niedziela, 31 października 2021

🏊 Lap-a-thon 2021

W chłodny październikowy sobotni poranek (wczoraj) odbył się na basenie lap-a-thon, czyli kwesta na rzecz drużyny pływackiej. 10 stopni w skali Celsjusza nie odstraszyło dwudziestu ośmiu zapalonych pływaków od wskoczenia do basenu — na szczęście woda w basenie jest podgrzewana!


Różnica temperatur wody i powietrza sprawiły, że o 9 rano basen spowity był mgłą parującej wody. A potem jeszcze zaczął padać deszcz, ale tym, co pływali, to akurat nie przeszkadzało.


Pływacy mieli godzinę i w czasie tych sześćdziesięciu minut mieli przepłynąć jak najwięcej razy długość basenu (25 metry). Rodzice skrupulatnie zaznaczali każdy przepłynięty odcinek na specjalnych formularzach. W zależności od grupy wiekowej oraz umiejętności, za przepłynięcie określonego dystansu pływacy dostawali kupon. Emilia pokonała długość basenu 80 razy, uzyskując tym samym 4 kupony.


Rodzice przygotowali nagrody — koszyki z różnościami — czekały, ustawione na stołach, opatrzone numerami, a przy każdej nagrodzie, pojemnik, do którego pływacy wrzucali kupony ze swoim imieniem. 


Kiedy już wszyscy zdecydowali, które nagrody najbardziej im się podobają, odbyło się losowanie. Mimo że kuponów było po kilka na każdego uczestnika, jak już ktoś otrzymał jedną nagrodę, nie mógł wylosować kolejnej. Dzięki temu nagród wystarczyło dla wszystkich. Na końcu została grupa czterech osób, których imiona nie zostały wylosowane — rozdzielono wśród nich pozostałe nagrody, bo tak się szczęśliwie złożyło, że było ich pod dostatkiem (o dwie więcej niż uczestników). A każdy koszyk zawierał coś innego, wybór był naprawdę szeroki. Emilia wylosowała koszyk z łakociami oraz różnymi grami (domino, karty, strzałki).


W sobotnie poranki Krzyś lubi sobie pospać, ale tego dnia nie dane mu było wylegiwać się w łóżku, ponieważ jechał na basen razem ze mną i Emilią, choć nie po to, by dopingować siostrę, ale do pracy.


Siostra pływała, brat pilnował by ani ona, ani nikt inny się nie utopił. Choć o to chyba byłoby trudno w tej sytuacji — wszyscy przebywający w wodzie to dość dobrzy pływacy a każdego cały czas pilnie śledziła przynajmniej jedna para oczu. Ale wiadomo, przepisy przepisami i ratownik być musi. Fajnie, że tego dnia tym ratownikiem był Krzysiek.

Pod koniec tej godziny w wodzie Emilia była już bardzo zmęczona, ale wiedziała, że za każde 20 długości basenu dostanie jeden kupon i ta świadomość zmobilizowała ją do sięgnięcia do pokładów energii schowanych w zmęczonych mięśniach, by przepłynąć jeszcze trochę — do osiemdziesiątki. Udało się. Energię dziecko odzyskało bardzo szybko i już w południe nikt by się nie domyślił, że ma za sobą taki wysiłek.

🏊  lap - długości basenu 

czwartek, 28 października 2021

Rynna

Dach drewutni kończy się nad samym płotem i kiedy pada deszcz, woda z całej powierzchni dachu spływa kaskadą na drewniany płot. Pod wpływem zwielokrotnionej dawki wilgoci płot zaczął przejawiać objawy wskazujące rychły koniec jego żywota w służbie stosunków dobrosąsiedzkich. W związku z tym sąsiad wymyślił, że trzeba otoczyć płot opieką, by jeszcze trochę pociągnął, bo nowy płot to spory wydatek. Ochrona przybrała formę rynny.


Miałam pomóc sąsiadowi ją założyć, ale nie miał cierpliwości, by czekać aż skończę pracę i sam wszystko zrobił. Rynna dodatkowo otrzymała siatkę zabezpieczającą przed zbieraniem się w niej liści i innych śmieci — akurat miałam w szopie, więc nie trzeba było kupować. Nie było za bardzo jak przyczepić rynny do ściany drewutni bez zabawy z kilkoma kolankami, a że o wiele prościej było ją przyczepić do płotu, takie rozwiązanie zostało wprowadzone w życie.


Teraz ile razy pada deszcz, sąsiad dzwoni i pyta, czy sprawdzałam, czy rynna dobrze działa, a ja za każdym razem mu odpowiadam, że nie chce mi się w taki deszcz wychodzić z domu. Odbijam piłeczkę i pytam, czy on może sprawdzał, czy rynna dobrze działa, ale ma dla mnie taką samą odpowiedź jak ja dla niego. Zakładam, że wszystko działa jak należy!

poniedziałek, 25 października 2021

Adios pomidory

To był dobry sezon. Pierwsze pomidory zaczęły dojrzewać pod koniec lipca, ostatnie, jeszcze zielone, zebrałam w połowie października. Powoli dojrzewają już w domu, i choć nie są aż tak aromatyczne i słodkie jak te zebrane w upalne letnie dni, i tak smakują o niebo lepiej niż te ze sklepu.

Wiosenne opryski drzew przyniosły pozytywne efekty. W końcu dane nam było cieszyć się czereśniami. Były piękne, duże, i bardzo słodkie, a do tego obrodziły tak, że nie tylko my objadaliśmy się, ale obdarowałam nimi wszystkich sąsiadów i jeszcze zrobiłam trochę przetworów. Wiosną opryskałam też winogrona, ponieważ w ubiegłych latach owoce miały taki nieładnie wyglądający nalot — pomogło i w tym roku już tego nalotu nie było.

dzisiaj rano

Jabłka w tym roku bez parchów, choć niektóre z "mieszkańcami." Wiosną wydawało mi się, że jabłek będzie mniej niż zwykle, ale pomyliłam się — jest ich sporo. Jemy je od sierpnia i jeszcze trochę wisi na drzewie. 
Śliwa obrodziła pięknie, jak co roku, więc na owoce załapali się wszyscy sąsiedzi i kilku znajomych. Jedna z sąsiadek w podzięce przyniosła mi skrzyneczkę jabłek, więc teraz mamy jak w tym wierszyku — racuchy z jabłkami, szarlotka, pieczone jabłka z cynamonem, a przede wszystkim świeże. Emilia potrafi wsunąć kilka dziennie!

Tylko jagód było mało w tym roku. Wszystkie zjadaliśmy na bieżąco i nie udało mi się nic zamrozić.

Grządki już wysprzątane i powoli zabieramy się za grabienie liści.

dereń

czereśnia

dalia

hortensja

bratek

dereń


piątek, 22 października 2021

Champ-a-te

Po ponad miesięcznej przerwie wybraliśmy się na szlak, na krótką wędrówkę na pobliską górkę Spencer Butte.


Od pokoleń Spencer Butte stanowi popularny cel wycieczek, ponieważ z jego szczytu (627 m) roztacza się wspaniały widok na okolicę bliższą (miasto) i dalszą — od Gór Przybrzeżnych po Góry Kaskadowe.


Widok ze szczytu Spencer Butte na jezioro Fern Ridge i Góry Przybrzeżne

Nam udało się wypatrzeć ośnieżone szczyty Trzech Sióstr. (Jedną z nich, Południową, latem zdobył Krzyś.)

Widok ze szczytu Spence Butte na Góry Kaskadowe (South Sister po prawej)

Spencer Butte stanowi także najwyższy punkt systemu Ridgeline Park, ale o tym będzie innym razem.

Podobno każdego dnia aż 300 odwiedzających wędruje na szczyt Spencer Butte. W minioną sobotę, a dzień był ciepły, słoneczny, najpiękniej jesienny jak tylko mógł być, osób tych było z pewnością kilka razy tyle.

Dwie najpopularniejsze (i najkrótsze) drogi na szczyt to Main Summit Trail i West Trail, ale my wędrowaliśmy szlakiem Spencer Butte via Ridgeline Trail, trasą dłuższą, ale za to mniej uczęszczaną. 


Do miejsca, w którym łączą się Main Summit Trail i Spencer Butte via Ridgeline Trail, spotkaliśmy raptem kilka osób, podczas gdy wędrówka wspólnym odcinkiem przypominała przechadzkę główną ulicą w godzinach szczytu. 

Ta mniej uczęszczana trasa zaczyna się od skalnych ścieżek zbudowanych przez wolontariuszy prawie 40 lat temu. 


Powyżej linii drzew, podejście na szczyt prowadzi kamiennymi schodami, o które szlak wzbogacił się stosunkowo niedawno, w 2015 roku. 


Wraz z innymi ulepszeniami, schody przyczyniły się nie tylko do zwiększenia dostępności ale także ochrony ekosystemu, zwłaszcza siedliska na szczycie, które składa się z około dziesięciu akrów odsłoniętych bazaltowych wychodni z kilkoma drzewami. Występują tam różne gatunki traw, paproci, porostów, i mszaków — niektóre niezmiernie rzadkie. 



Spencer Butte zamieszkują także jedne z ostatnich w Dolinie Willamette grzechotników. Nazwa szczytu w języku Indian Kalapuya, rdzennych mieszkańców Doliny Willamette, to Champ-a-te, czyli "grzechotnik". Trzeba mieć sporo "szczęścia," by takiego grzechotnika zobaczyć — w tej kwestii okazaliśmy się pechowcami. 
Natrafiliśmy natomiast na mnóstwo najróżniejszych grzybów — ale one nie mogły uciec i się przed nami schować!






wtorek, 19 października 2021

Dekoracje na Halloween - u sąsisadów

Halloween coraz bliżej, domy i obejścia odpowiednio udekorowane. Koleżanka Emilii nie obchodzi tego święta, więc w tym roku mamy jedynie typowo jesienne ozdoby — dynie, strachy na wróble, girlandy i wieńce z liści w kolorach jesieni a do tego wszystkiego tylko jednego duszka, który załapał się na wyjście z pudła tylko dlatego, że Emilia akurat miała ochotę przemalować go na biało.

Ktokolwiek przechodzi ulicą i tak nie zwraca uwagi na nasz dom i nasze dekoracje, wszystkie głowy zgodnie odwracają się w stronę sąsiadów z naprzeciwka, którzy w kwestii dekoracji wyrobili 500 procent normy, a my mamy to szczęście, że nie musimy nawet wychodzić z domu, żeby sobie tę wystawę pooglądać. Wszystko pięknie widać przez okna kuchenne. 
A wieczorem, kiedy już jest ciemno, na drzwiach garażowych "buzują" płomienie — wieczorem wszystko jest jeszcze dodatkowo podświetlone.







W związku z tym, że przyjaciółka Emilii nie obchodzi Halloween, Emilia też straciła ochotę na przebieranki i chodzenie po okolicy po słodycze. Strój czarownicy dostała wczoraj koleżanka z naprzeciwka, z tego domu, co na zdjęciach — nomen omen też bardzo dobra koleżanka Emilii. Nie czekała do Halloween, poszła dzisiaj w tej sukience do szkoły.

sobota, 16 października 2021

⚽ Wycieczka

Sezon piłkarski za nami. Chodzi mi o ten szkolny mojego syna, który trwał od drugiej połowy czerwca, i okazał się sezonem dość udanym. W miniony czwartek chłopaki rozegrali ostatni mecz, a w przyszłym tygodniu mają jeszcze pizza party na zakończenie sezonu i odwieszamy korki do następnego sezonu.


Dwa tygodnie temu, w ramach scalania drużyny, trener zorganizował wyjazd nad ocean na jednodniową wycieczkę. Nasz okręg szkolny cierpi na niedobór kierowców i nie na każdy wyjazd drużynowy udawało się załatwić szkolny autobus. Na ten wyjazd transport musieli zorganizować rodzice. Wycieczka była w sobotę, prognoza pogody obiecywała przepiękny dzień, więc pojechaliśmy rodzinnie. Wyjechaliśmy karawaną sześciu czy siedmiu samochodów spod szkoły, pod którą była zbiórka.

Jesse Honeyman Memorial State Park

Do parku stanowego Jesse Honeyman dojechaliśmy koło południa. Kiedy chłopcy grali na plaży nad jeziorem, my z Emilią wdrapałyśmy się na wydmę, by podziwiać widoki i sprawdzić co jest po drugiej stronie. 


Kiedy chłopcy przenieśli się na pomost, Emilia bawiła się w wodzie — wyjątkowo ciepłej jak na październik. Strój kąpielowy mieliśmy ze sobą, ale nie chciała się przebrać. 


Dobrze, że miałam ubrania na przebranie, bo, jak zwykle, skończyło się na tym, że wszystko, co miała na sobie, było mokre. Kiedy już miała dość zabawy w wodzie i przebrała się, poszłyśmy na krótki spacer wokół jeziora. 




Nie zaszłyśmy za daleko, ponieważ trafiłyśmy na krzaki Huckelberry obsypane owocami — słodziutkimi i aromatycznymi jak marzenie. Nie mogłyśmy przepuścić takiej okazji na łasuchowanie!

Na obiad pojechaliśmy do lokalnej pizzerii. Trener już wcześniej złożył zamówienie przez telefon, więc kiedy dotarliśmy na miejsce, pizza była gotowa. 

Krzyś na plaży Heceta Beach

Kolejnym punktem programu była plaża, a konkretnie gra w piłkę na plaży. Chwilę poprzyglądałyśmy się, zrobiłam chłopakom trochę zdjęć, a potem poszłyśmy z Emilią na spacer.

Na plaży wiał porywisty wiatr i było dość chłodno. Chłopcy biegali, więc zimna nie czuli, my z Emilią miałyśmy na szczęście kurtki, czapki i szaliki.

Emilia na plaży Heceta Beach

Z plaży pojechaliśmy do lodziarni. Do wyboru były właśnie lody albo ognisko. Jednogłośnie wybór padła na lody. 

W lodziarni ktoś zaproponował wizytę w pobliskim centrum rozrywki. Zamykali niebawem, ale chłopcy zdążyli przejechać się gokartami, niektórzy nawet więcej niż raz. 


Krzysiek też chciał zaliczyć drugi kurs, ale poprosiłam go, żeby z Emilią zaliczył inną atrakcję. Emilia jeszcze za mała jest na gokarty, nikt inny nie był zainteresowany Bumper Boats, a cała zabawa w tym, że się zderza z inną jednostką. Na szczęście Krzysio okazał się dobrym bratem i poświęcił się dla siostry. 

Bumper Boats

Na sam koniec drużyna ustawiła się do wspólnego zdjęcia, a potem, pełni wrażeń i bardzo zadowoleni, wszyscy pojechali do domu.

wtorek, 12 października 2021

Podwieczorek na powitanie Jamestona

Co jakiś czas nachodzi mnie ochota, by zrobić na drutach kocyk dla niemowlaka. Czasami maleństwo jest już w drodze, często nie. W takich przypadkach odkładam gotowy kocyk do szafy i czeka sobie, aż nowy człowieczek pojawi się na świecie i kocyk przygarnie. W czerwcu taka mała osóbka, Eliana, pojawiła się za płotem i dostała w prezencie ten kocyk
Także w czerwcu koleżanka z pracy została babcią, ale dopiero pod koniec sierpnia dane nam było poznać jej wnuka, Jamestona, który otrzymał ode mnie ten kocyk:


Podwieczorek odbył się na wolnym powietrzu, a kto chciał potrzymać bobaska, musiał mieć założoną maskę. Każdy dostał swój własny zestaw przekąsek, które przygotowała jedna z córek koleżanki—wszystko zostało zrobione w domu (włącznie z lodami) i bardzo ładnie podane.


Wszystko było też bardzo smaczne! 

Nie obyło się bez piniaty—wykonała ją własnoręcznie siostra koleżanki, a rozbroiła mama bobaska.


W zapasach został mi już tylko jeden kocyk i zaczynam rozglądać się za jakimś ładnym wzorem.

sobota, 9 października 2021

Stawy w Złotych Ogrodach

Postanowiłam, że w czasie treningów Emilii ja także będę zażywała ruchu. 
W jeden dzień, kiedy Emilia pływa w basenie na zewnątrz, ja pływam w tym wewnątrz. W pozostałe dwa dni nie mam takiej możliwości z racji zajęć zorganizowanych na obu basenach. W związku z tym spaceruję po okolicy — na razie pogoda jeszcze na to pozwala. Nie bardzo jest gdzie chodzić, więc zazwyczaj zwiedzam dzielnicę pokonując kolejne kwartały, by nie przemierzać za każdym razem tej samej trasy do oddalonego o pół godziny marszu parku i z powrotem. Pewnego dnia zawędrowałam w ten sposób do miejsca wypatrzonego na mapie: Golden Garden Ponds. 


Ścieżka prowadzi wokół trzech stawów, częściowo także groblą pomiędzy dwoma z nich. 


W stawach żyją żółwie, które w ciepłe słoneczne dni wygrzewają się na pniach zwalonych drzew. Zdjęcie poniżej zrobione telefonem nie jest najlepszej jakości, więc wstawiłam żółte strzałki wskazujące żółwie.


Wypatrzyłam też żurawie i oczywiście moc kaczek. 


Miejsce tak mi się spodobało, że wczoraj zabrałam tam na spacer Emilię. Spodobało jej się tak samo, jak mi, a może nawet i bardziej. Poza żółwiami, kaczkami, i żurawiami, dane nam było obserwować klucze gęsi kanadyjskich — najpierw w locie, potem lądujących na tafli największego z trzech stawów.


Część zdjęć pochodzi z mojej samotnej wycieczki, część z wczorajszej w towarzystwie Emilii.


Miejsce bardzo ładne, ale od basenu idzie się do niego wzdłuż kilku bardzo ruchliwych ulic i pod obwodnicą. Kilka z tych ulic trzeba przekroczyć. Są światła i przejścia dla pieszych, ale natężenie ruchu jest tak ogromne, że niweluje wszelkie walory zdrowotne spaceru. Pozostaje dojechać na miejsce samochodem.