Inni okazali się jeszcze bardziej kreatywni, wycinając chleb, szynkę, i ser foremkami w kształcie dyni, ale mi najbardziej spodobały się mini dynie z mandarynek i selera. Oto stół z potrawami (nie obyło się bez pizzy, ale ta stała osobno):
Kostiumy nie były wymagane a jedynie zalecane. Szefostwo wykpiło się uszami myszki Miki z Disneylandu, kilka osób się przebrało, reszta nie.
Ja mam od lat dyżurny kostium, choć spódnica nie załapała się na zdjęcie – jest to ta sama, którą uszyłam i ozdobiłam kilka lat temu (KLIK). Noszona przez kilka godzin w roku posłuży mi jeszcze przez wiele lat. Na szczęście cały czas się jeszcze w niej mieszczę.
Emilia w tym roku dostała nowy kostium przez szczęśliwy zbieg okoliczności. Hitem u nas były w tym roku kostiumy nadmuchiwane minidmuchawami na baterie umieszczonymi w wewnętrznych kieszeniach kostiumu. Jak hit to i cena wygórowana. Emilia strasznie chciała taki kostium dinozaura, bo jej koleżanka taki miała, ale ja nie kwapiłam się wydawać 40 dolarów. Ale na tydzień przed Halloween przy okazji innych zakupów w internecie natknęłam się na okazyjny kostium jednorożca za 18 dolarów. Emilii się spodobał, a że cena była do zaakceptowania, kupiłam.
A potem okazało się, że ten tańszy jednorożec i tak wszystkim bardziej się podobał niż te droższe dinozaury, pewnie dlatego, że jasny kolor bardziej rzucał się w oczy po ciemku i łatwiej było go dostrzec.
Kiedy zrobiło się ciemno, wyruszyliśmy w obchód po okolicy, Emila, jej koleżanka z młodszym bratem i ich mama. Po mniej więcej 25 minutach brat się zmęczył, więc na "polu bitwy" zostałam sama z dwiema dziesięciolatkami, które zarzekały się, że będą chodzić po wszystkich okolicznych ulicach, ale na szczęście po godzinie jednej zachciało się pić, a druga musiała skorzystać z toalety i tym samym szwendanie się po ciemku w ulewnym deszczu się zakończyło. Uff! Lało i było zimno, czyli tradycyjnie. Nie zmarzłam, bo naubierałam się jakbym miała biegun zdobywać.
Krzysio nie bardzo wiedział jak podejść do Halloween w tym roku. Górę brały to sentymenty, to "dorosłe" spojrzenie nastolatka. W końcu postanowił pójść do pracy po szkole na kilka godzin z opcją na świętowanie po pracy w tradycyjnej formie, ale skończyło się na tym, że całą paczką oglądali u jednego z kolegów w domu film, wcinając łakocie uzbierane wcześniej przez jedną z koleżanek.
W domu czekały na niego łakocie, które Emilia dostała u mnie w pracy oraz pizza i warzywa zabrane przeze mnie "na wynos".
We wtorek wszystkie straszne dekoracje zostały schowane do pudła, gdzie poleżą do następnego roku.
Uff, tegoroczne Halloween odfajkowane.
3 komentarze:
I w pracy obchodzicie ? W moim miasteczku 50 tys. Jakoś mało to swieto się przyjęło , pozdrawiam.
Co kraj to obyczaj, u nas dzieciaki podpatrzyły zwyczaje zza wielkiej wody i już też widziałam grupki przebierańców:) pozdrawiam serdecznie
Urszula - Ano w pracy. Tutaj to bardzo popularne, nawet wśród dorosłych, którzy często organizują bale przebierańców z tej okazji. Poza tym, czy ważne pod jakim hasłem organizowana jest impreza integracyjna? Posiedzieliśmy, pojedliśmy, niektórzy popili (Emilia skrupulatnie podsumowała, że szefowa sama wypiła całą butelkę wina), pogadaliśmy, pograliśmy w kilka gier i szarad, a do tego za ten czas nam zapłacili.
Renata - Taka to prawda. Ja akurat za tym obyczajem nie przepadam, ale dla moich dzieci to taka oczywistość jak Mikołajki w Polsce - tutaj nie ma takiego zwyczaju.
Motylek
Prześlij komentarz