środa, 22 października 2025

ONP: Port Angeles

W jesienne ciemne deszczowe wieczory poprawiam sobie nastrój planowaniem przyszłorocznych wakacji. Kiedy zapytałam Emilię dokąd chciałaby pojechać, bez wahania stwierdziła, że do parku narodowego Olympic. W parku tym spędziliśmy tydzień w lipcu 2024 roku i bardzo nam się tam podobało.

Ponieważ sądziłam, że będzie to nasz jedyny wyjazd w to miejsce, zaliczyliśmy najbardziej znane i polecane miejsca. Park jest jednak ogromny, 3,733.8 km² więc spokojnie możemy do niego wracać po wielokroć za każdym razem odwiedzając inny zakątek.

Pierwszego lipca 2024 roku, pierwszego dnia naszej przygody z Olympic National Park (ONP) dotarliśmy do miasteczka Port Angeles (nie mylić z Los Angeles!). Port Angeles to niewielkie miasteczko (ok. 20 tyś. mieszkańców) w północno-zachodniej części stanu Waszyngton, położone na półwyspie Olympic, nad cieśniną Juan de Fuca. W 1791 roku dotarł tu hiszpański odkrywca Francisco de Eliza, który nazwał to miejsce Puerto de Nuestra Señora de los Angeles („Port Naszej Pani od Aniołów”). Na przeciwnym brzegu cieśniny jest już Kanada. Kilkakrotnie otrzymaliśmy wiadomości tekstowe witające nas w Kanadzie, uprzejmie informujące o ewentualnych opłatach za połączenia zagraniczne. Na ostrzeżeniach się ostało.

cieśnina Juan de Fuca

Do Port Angeles jedzie się od nas dość długo, sześć godzin samochodem bez przystanków, ale wiadomo, że tak się nie da. W drodze zmienialiśmy się z Krzyśkiem za kierownicą, ale przez korki w Portland (największe miasto w Oregonie, ponad 2.5 miliona mieszkańców) przebijałam się ja. Na miejsce dotarliśmy wieczorem. 
Przez Port Angeles przejeżdżaliśmy podczas pobytu w ONP wiele razy, robiliśmy tutaj zakupy, ale spędziliśmy tutaj tylko jedną noc. Zanim zrobiło się ciemno, wybraliśmy się na spacer, stanęliśmy nad brzegiem i spojrzeliśmy na Kanadę.

spoglądając w kierunku Kanady


Motel nie był może najpiękniejszy, ale miał kilka zalet - był niezbyt drogi jak na turystyczną miejscowość w pełni sezonu i znajdował się dość blisko miejsca, w które wybieraliśmy się następnego dnia: Hurricane Ridge. Zdjęcie poniżej zrobiłam w drzwiach do pokoju motelowego a ten masyw górski na horyzoncie to właśnie Hurricane Ridge.



Rano, kiedy wyjeżdżaliśmy z motelowego parkingu, na trawniku domu po drugiej stronie uliczki za motelem dzieci wypatrzyły jelonka. Jeleń w centrum miasta, trzy metry od samochodu to dla nas atrakcja nie lada choć dla mieszkańców Port Angeles to zapewne chleb powszedni. I co takiego zrobił ten jeleń w naszej obecności? W ogóle nie zareagował na mijający go samochód, pozostał niewzruszony, przerwał jednak skubanie trawy by załatwić naturalną potrzebę - tę konkretną. 


niedziela, 12 października 2025

Z ogródka

Ochłodziło się, pada deszcz, liście zaczynają spadać z drzew - jesień! Niebawem będę musiała zabrać się za porządki w ogródku, ale zanim to nastąpi, kilka słów na temat minionego sezonu.

Późną wiosną/wczesnym latem zebrałam i ususzyłam kwiat nagietka i czarnego bzu.



Popijamy już herbatki z zebranych przeze mnie i ususzonych ziółek bo sezon na przeziębienia już się zaczął.

Latem zebrałam i ususzyłam krwawnik i babkę lancetowatą, ale nie mogę znaleźć zdjęć - a może ich po prostu nie zrobiłam.

Pomidory obrodziły dość ładnie, choć było ich nieco mniej niż w poprzednim roku, ale może to dlatego, że ich nie zasiliłam w połowie lata. Sezon pomidorowy jeszcze się u mnie nie skończył, ciągle jeszcze dochodzą, choć już nie są tak smaczne jak te z sierpniowego słońca.

W tym roku posadziłam tylko jedną fasolę, która obrodziła jak szalona. Zamroziłam kilka worków na zimę a potem zaczęłam wynosić do pracy bo więcej już nie potrzebuję. Fasola ciągle jeszcze nie załapała, że lato się skończyło i dalej produkuje strąk za strąkiem.

Pod koniec lata zebrałam aronię i czarny bez i zrobiłam soki. Okazuje się, że moje dzieci uwielbiają sok i z aronii i z czarnego bzu (z czarnej porzeczki też, ale ten sok zrobiłam na początku lata). Ja, jako dziecko, nie znosiłam soku z czarnego bzu, ale może dlatego, że moi rodzice nie dodawali cukru i sok był tak cierpki, że aż zęby bolały. Ja nieco osładzam i jest bardzo smaczny. Popijamy sobie chroniąc się przed chorobami bo wraz z powrotem szkoły zaczęły nas dopadać nas różne infekcje. Nic groźnego na szczęście.


dereń jadalny

W tym roku w końcu doczekałam się owoców derenia jadalnego - w zeszłam roku miałam po cztery owoce czerwone i żółte. W tym roku zebrałam tak może ze dwa kilogramy. Ponieważ ciągle jeszcze nie było tego zbyt wiele, zrobiłam sok mieszany. Szkoda mi było wyrzucić owoców po odciśnięciu soku więc zrobiłam z nich dżem. Niewiele mi tego wyszło: niecały litr soku i dwa słoiczki dżemu, jeden większy, jeden malutki.


sok i drzem z derenia jadalnego

Jabłka, jak co roku były robaczywe ale w tym roku nie spryskałam żadnych drzewek owocowych i nawet nie liczyłam na to, że nie będą robaczywe. Zrobiłam kilka słoiczków przetartych jabłuszek, bardzo lubię taki mus domowej roboty. Było trochę winogron i śliwek, akurat tyle, żeby zjeść.

Emilia pojadła sobie fig z ogródka, było ich o wiele więcej niż rok temu. Kilka zostało zjedzonych przez wiewiórki, ale zostało i dla nas. Mam nadzieję, że z każdym rokiem będzie ich więcej. 

A na koniec zdjęcie zrobione przed chwilą:

hurma (persimmon)

To hurma, hebanek, hebanowiec a po angielsku persimmon i tak też na te owoce mówimy. Ten owoc to pierwszy, jakiego doczekałam się w moim ogródku. Jeszcze nie do końca dojrzały, ale już zmienia kolor z zielonego na pomarańczowy. W sklepie jeszcze ich nie ma, jeszcze nieco musimy poczekać. Emilia uwielbia persimony i dlatego posadziłam dwa drzewka, ale jeszcze są malutkie. 


sobota, 4 października 2025

Eglant

Miałam zaszczyt przetestować opis wykonania szala Eglant zaprojektowanego przez Renatę Walczak.



Wymyślić coś takiego? Czapki z głów! Podziwiam twórczość Renaty - szal nie tylko wygląda pięknie, jest też bardzo ciekawie skonstruowany - technika mozaikowa i do tego lecimy po skosie. 

To mój pierwszy projekt tą techniką - mozaikową - i choć wygląda skomplikowanie, to dzięki bardzo dobremu opisowi dziergało się bezproblemowo.




Wzór jest przepiękny! Ponieważ ochłodziło się w końcu, zabrałam szal do pracy - zwraca uwagę, wiele osób wyraziło swój zachwyt - komplementy przekazuję projektantce!

Mój Eglant wydziergałam z Sonaty Aniluxu w kolorze Ecru (bawełna i wiskoza) oraz Baby Soft Bamboo Cotton (bawełna i wiskoza z bambusa) z Jubilee Yarn w bardzo ciemnym brązie. Ponieważ brązowa włóczka jest dużo cieńsza od Sonaty, przerabiałam potrójną nitką, choć wystarczyłoby podwójną. Doszłam do tego wniosku kiedy już za dużo przerobiłam i nie chciało mi się pruć i zaczynać od nowa. 



Szal waży 424 gramy, 198 gram jasnej Sonaty i 226 gram ciemnej Bamboo Cotton. 

Wzór powtórzyłam pięć razy. czyli o jeden raz mniej niż w opisie, ale i tak po praniu wydłużył się i ma 250 cm długości (30 cm szerokości). Ładnie się układa, jest taki trochę lejący, co dobrze się sprawdza w przypadku szala. Na razie drapuję go na ramionach, ale kiedy zrobi się naprawdę zimno, mogę otulić się nim - myślę, że dobrze będzie wyglądał z ciemną budrysówką.



Eglant zgłaszam do zabawy Coś prostego u Renaty.


Szal to jednak element garderoby jesienno-zimowo-wiosenny, więc pasuje.

Eglant zgłaszam też do zabay u SplocikaRękodzieło i przysłowia albo ... 3. 





Przysłowie i w cytat, które Splocik zaproponowała na październik:
  • przysłowie: Przyjaźń jest drogą, która znika w piasku, jeśli bez wytchnienia się jej nie odnawia.
  • cytat: "Tworzenie z prostego rzeczy skomplikowanych jest dość powszechne, natomiast tworzenie prostego z rzeczy skomplikowanych jest kreatywnością". - Charles Mingus 

Chyba cytat bardziej pasuje w tym przypadku, ale z drugiej stony ta droga w przysłowiu...