Nieubłaganie nadszedł ostatni dzień naszych wakacji w parku Lassen i ostatnia piesza wycieczka - do doliny Warner Valley.
![]() |
Warner Valley - Devils Kitchen Trail |
Dojazd z kwatery w miasteczku Chester zajął nam 45 minut a ostatnie kilka mil jechaliśmy nieutwardzoną drogą wzbijając tumany kurzu. Ponieważ miejsce jest dość odległe, interesujące mnie szlaki chciałam "zaliczyć" w jeden dzień co oznaczało sporo maszerowania - 12 kilometrów w upale to jednak wysiłek nie lada. Na szczęście tym razem nie było ostrych podejść pod górę - szlak wznosił się i opadał łagodnie i nie na całej swej długości.
Dość długo wędrowaliśmy wśród grzęzawisk i podmokłych łąk, po specjalnych pomostach i kładkach.
![]() |
Warner Valley - Drakesbad Meadow |
Łąki ukwiecone, łany traw falujące pod dotykiem wiatru, śpiew ptaków, szum drzew, i odgłos naszych kroków na deskach pod stopami. Oraz tysiące motyli! W kilku różnych kolorach. Usiłowałam uchwycić je na zdjęciach, ale wyniki moich poczynań okazały się niezbyt imponujące - nabrałam ogromnego respektu dla fotografów, którzy potrafią zrobić zdjęcie motyli w ruchu - ja jeszcze tej sztuki nie opanowałam!
![]() |
Warner Valley - Drakesbad Meadow |
Po dość długim marszu przez łąki (Drakesbad Meadow) weszliśmy w las - niestety i w tej części parku w większości spalony, ale z odradzającym się poszyciem. Kontrast między spalonymi drzewami i feerią kolorów wiosennych kwiatów niesamowity!
![]() |
Devils Kitchen Trail |
W końcu dotarliśmy do celu naszej wędrówki czyli Devils Kitchen (Diabelska Kuchnia):
To kolejny teren geotermalny, podobny do Bumpass Hell tylko o bardziej dzikim charakterze i na nieco mniejszą skalę. Ale za to mieliśmy miejsce całkowicie dla siebie - dopiero w drodze powrotnej spotkaliśmy innych piechurów.
Kiedy słońce na chwilę schowało się za chmurkami, otoczenie nabrało groźnego wyglądu. Zerwał się wiatr i chciał zrzucić mi z głowy kapelusz ale miałam go przezornie przywiązanego wstążką do kucyka.
![]() |
Devils Kitchen Trail |
W drodze powrotnej odbiliśmy nieco w bok do miejsca w którym kiedyś był sztuczny zbiornik. Pozostała po nim jedynie nazwa, Dream Lake. Uszkodzoną tamę odbudowano dwukrotnie aż w końcu ktoś poszedł po rozum do głowy i zauważył, że walka z naturą jest tutaj zbyt kosztowna. Tamę zlikwidowano, woda zaczęła płynąć i rozlewać się swobodnie, a w miejsce sztucznego zbiornika powróciła naturalna łąka, cała w kwiatach w ten lipcowy dzień. Jedynie tablica edukacyjna umieszczona w tym miejscu stanowi dowód po budowlanych zapędach człowieka. I nazwa miejsca.
Z nieistniejącego jeziora powędrowaliśmy do ostatniej atrakcji na tegorocznej wakacyjnej liście, kolejnego jeziora, zasilanego gorącymi źródłami i stąd jego nazwa, Boiling Springs Lake.
![]() |
Boiling Spring Lake, Lassen Peak w tle |
Kolory bajeczne, podobnie jak w Bumpass Hell. I podobnie ostrzeżenia aby nie schodzić z wytyczonego szlaku. Ten ośnieżony szczyt w tle to Lassen Peak, najwyższy szczyt w parku Lassen.
Emilia miała już dosyć i zaczekała aż ja i Krzysiek obejdziemy jezioro, które jest w sumie niewielkie a do tego wokół niezbyt wiele drzew, więc cały czas i tak widzieliśmy się nawzajem. Tutaj też w zasadzie nikogo nie było - minęliśmy się na szlaku z jedną parą turystów. Ta część parku leży z dala od popularnych miejsc w parku, niewiele osób tutaj się zapuszcza.
![]() |
Boiling Springs Lake |
Doczłapaliśmy do samochodu. Rano, poza naszym samochodem, na niewielkim parkingu stał tylko jeden pojazd. Teraz było ich kilka, ale i tak niewiele, może pięć. To wtedy zrobiłam ostatnie zdjęcie:
Spłukaliśmy kurz wodą z kranu oznaczonego jako woda nie nadająca się do picia. Do mycia nóg nadała się dość dobrze. Kurz usuwałam mokrymi skarpetkami nie martwiąc się zbytnio czy się dopiorą bo były w ciemnym kolorze.
Następnego dnia wracaliśmy do domu. Po powrocie zaznaczyłam na mapie miejsca, które odwiedziliśmy podczas naszego pobytu w Lassen, szlaki, które przemierzyliśmy.
Widać, że ledwie liznęliśmy nieco z ogromu, które oferuje to miejsce. Może kiedyś jeszcze tam wrócimy, kto wie?
I jeszcze, na fali wspomnień, skomponowałam album, foto książkę, organizując nieco te nasze wspomnienia.
Album jest dość sporej wielkości, 30 na 30 cm, i jestem niezmiernie zadowolona z jakości zdjęć, zwłaszcza tych, które zajmują całą stronę - są przepiękne!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz