Ostatniego poranka na biwaku Summit Lake North na spokojnie zjedliśmy śniadanie, spakowaliśmy się, i wyruszyliśmy na kolejną wycieczkę, ostatnią w tej części parku.
Szlak do wodospadu Mill Creek Falls zaczyna się przy południowym wjeździe do parku, przy kompleksie Kohm Yah-mah-nee. Schroniska zostało nazwane na cześć najwyższego szczytu w parku Lassen - w języku rdzennych mieszkańców Lassen Peak to właśnie Kohm Yah-mah-nee (Kom Jamani) czyli Śnieżna Góra.
Trochę nam zeszło na pakowaniu i zanim dojechaliśmy na miejsce i wyruszyliśmy na szlak zrobiło się gorąco. Na niebie nie było ani jednej chmurki a spalony las nie dawał cienia.
Na początku nawet nie szliśmy przez las tylko przez pola na żółto kwitnących Mules Ears (Wyethia).
Dopiero po powiększeniu zdjęcia na ekranie komputera zauważyłam, że na zdjęciu powyżej są uwiecznione moje dzieci - ciekawe czy komuś uda się je wypatrzeć!
Potem był las, w ogromnej części spalony, ale z odrastającym poszyciem, wśród którego wypatrzyliśmy pasącego się jelonka.
Z racji upału szło się kiepsko. Zazwyczaj wracaliśmy z wycieczki z wodą w butelkach, ale nie tym razem - wypiliśmy wszystko do ostatniej kropelki.
Kurz oblepił wysmarowane kremem z filtrem przeciwsłonecznym nogi tak, że nie dało się tej mazi zmyć.
W końcu doszliśmy do platformy widokowej, z której można podziwiać 23-metrową kaskadę.
![]() |
Mill Creek Falls |
Ukształtowanie terenu sprawia, że trudno na pierwszy rzut oka dostrzec, że w tym miejscu spotykają się dwa potoki.
Mostek po lewej stronie, na którym stoi Emilia, przerzucony jest nad potokiem East Sulphur Creek. Potok ten płynie w dość głębokim kanionie i na zdjęciu widać jedynie szczelinę, ale wody nie.
Drugi mostek, ciemniejszy, po prawej stronie, za kępą drzew, jest nad potokiem Bumpass Creek - potokiem wypływającym z Zajebistego Piekiełka, o którym wcześniej pisałam. Wody obu potoków łączą się na ok. 1/3 wysokości kaskady, i dalej płyną doliną jako potok Mill Creek. (Tutaj zdjęcie ze strony parku, na którym lepiej widać dwa osobne strumienie.)
Z mostku, tego na którym stoi Emilia, wygląda to tak:
Przysiadłam na kamieniu przy mostku nad Bumpass Creek, ściągnęłam buty i wymoczyłam stopy w potoku. Z dala od gorących źródeł, z dodatkiem wody ze zwykłych potoków, woda była przyjemnie chłodna.
Usiłowałam zmyć kurz z łydek ale jedyne co osiągnęłam to to, że maź oblepiła mi ręce. Nabrałam żwirku w dłonie i tarłam, aż doczyściłam ręce. Nogi pozostały brudne, dopiero potem domyłam je ciepłą wodą, mydłem i myjką, choć przyznam, że zabrało to trochę czasu i kosztowało sporo wysiłku. Jakoś nie pomyślałam, żeby spróbować płynu do mycia naczyń - wydaje mi się, że chyba byłoby łatwiej.
Po tym spacerze opuściliśmy na chwilę teren parku ponieważ dwie kolejne noce spędziliśmy w pobliskim miasteczku Chester, gdzie zafundowałam nam odrobinę luksusu czyli Mały Domek, z łazienką, aneksem kuchennym, sypialniami z pościelą i klimatyzacją. W Chester uzupełniliśmy też prowiant ponieważ zjedliśmy już wszystkie owoce i warzywa. A następnego dnia rano ruszyliśmy na ostatnią wycieczkę w Parku Narodowym Lassen Volcanic. Ale o tym będzie następnym razem.
1 komentarz:
Podziwiam Wasze wędrówki i kibicuję cały czas. :)
Piękne widoki rekompensuję trudy wędrowania.
Wypatrzyła dwa ludziki, ale nie zdradzę miejsca, by innym nie psuć zabawy w poszukiwaniach. :)
Pozdrawiam ciepło.
Prześlij komentarz