sobota, 8 lutego 2020

Mt. Pisgah, trasa nr 1

W niedzielne słoneczne popołudnie wybraliśmy się na wznoszącą się na 467 mnpm Mt. Pisgah. Choć góra ta znajduje się zaledwie 26 kilometrów od naszego domu, jeszcze nigdy tam nie byłam. Zbocza i przyległe tereny przecinają liczne szlaki, z których wybrałam ten najkrótszy, z parkingu na szczyt i z powrotem.

wyruszamy

W sumie niecałe 5 kilometrów, odrobinkę więcej niż poprzednio - akurat na moje aktualne możliwości. Krzysio z łatwością przebiegłby trzy razy tyle,  a Emilia zaczyna opadać z sił po czwartym kilometrze.

Słoneczne niedzielne popołudnie zwabiło wiele osób na spacer, i na szlaku panował spory ruch. Zaraz na początku minęliśmy rodzinkę z czwórką dzieci, wszytkie młodsze od Emilii, a to najmłodsze jeszcze w wózku. Jedno ze starszych strasznie marudziło - wypisz wymaluj jak Emilia podczas ostatniego spaceru, czego oboje z Krzysiem nie omieszkaliśmy zauważyć. Dało to do myślenia Emilii, która podczas tej wyprawy nie marudziła wogóle.


Trasa okazała się bardziej wymagająca niż poprzednia - ostatecznie wdrapaliśmy się 301 metrów ponad poziom parkingu. Po drodze jest kilka ławek, i na każdej z nich koniecznie musieliśmy na chwilę przysiąść.

odpoczynek na jednej z ławek, podziwiamy widoki i pałaszujemy kanapki

Podziwialiśmy widoki popijając wodę bądź pałaszując zabrane z domu kanapki - mimo, że wybraliśmy się zaraz po obiedzie, świeże powietrze i niska temperatura poprawiła wszystkim apetyt (mój akurat zawsze miewa się świetnie.😉)


Po jednej stronie szlaku mieliśmy piękne błękitne niebo, po drugim, chmury, których w miarę upływu czasu napływało coraz więcej. Ale jakże piękne obrazy malowały!


Kiedy jednak całkowicie przesłoniły słońce, zrobiło się naprawdę zimno.


Dzień był dość chłodny a u góry wiał przejmujący wiatr, więc mimo, że widoki były piękne, za długo na szczycie nie zabawiliśmy. Miałam rękawiczki, głowę schowaną w ocieplanym kapturze i szalik, a zmarzłam tak bardzo, że odtajałam dopiero w samochodzie w drodze powrotnej do domu.

widok ze szczytu Mt. Pisgah

Dobrze że nie daliśmy się zwieść zimowemu słonku, zabraliśmy ciepłe kurtki i szaliki! Na szczęście, mimo że najpierw nieźle się upociliśmy a potem nas owiał zimny wiatr, nie zaziębiliśmy się.


Dzieci bawiły się doskonale podczas tej wycieczki, goniły się, biegały, rozgrywały jakieś wymyślone scenariusze. Największą frajdę sprawiło im zbieganie z góry. Mimo uszu puszczali moje napomnienia by uważać, że przecież łatwo się na żwirowanej alejce przewrócić.


No i w końcu Emilia się potknęła i przewróciła. Za pierwszym razem złapał ją starszy brat - w zasadzie to wpadła mu między nogi i tylko dlatego udało mu się ją złapać. Za drugim razem nie miała tyle szczęścia i w wyniku bliskiego kontaktu z nawierzchnią szlaku zdarła sobie nieco skórę na kolanie i ręcę. Ale do samochodu było już bardzo blisko, a tam, w apteczce, czekał zapas plasterków. A jak wiadomo, plasterki czynią cuda!

Na koniec mapka z zapisem trasy i nieco statystyki bo nadal korzystanie z aplikacji w telefonie sprawia mi niesamowitą frajdę.


Brak komentarzy: