W zeszły poniedziałek zawarłam z akurat pracującym w domu mężem układ:
"Ty odbierasz Małego, ja będę w domu szybciej, więc zrobię na obiad coś dobrego. Na przykład pierogi z jagodami."
Mąż nie przepada za odbieraniem dziecka, ale za to uwielbia pierogi z jagodami, więc wiedziałam, że zgodzi się natychmiast. Dodam, że ja takimi frykasami raczej nie rozpuszczam moich chłopaków bo bardzo, ale to bardzo nie lubię lepienia pierogów.
Mrożonych jagód ci u nas dostatek w zamrażalniku, więc zakasałam rękawy i zabrałam się do roboty. Szło mi sprawnie pod nieobecność panów i zostało mi raptem kilka pierogów do zrobienia kiedy wydarzyło się nieszczęście.
Do wykrawania używałam kieliszka, bo odpowiedniej wielkości a do tego ma taki ostry brzeg i łatwo się wykrawa krążki, dużo łatwiej niż posiadaną przez nas szklanką. Musiałam za mocno przycisnąć, nóżka kieliszka złamała się i przeorała mi kciuk lewej ręki.
Krew siknęła na stolnicę, ale nie spanikowałam i w końcu udało mi się zatamować krwotok, choć trochę czasu mi to zajęło. Sytuacja była pod kontrolą kiedy panowie wrócili do domu - krew z podłogi i stolnicy zmyta.
Powiadomiłam męża, że chyba trzeba będzie jechać na pogotowie, ale założył, że panikuję i przesadzam.
Zjedliśmy obiad - i Smyk i mąż zgodnie stwierdzili, że pierogi były przepyszne, a po obiedzie poprosiłam męża o pomoc przy zmianie opatrunku. Kiedy zobaczył ranę, nieco zszarzał na twarzy i zarządził:
- Jedziemy na pogotowie!
I pojechaliśmy.
Całą trójką.
Lekarz stwierdził, że miałam szczęście, bo nie przecięłam sobie ścięgna, jedynie lekko je naruszyłam z boku.
Trzy godziny później opuściłam budynek pogotowia z ośmioma szwami. Kolejną godzinę spędziliśmy w aptece czekając na tabletki przeciwbólowe, które okazały się niepotrzebne, bo unieruchomiony na małej szynie palec nie bolał. Do domu wróciliśmy o dziewiątej wieczorem. Jak dobrze, że jednak zjedliśmy obiad zanim pojechaliśmy na pogotowie!
We wtorek rano zrobiłam pamiątkowe zdjęcie:
Zdjęcia zszytej rany nie pokażę Wam, może jak już się zagoi to samą bliznę, na dowód, że nie bujam.
Byłam na wizycie kontrolnej - rana goi się dobrze, udało się uniknąć infekcji, nadal nic nie boli, a w sobotę mają mi ściągnąć szwy.
Mimo, że już opatrunek jest dużo mniejszy, drutów w łapach porządnie trzymać się nie da. Trochę lepiej z tamborkiem - wczoraj udało mi się wyhaftować kawałek sukienki ostatniej myszki. Oby do soboty!
"Ty odbierasz Małego, ja będę w domu szybciej, więc zrobię na obiad coś dobrego. Na przykład pierogi z jagodami."
Mąż nie przepada za odbieraniem dziecka, ale za to uwielbia pierogi z jagodami, więc wiedziałam, że zgodzi się natychmiast. Dodam, że ja takimi frykasami raczej nie rozpuszczam moich chłopaków bo bardzo, ale to bardzo nie lubię lepienia pierogów.
Mrożonych jagód ci u nas dostatek w zamrażalniku, więc zakasałam rękawy i zabrałam się do roboty. Szło mi sprawnie pod nieobecność panów i zostało mi raptem kilka pierogów do zrobienia kiedy wydarzyło się nieszczęście.
Do wykrawania używałam kieliszka, bo odpowiedniej wielkości a do tego ma taki ostry brzeg i łatwo się wykrawa krążki, dużo łatwiej niż posiadaną przez nas szklanką. Musiałam za mocno przycisnąć, nóżka kieliszka złamała się i przeorała mi kciuk lewej ręki.
Krew siknęła na stolnicę, ale nie spanikowałam i w końcu udało mi się zatamować krwotok, choć trochę czasu mi to zajęło. Sytuacja była pod kontrolą kiedy panowie wrócili do domu - krew z podłogi i stolnicy zmyta.
Powiadomiłam męża, że chyba trzeba będzie jechać na pogotowie, ale założył, że panikuję i przesadzam.
Zjedliśmy obiad - i Smyk i mąż zgodnie stwierdzili, że pierogi były przepyszne, a po obiedzie poprosiłam męża o pomoc przy zmianie opatrunku. Kiedy zobaczył ranę, nieco zszarzał na twarzy i zarządził:
- Jedziemy na pogotowie!
I pojechaliśmy.
Całą trójką.
Lekarz stwierdził, że miałam szczęście, bo nie przecięłam sobie ścięgna, jedynie lekko je naruszyłam z boku.
Trzy godziny później opuściłam budynek pogotowia z ośmioma szwami. Kolejną godzinę spędziliśmy w aptece czekając na tabletki przeciwbólowe, które okazały się niepotrzebne, bo unieruchomiony na małej szynie palec nie bolał. Do domu wróciliśmy o dziewiątej wieczorem. Jak dobrze, że jednak zjedliśmy obiad zanim pojechaliśmy na pogotowie!
We wtorek rano zrobiłam pamiątkowe zdjęcie:
Zdjęcia zszytej rany nie pokażę Wam, może jak już się zagoi to samą bliznę, na dowód, że nie bujam.
Byłam na wizycie kontrolnej - rana goi się dobrze, udało się uniknąć infekcji, nadal nic nie boli, a w sobotę mają mi ściągnąć szwy.
Mimo, że już opatrunek jest dużo mniejszy, drutów w łapach porządnie trzymać się nie da. Trochę lepiej z tamborkiem - wczoraj udało mi się wyhaftować kawałek sukienki ostatniej myszki. Oby do soboty!
12 komentarzy:
Czasem taka banalna rzecz potrafi człowiekowi sprawić tyle kłopotu...
Dobrze, że ręka sprawna i szybko się goi.
Pozdrowienia!
Boże, nie drutuj i nie haftuj, tylko sobie spokojnie poczytaj, bo jeszcze ci się coś tam zacznie paprać.
Ja też mam za sobą kilka takich występów zakończonych szwami, dokładnie dwa i miło tego nie wspominam
Od zarania dziejow wiem, ze kuchnia to zmora czychajaca na zdrowie kobiety. Jezeli nie przytrafi sie taki wypadek to moze byc wiele innych a zawsze wyginamy sobie kregoslup nie tak jak trzeba. Wspolczuje Ci a na sama mysl o wchodzacej peknietej nozce kieliszka w cialo mdli mnie i robi mi sie slabo. A jak wyobraze sobie kaluze krwi i po jej srodku pierogi to nawet nogi od krzesla na ktorym siedze uginaja sie.
Ja tam ci wierze i wcale nie pragne dowodow.
Zdjecie jest na tyle dobre, ze ktos kto umie wrozyc z dloni moze to zrobic. Czy sa takowi posrod nas?
Pozdrawiam serdecznie:)
;((( mam nadzieję, że ta blizna to jednak za duża nie będzie! ale swoja drogą jak na rzekome przesadzanie to taka ilość szwów jest imponująca ;)
No nieźle , nie chce nic krakać, ale trzeba naprawdę uważać. Wystarczy chwila nieuwagi i...
Pozdrawiam , trzymaj się i oczywiście pokaż , jak rana będziejuż zagojona !.. :D)))
Faktycznie podczas prac kuchennych można sobie zrobić krzywdę. Dobrze, że ręka goi ci się dobrze. Pozdrawiam.
OMG!!! ale sobie porobilas.
Niechaj Ci sie to goi bez sladu ;)
pewnie minie duzo czasu zanim znow sie wezmiesz za lepienie :( dobrze ze tylko tak sie skonczylo, zdrowka :)
Asia, mama Nadii
Noelka - ręka sprawna i goi się dobrze!
Kasia - a czytam sobie, czytam... Prawdę powiedziawszy to mój pierwszy tego typu "występ" zakończony szwami - oby ostatni!
Ataner - nikt wróżący z dłoni nie zgłosił się do tej pory... szkoda...
nietylkoSZALeństwo - prawda? Już teraz chyba mąż będzie ufał moim szacunkom... strat...
Jula - na szczęście aż TAK źle nie było - palec ciągle mam!
Antonina - lekarz stwierdził, że dlatego on nie gotuje wcale...
Iwona - podobno blilzna ma być mocno widoczna przez rok a potem stopniowo zanikać.
Rainbow Dash - każdy pretekst, żeby się wywinąć od lepienia pierogów jest dobry... A ja już poprzednio po sznurkach w necie dotarłam do miejsca gdzie znalazłam, że to Ty się ukrywasz pod nowym nickiem.
Motylek
Nie mam pojącia, jakim cudem umknęła mi ta bardzo ważna notka.
W kuchni czyha mnóstwo takich niebespieczeństw - uważan na siebie i innych :)
Osobiście bardzo współczuję Ci całej sytuacji i bólu, ale nie ma tego złego - odpoczniesz od robótek i poczytasz więcej.
Trzeba przyznać, że Mąż stanął na wysokości zadania :)
To jest świetna okazja, aby na Święta Mąż zrobił uszka do barszczu - pod Twoim nadzorem :)))
Pozdrawiam ciepło.
Splociku - nie było tak źle (szwy już ściągnięte) - nawet nie bolało!
Nie ma co liczyć na uszka na święta w wykonaniu męża - w tej kwestii nie ma żadnych złudzeń!
Motylek
Prześlij komentarz