W jesienne ciemne deszczowe wieczory poprawiam sobie nastrój planowaniem przyszłorocznych wakacji. Kiedy zapytałam Emilię dokąd chciałaby pojechać, bez wahania stwierdziła, że do parku narodowego Olympic. W parku tym spędziliśmy tydzień w lipcu 2024 roku i bardzo nam się tam podobało.
Ponieważ sądziłam, że będzie to nasz jedyny wyjazd w to miejsce, zaliczyliśmy najbardziej znane i polecane miejsca. Park jest jednak ogromny, 3,733.8 km² więc spokojnie możemy do niego wracać po wielokroć za każdym razem odwiedzając inny zakątek.Pierwszego lipca 2024 roku, pierwszego dnia naszej przygody z Olympic National Park (ONP) dotarliśmy do miasteczka Port Angeles (nie mylić z Los Angeles!). Port Angeles to niewielkie miasteczko (ok. 20 tyś. mieszkańców) w północno-zachodniej części stanu Waszyngton, położone na półwyspie Olympic, nad cieśniną Juan de Fuca. W 1791 roku dotarł tu hiszpański odkrywca Francisco de Eliza, który nazwał to miejsce Puerto de Nuestra Señora de los Angeles („Port Naszej Pani od Aniołów”). Na przeciwnym brzegu cieśniny jest już Kanada. Kilkakrotnie otrzymaliśmy wiadomości tekstowe witające nas w Kanadzie, uprzejmie informujące o ewentualnych opłatach za połączenia zagraniczne. Na ostrzeżeniach się ostało.
cieśnina Juan de Fuca |
Do Port Angeles jedzie się od nas dość długo, sześć godzin samochodem bez przystanków, ale wiadomo, że tak się nie da. W drodze zmienialiśmy się z Krzyśkiem za kierownicą, ale przez korki w Portland (największe miasto w Oregonie, ponad 2.5 miliona mieszkańców) przebijałam się ja. Na miejsce dotarliśmy wieczorem.
Przez Port Angeles przejeżdżaliśmy podczas pobytu w ONP wiele razy, robiliśmy tutaj zakupy, ale spędziliśmy tutaj tylko jedną noc. Zanim zrobiło się ciemno, wybraliśmy się na spacer, stanęliśmy nad brzegiem i spojrzeliśmy na Kanadę.
Motel nie był może najpiękniejszy, ale miał kilka zalet - był niezbyt drogi jak na turystyczną miejscowość w pełni sezonu i znajdował się dość blisko miejsca, w które wybieraliśmy się następnego dnia: Hurricane Ridge. Zdjęcie poniżej zrobiłam w drzwiach do pokoju motelowego a ten masyw górski na horyzoncie to właśnie Hurricane Ridge.
Rano, kiedy wyjeżdżaliśmy z motelowego parkingu, na trawniku domu po drugiej stronie uliczki za motelem dzieci wypatrzyły jelonka. Jeleń w centrum miasta, trzy metry od samochodu to dla nas atrakcja nie lada choć dla mieszkańców Port Angeles to zapewne chleb powszedni. I co takiego zrobił ten jeleń w naszej obecności? W ogóle nie zareagował na mijający go samochód, pozostał niewzruszony, przerwał jednak skubanie trawy by załatwić naturalną potrzebę - tę konkretną.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz