niedziela, 20 sierpnia 2017

Kolejne projekty dla domu

Od zawsze ogrzewaliśy dom paląc w kominku. Do niedogodności związanych z koniecznością ciągłego pilnowania czy nie trzeba dołożyć drewna nieco przyzwyczailiśmy się, ale wraz podrastaniem dzieci co przekłada się między innymi na dłuższą nieobecność w domu nas wszystkich, skuteczność tej formy ogrzewania mocno spadła.

Nadszedł czas zmian, poprzedzony poszukiwaniami, rozmowami z przedstawicielami kilku firm, zaznajamianiem się z danymi technicznymi, oddzielaniem ziaren od plew oraz analizą możliwości finansowych. W końcu decyzja została podjęta, umowa podpisana a wkrótce w domu pojawiło się Urządzenie.


Głównym celem Urządzenia jest ogrzewanie domu zimą, ale ma też opcję chłodzenia. Opcję tę gruntownie przetestowaliśmy na przełomie lipca i sierpnia, kiedy zawitały do nas czterdziestostopniowe upały.

Plan domu mamy dość prosty, w związku z tym wystarczy nam jedno urządzenie a nadmuchiwane ciepłe/zimne powietrze i tak dociera do każdego pomieszczenia naszego niezbyt dużego domu. Pod warunkiem, że drzwi do pomieszczeń są otwarte. Ale przeważnie są. Jak się grzeje kominkiem, to też trzeba zostawiać drzwi otwarte, żeby powietrze wszędzie dotarło.

Optymalnym miejscem dla Urządzenia okazała się ściana, na której do tej pory były półki na książki. Półki trzeba było zdemontować, ścianę odmalować. Przy okazji pomalowany został sufit i cała część dzienna - na nowy kolor.

A jak już ściany zostały pomalowane, drzwi wejściowe okazały się nagle takie szare i mocno doświadczone. Nie pomogło szorowanie najsilniejszymi środkami, więc mimo, że podobno metalowych drzwi się nie maluje, odmalowałam.


Minął już miesiąc, a ja nadal nie mogę się napatrzeć na tę biel!

W miejsce zdemontowanych półek pojawiły się nowe - gdzieś wszak trzeba umieścić książki, albumy ze zdjęciami i zabawki. Zabawki przeszły ostrą selekcję i sporo z nich przeniosło się do nowych domów.


W kąciku pod Urządzeniem było akurat wystarczająco dużo miejsca na niewielkie biureczko, i w ten sposób mój komputer przestał zawadzać królować na stole i znalazł swoje miejsce. A ja zyskałam kącik do pracy.


I biurko i komputer są moje, co wyraźnie oznajmiłam dzieciom. W końcu mama też ma prawo posiadać coś na swoją wyłączność!

Dość długo nie mogłam się zdecydować na jeden z dwóch wyselekcjonowanych odcieni koloru niebieskiego. Kontemplowałam próbniki aż w końcu kupiłam małe pojemniczki z farbą w obu kolorach i pomalowałam kawałek ściany na próbę.
I dalej nie mogłam się zdecydować. W końcu reszta rodziny podjęła decyzję. Została mi farba w tym drugim odcieniu i szkoda mi jej było wyrzucić, więc pomalowałam nią pawlacz.


Wystarczyło na styk. Puszkę wyskrobałam do ostatniej kropelki.
Pawlacz dostał też nowe uchwyty.

Wszystkie te czynności były dość rozciągnięte w czasie i jeszcze jest kilka rzeczy, które nie są skończone, ale i tak w domu zrobiło się ładniej, czyściej, inaczej. (Mam tylko nadzieję, że Emilia odpuści sobie własnoręczne ozdabianie ścian...)

1 komentarz:

Ulcia pisze...

Ciekawa bardzo jestem tego urządzenia grzewczo-chłodniczego. U nas takiego cudu nie ma. A jako żona majstra od klimatyzacji coś tam czasem widzę i słyszę... szalenie mi się podoba. Koszt znośny?
Śliczne odświeżenie pomieszczeń. Pięknie się poukładało...
Pozdrawiam słonecznie