Kolejnego dnia wybraliśmy się na szlak prowadzący do trzech górskich jezior: Terrace Lake, Shadow Lake i Cliff Lake. Najkrótsza wersja - do jeziora Terrace Lake. Przewodnik sugerował przedłużenie spaceru do jeziora Shadow Lake a na koniec polecał żeby jeszcze przejść się do jeziora Cliff Lake. Ponieważ trasa nie była zbyt długa, postanowiliśmy zaliczyć wersję najdłuższą (6.5 km).
Najpierw jednak trzeba było znaleźć sam szlak. Parking - zatoczka na kilka pojazdów przy szosie, na sporej wysokości (2472 m.n.p.m.), zaspy śniegu na zaczynające się tuż przy asfalcie. Strzałka wskazuje mniej więcej w którą stronę należy iść, ale że szlak pod śniegiem, to go nie widać. Na śniegu mnóstwo śladów tych co przed nami szukali ścieżki, totalny chaos.
Ten jeden raz podczas naszego pobytu w Lassen włączyłam internet na telefonie i skorzystałam z aplikacji żeby zlokalizować szlak. Nie było innego wyjścia.
Pierwszy kilometr maszerowaliśmy po kilkumetrowych zaspach - a w drodze powrotnej, ostatni kilometr, do tego pod górę.
Pierwsze jeziorko, Terrace Lake:
![]() |
Terrace Lake |
Drugie, jezioro, Shadow Lake, jest tuż obok. Na zdjęciu pod spodem stoję w miejscu, z którego zrobiłam zdjęcie Terrace Lake powyżej, mając za plecami Shadow Lake.
![]() |
Shadow Lake |
![]() |
Shadow Lake z widokiem na Lassen Peak |
Kiedy doszliśmy do trzeciego jeziorka myślałam, że to już Cliff Lake, ale po sprawdzeniu mapy okazało się, że to jakieś jeziorko bez nazwy, za to z chmarami muszek, które oblepiły mi wysmarowane kremem z filtrem nogi.
Te dwie maleńkie postaci na śniegu to moje dzieci - widać nieco czerwonej koszulki Krzyśka.
Dopiero kiedy zostawiliśmy za sobą to jeziorko bez nazwy natknęliśmy się na innych piechurów. Ten szlak zdecydowanie należy do mniej popularnych, za to tak samo pięknych jak wszystkie pozostałe. Brak tłumów - wartość dodana jak dla mnie.
W końcu pojawiło się przed nami ostatnie jeziorko, Cliff Lake.
![]() |
Cliff Lake |
Tutaj odpoczęliśmy nieco dłużej na zwalonym pniu, przekąsiliśmy co nieco, obejrzeliśmy żabi skrzek, nacieszyliśmy się ciszą i spokojem nie zmąconym żadnymi odgłosami poza śpiewem ptaków i naszą rozmową.
Droga powrotna, jak to zwykle bywa, wydała nam się dużo krótsza, mimo, że końcówka prowadziła mocno pod górę i to po tym topniejącym śniegu.
Takie maszerowanie w lipcu po śniegu, w krótkich spodenkach i podkoszulku to dość ciekawe doświadczenie.
1 komentarz:
Faktycznie maszerowanie w lipcu po śniegu, to ekstremalny przypadek. Jeziorka urocze i warto było wybrać się na tę wyprawę.
Prześlij komentarz