Mieszkamy w dwóch dość od siebie oddalonych dzielnicach, więc umówiliśmy się, że spotkamy się na miejscu. Ku zaskoczeniu wszystkich a niesamowitej uciesze dzieci, spotkaliśmy się już na szosie. W pewnym momencie wydało mi się, że rozpoznaję samochód jadący za nami. W tym samym momencie Krzysiek dostał dwie wiadomości od dzieci jadących tymże samochodem, oznajmiających nam entuzjastycznie, że są za nami! Pomachaliśmy sobie przez uchylone okna, zamrugaliśmy światłami, a dzieci rozmawiały przez telefon do momentu, kiedy skończył się zasięg. Uciechę mieli także dorośli przysłuchujący się rozmowie pociech, bo oba telefony były na głośnomówiących.
Kiedy Emilia była młodsza i miała krótsze nóżki, przeszliśmy oddzielnie dwie części szlaku, które razem tworzą sporą pętlę (KLIK). Tym razem, ponieważ najmłodsza w grupie Emilia jest już zaprawionym piechurem, połączyliśmy oba szlaki w jedną trasę, którą przybyliśmy w dwie i pół godziny.
Początkowo dzień był ciemny i ponury z powodu nisko zawieszonych chmur, niemal na poziomie czubków drzew. W lesie było bardzo mokro, bo choć nie padało tego dnia, wilgoć z tak nisko położonych chmur oraz porannej mgły skraplała się i spadała nam na głowy. Ale w dobrym towarzystwie nie zwraca się uwagi na takie niedogodności. Pod koniec marszruty zza chmur pokazało się słońce, podkreślając piękno terenu, przez który szliśmy. A zanim dojechaliśmy do domu, na wieczornym niebie nie było już ani jednej chmury!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz