Kiedy zaczęłam uczyć Krzyśka prowadzić samochód, po pierwszych dość udanych próbach na parkingu chciałam z nim jeździć po ulicach, ale mój syn-formalista stwierdził, że tak nie można, że musi mieć permit, czyli pozwolenie. Poprosiłam go, by złożył wniosek o wydanie stosownego dokumentu — online. Trochę zwlekał i odkładał, a kiedy go nieco przycisnęłam, okazało się, że co wchodzi na stronę naszego lokalnego oddziału, to cały czas jest informacja, że nie umawiają żadnych spotkań, a w celu uzyskania pozwolenia trzeba zdać egzamin teoretyczny — egzamin ten zdaje się osobiście w wydziale komunikacji.
Poszliśmy po rozum do głowy i zaczęliśmy sprawdzać możliwość umówienia się na egzamin w pobliskich miejscowościach. Znalazło się coś "za miedzą", ale i tak w dość oddalonym terminie — za niemal dwa miesiące.
Lepiej za dwa miesiące niż wcale, więc się umówiliśmy.
Czas zleciał szybciutko i pierwszego czerwca, w Dzień Dziecka (którego nie obchodzimy) zawiozłam dziecię na tenże egzamin.
Po zapłaceniu i wypełnieniu stosownych formularzy zasiadło Krzysiątko przed maszyną i zabrało się za odpowiadanie na pytania testowe.
Zdał z wynikiem 97%.
Teraz należało uiścić kolejną opłatę (pierwsza była za egzamin, druga za wydanie pozwolenia), wypełnić kolejne formularze, zrobić zdjęcie do dokumentu. Okazało się, że pani w okienku obchodzi urodziny dokładnie tego samego dnia co Krzysiek, więc rozmowa przyjęła jeszcze milszy obrót (bo panie w wydziale komunikacji są przemiłe) a przy robieniu zdjęcia było sporo śmiechu, bo maszyna zastrajkowała i nie chciała zrobić Krzyśkowi dobrego zdjęcia. Przy pomocy dwóch innych pracowników (w tym naczelnika) udało się sprzęt zmusić do współpracy i zdjęcie zrobić.
Ze stosownym dokumentem wypuszczamy się za granicę posesji. Przez te kilka miesięcy Krzysiek zdążył sporo zapomnieć, ale szybciutko sobie przypomniał. Stresuje się dziecko jednak strasznie. Zwłaszcza jak mu każę jechać nieco dalej i nieco bardziej ruchliwymi ulicami, choć jeździmy na razie o takich porach, kiedy ruch jest znikomy, a wybieram celowo takie skrzyżowania, gdzie łatwo mu się włączyć do ruchu. Jak się nieco oswoi, zwłaszcza z obsługą sprzęgła, to będę mu poprzeczkę nieco podnosić.
Wydaje mi się, że nadal nie jestem gotowa psychicznie na ten etap dorastania mojego dziecka, więc w sumie nie wiem, które z nas się bardziej stresuje.
5 komentarzy:
Moje gratukacje . Brawo Krzys, brawo Ty. Bedziesz miala zmiennika na wyprawy no i z czasami podbierany sanochod.;) :D
Gratulacje!..
:)
Brawo, brawo!
Podziwima Cię, bo ja byłabym cała w nerwach uczac kogoś:) ale cóż... kiedys to przychodzi :) do Ciebie już, do mnie jeszcze nie wiem kiedy.
Gratuluję. Zawsze to wygoda jak może pojechać do kolegi sam czy podwiezc do szpitala.
Jest tyle możliwości, by uczyć się, kiedy ruch jest znikomy. Za rok, kiedy mogą wyruszyć w trasę sami, przyda im się.
A siostrzeniec dostał prawko, po czym pierwszą trasę odbył... Z Włoch do Polski!
Jula - dzięki! Mam nadzieję, już nie mogę się doczekać aż syn będzie zamiast mnie prowadził samochód!
Hrabina - Ja też jestem cała w nerwach. Chciałam go zapisać na kurs, ale wymóg jest taki, że musi mieć wyjeżdżonych 15 godzin, żeby zapisać się na kurs. Czyli i tak cały ciężar początkowego nauczania na moich barkach.
Marzena - Gratulacje dla siostrzeńca! My kursujemy w najbliższym sąsiedztwie, kilka mil od domu. Póki co - wystarczy.
Pozdrawiam,
Motylek
Prześlij komentarz