Quinceañera to dość huczne obchody piętnastych urodzin, symbolizujące wejście w dorosłość dziewczyny. Jak zwyczaj nakazuje — impreza była jak należy (80-100 osób) z wyraźnym naciskiem na quinceañerę Sairy z niemal całkowitym pominięciem pierwszej komunii Sofii. A że Sofii to najlepsza koleżanka Emilii, dzisiaj będzie o niej i jej okazji do świętowania.
Zgodnie ze zwyczajem pierswszokomunijnym, pieczołowicie pielęgnowanym w środowisku latynoskim, Sofia wystrojona była w sukienkę księżniczki, z welonem, miała pięknie ufryzowane włosy przystrojone tiarą, a obuta była w atłasowe pantofelki na obcasie. Niezbyt wysokim, ale na tyle niewygodnym dla dziewięciolatki, by po wyjściu z kościoła zmienić je na snikersy.
Mam Sofii i Sairy poprosiła mnie o zrobienie zdjęć (zastanawiam się, czy właśnie fakt posiadania dobrego aparatu nie zadecydował o zaproszeniu) - pierwsze zrobiłam jeszcze przed mszą, przy grocie, ufundowanej kilka lat temu przez jedną z parafianek. Miejsce nadaje się idealnie do robienia zdjęć — elewacja kościoła, nawet po remoncie, przegrywa w roli tła.
Jak już zaznaczyłam, impreza jako żywo przypominała polskie wesele, był więc i odpowiednio wyglądający tort, krojenie tegoż tortu przez Sairę i Sofię, były tańce, przemowy, i prezenty.
Zgodnie ze zwyczajem pierswszokomunijnym, pieczołowicie pielęgnowanym w środowisku latynoskim, Sofia wystrojona była w sukienkę księżniczki, z welonem, miała pięknie ufryzowane włosy przystrojone tiarą, a obuta była w atłasowe pantofelki na obcasie. Niezbyt wysokim, ale na tyle niewygodnym dla dziewięciolatki, by po wyjściu z kościoła zmienić je na snikersy.
W sobotnie przedpołudnie kościół był już zwyczajowo przygotowany do niedzielnej mszy, ale wagę obu świętowanych tego dnia okazji podkreślały przyczepione do ławek bukiety kwiatów. Sofia wyposażona została w dodatkowe rekwizyty w postaci świecy, biblii w dekoracyjnej okładce, i różańca.
Obie, Sofia i Saira, zasiadały na ustrojonych, niczym dla nowożeńców, krzesłach, tyle że z dwumetrową przerwą pomiędzy.
Mam Sofii i Sairy poprosiła mnie o zrobienie zdjęć (zastanawiam się, czy właśnie fakt posiadania dobrego aparatu nie zadecydował o zaproszeniu) - pierwsze zrobiłam jeszcze przed mszą, przy grocie, ufundowanej kilka lat temu przez jedną z parafianek. Miejsce nadaje się idealnie do robienia zdjęć — elewacja kościoła, nawet po remoncie, przegrywa w roli tła.
Narobiłam tych zdjęć sporo — samej komunistce: z Emilią, z siostrą, z rodzicami, z resztą rodzeństwa. Chrzestnych nie było — w teorii to ja miałam zastępować matkę chrzestną, ale rola ta okazała się bardziej niż bierną.
Po mszy jeszcze w kościele nastąpiła kolejna seria zdjęć — z każdą z obecnych na mszy rodzin. Jak już w kościele zrobiło się pusto, zrobiłam Emilii kilka zdjęć z kwiatami.
Po mszy jeszcze w kościele nastąpiła kolejna seria zdjęć — z każdą z obecnych na mszy rodzin. Jak już w kościele zrobiło się pusto, zrobiłam Emilii kilka zdjęć z kwiatami.
Krzysiek po mszy ewakuował się do samochodu, a potem poszedł do pracy. Ponieważ było trochę czasu między częścią religijną a świecką, pojechałyśmy z Emilią do domu, na chwilę, na tyle, żebym zmieniła elegancką suknię na wygodniejsze letnie ubranie.
Reszta imprezy odbywała się na wynajętym w parku miejscu.
Było jedzenie, picie, namiot zapewniający cień, DJ, i muzyka, niestety niezbyt miła dla mojego ucha — typowa latynoska sieczka. Atmosfera jak na wiejskich weselach, które pamiętam z dzieciństwa.
Emilia i Sofia zajęły się sobą, potem jeszcze dołączyła do nich Isabela, więc miara ich szczęścia niemal się dopełniła, zwłaszcza że wszyscy skupiali się bardziej na piętnastolatce Sairze, więc nie było komu przywoływać młodszych do porządku. W związku z tym trzy dziewięciolatki objadły się słodyczami, opiły napojami gazowanymi, i wysmarowały się jak nieboskie stworzenia (mam spore wątpliwości czy sukienkę Sofii udało się doprać) - ale z pewnością poszły tego dnia spać przeszczęśliwe.
W wybrudzeniu się pomogła bardzo piñata — jak już łakocie z niej wypadły, wszystkie dzieci rzuciły się na ziemię zbierać rozsypane cukierki, a że nie padało u nas od kilku miesięcy, trawy w zasadzie nie było — tylko kurz.
Piniata (hiszp. piñata) - Zabawa polega na strąceniu specjalnie przygotowanej kuli wypełnionej przeważnie słodyczami, których uczestnicy starają się zebrać jak najwięcej. Piniata korzeniami sięga czasów przedkolonialnych.
Jak już zaznaczyłam, impreza jako żywo przypominała polskie wesele, był więc i odpowiednio wyglądający tort, krojenie tegoż tortu przez Sairę i Sofię, były tańce, przemowy, i prezenty.
Z otwieraniem prezentów czeka się tutaj do końca imprezy (także na imprezach urodzinowych), ale cierpliwość dziewięciolatki ma swoje granice, więc Sofia zaczęła sprawdzać co poniektóre koperty i torebki z prezentami dużo przez zwaczajowym czasem. (Nasz prezent, otrzymany zaraz po mszy, otworzyła jeszcze w kościele). To akurat zostało natychmiast zauważone przez jej mamę, która przykazała dziecku nie otwierać żadnych prezentów, a najlepiej odejść od nich. Po jakimś czasie przyłapałam sprytną dziewczynkę, jak schowana pod stołem sprawdza, co dostała w prezencie. Tym razem chyba nie została zauważona przez mamę.
Mimo że bawiłyśmy się z Emilią bardzo dobrze, nie zostałyśmy do końca imprezy. Zmęczył mnie upał i hałas, a poza tym bałam się, że to szaleńcze hasanie nie przysłuży się Emilii, która kilka dni wcześniej cierpiała na migrenę. Emilia trochę protestowała, ale nieszczególnie mocno — też już była zmęczona.
2 komentarze:
Ciekawe zwyczaje.Widac, ze dziewczynki bawily sie znakomicie. :D ))
Jula - dziewczynkom, psiapsiółkom, wystarczyło własne towarzystwo...
Motylek
Prześlij komentarz