Przez lata unikałam tego miejsca ponieważ, po poprzedniej tam bytności, pozostały mi niezbyt miłe wspomnienia. Ale kiedy dzieci zapragnęły pojechać nad ocean zabrałam się za poszukiwania jakiegoś miejsca i miałam nielada problem by coś znaleźć - albo wszystko było już zarezerwowane, albo wolne miejsca były na kempingu na który wybieramy się na początku września, albo kemping usytuowany był zbyt blisko ruchliwej szosy. I tym oto sposobem stanęło na Sutton Creek. Na dodatek było tylko jedno wolne miejsce w terminie przypadającym na nasz wyjazd, A13, które we końcu zarezerwowałam.
Po przyjeździe nie byłam tym miejscem zachwycona - zbyt otwarte, bez żadnej prywatności, ale temu dało się szybko zaradzić. Wystarczyło odpowiednio zaparkować samochody by przejęły rolę parkanu chroniącego nieco przed wścibskimi spojrzeniami ciekawskich.
Po rozbiciu namiotu, w oczekiwaniu na znajomych, którzy mieli do nas dołączyć dopiero wieczorem, udaliśmy się na mały rekonesans. Obeszliśmy pętlę A (tę, gdzie obozowaliśmy, w sumie jest ich cztery, A-D) i nawet udało mi się zidentyfikować miejsce sprzed kilku lat. A kiedy zaczęliśmy obchód pętli B natknęliśmy się na szlak, więc porzuciliśmy zwiedzanie kempingu i ruszyliśmy sprawdzić dokąd ścieżka nas zaprowadzi.
Przez mostek, przez lasek, wzdłuż potoku - dotarliśmy do wydm, które ciągną się szerokim pasem wzdłuż wybrzeża.
Nad ścieżką - pochylone drzewo, na które ktoś kiedyś wdrapał się i zawiesił linę.
I właśnie ta lina odczarowała moje przykre wspomnienia sprzed lat i sprawiła, że spojrzałam na miejsce nieco cieplej.
Spędziliśmy w tym miejscu sporo czasu, i pierwszego, i ostatniego dnia.
Dzieci (w sumie sześcioro) po kolei bujały się na linie a Krzysio nawet wspinał się po niej.
Po bujaniu się na linie i wspinaniu na drzewo przyszła kolej na skoki.
Na szczęście nikt nie zrobił sobie krzywdy.
Jeszcze kilka metrów w górę i docierało się na szczyt ogromnej wydmy, z której dzieciaki zbiegały w dół.
Wspinaczka w górę mozolna i wyczerpująca, ale nie dla młodocianych! Wiadomo że dzieciaki dysponują niemal niespożytymi zasobami energii - miały okazję nieco się jej pozbyć, ale musiałyby chyba cały dzień tak biegać po wydmach żeby się naprawdę zmęczyć.
Krzyś potraktował chodzenie po wydmach jako zaprawę przed wyprawą w góry na Diamond Peak. (KLIK, KLIK)
c.d.n
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz