Ponieważ szła z nami Kennedy, wybrałam trasę krótką i łatwą (KLIK), ot taki dwugodzinny spacer, którego główną atrakcję stanowił szałas. Stanowił, bo okazało się, że niedawno spłonął. Albo go ktoś specjalnie podpalił, albo przez przypadek zaprószył ogień.
Emilia była niepocieszona! Bardzo szybko obie dziewczyny wpadły na pomysł odbudowania szałasu. Pozwoliłam im się nieco pobawić, wiedziałam, że zapału i sił nie starczy im na długo, nawet po kanapkach z Nutellą!
Może ktoś inny dokończy rozpoczętą przez nie budowę.
Na szczęście były i inne atrakcje na szlaku — ptaki, szare wiewiórki (rzadkość, bo tutaj głównie występują te rude) oraz psy. Nie bezpańskie, ale spacerujące z właścicielami. Zgodnie z przepisami powinny być prowadzone na smyczy, ale większość z nich hasała bez smyczy, na szczęście były to dobrze ułożone pieski, grzeczne, spokojne, nieagresywne, łase na głaskanie. Dziewczyny nie przepuściły żadnemu z jedenastu napotkanych piesków, a Emilia do dzisiaj pamięta wszystkie imiona.
W lesie na górce wiosna nie jest aż tak zaawansowana, jak w niżej położonych przydomowych ogródkach, ale nawet taka bardzo wczesna cieszy niezmiernie. Następnego dnia, w niedzielę zaczęło padać i tak lało do wczoraj.
Dzisiaj znowu mieliśmy ładną i do tego ciepłą sobotę — najcieplejszy dzień w tym roku a temperatura przekroczyła 20 C! Troszkę, 21 C. Dzisiaj jednak nie wybraliśmy się na żadną wycieczkę. Dzisiaj pracowałam w ogródku. Chciałam zrobić jak najwięcej, bo prognoza pogody zapowiadała kolejne opady. I właśnie zaczęło padać.
Napisałabym więcej o owocach moich dzisiejszych poczynań ogrodowych ale nie mam już siły, jestem zmordowana. Tylko napiszę, że na zdjęciu poniżej widać dwa rodzaje szafirków: te najbardziej powszechne w tle, a na pierwszym planie szafirki o pełniejszych kwiatostanach ale za to na krótszych łodyżkach.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz