to był kolejny strumień, w którym można było brodzić i zamoczyć spodnie, bo nurt był bardziej wartki, a i sam strumień głębszy. 


Na sam koniec zatrzymaliśmy się na wspólny posiłek w kanapkarni. 
Zanim zjedliśmy zapadła noc. 

2 komentarze:

Jula pisze...

Uwielbiam u Ciebie czytać o tych weekendach . I tych waszych marszrutach . Zazdroszczę i podziwiam !.

splocik pisze...

Super są te Wasze wypady bliższe i dalsze, a ja czytam o nich z przyjemnością. :)
Pozdrawiam ciepło.